cytaty z książki "McDusia"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Otwierasz książkę, przewracasz kartki - czytasz - wchłaniasz unoszącą się z nich aurę czyjegoś ducha - łączysz myśli z jego myślą, czujesz to, co on czuł… Czy może istnieć bliższy kontakt z innym człowiekiem niż czytanie tego, co napisał?
Ludzie bardzo chcą ufać, zwierzać się. Tylko zwykle się boją.
Zdobycie się na wielkoduszność to przecież nie porażka. To jest zawsze - w jakimś najgłębszym, podstawowym sensie - zwycięstwo.
Ponieważ w życiu nie da się wszystkiego zaplanować, należy sobie to odpuścić i zdać się na los. Kiedy ze spokojem i równowaga traktujesz taką naprawdę ważną sprawę, ona w sposób naturalny zaczyna dziać się sama, ona podlega swoistej grawitacji.
Mgnienie następuje po mgnieniu, chwila odmienia się po chwili, sekunda zbiega po sekundzie - i nawet nie widać, jak przemija epoka.
Kocha się rodzinę albo się nie kocha. Jeśli naprawdę kochasz, to oczywiście nie możesz tego w żaden sposób zerwać. Bo wytworzyły się bardzo liczne powiązania, tak jak w krwiobiegu albo w całym systemie nerwowym. Jak je pozrywasz, będzie źle. Uschniesz.
- Po prostu walnąłem głową w blat! - poinformował go wnuk [...].
- Walnąłeś? Po co?
Póki ludzie dobrej woli wciąż tu są, nie poddają się, pracują, myślą i czytają, spieszą z pomocą, spoglądają na bliźnich z sympatią i szacunkiem, ze współczuciem i zrozumieniem – póty istnieje dobra przyszłość. Na pewno.
Stało się, więc nie może przepaść. Coś, co istniało - znika, ale to nie znaczy, że tego czegoś już nie ma. Jest! - tylko inaczej usytuowane. Już się nie odstanie. Jest na zawsze.
Zmiany są właściwie nieistotne, skoro nie zmienia się istota rzeczy.
Magda westchnęła mimo woli - dlaczego ostatnio wciąż się jej to zdarzało na widok czyjegoś szczęścia?
Trzeba nauczyć się samemu mówić własną prawdę. Nikogo nie naśladować, nikogo nie pytać, słuchać własnego rytmu i oddechu. Bo pisanie jest jak oddychanie.
Tylko ci, którzy kochają, znajdują miłość. I wcale nie muszą jej szukać. " Lawrence
Może wcale nie była w nim aż tak zakochana, jak sądziła. Właściwie nie wiedziała, co ja tak boli: czy to, że nią wzgardzono? Czy to, że została zdradzona? Czy może wreszcie to, że świat wygląda inaczej, niż sądziła przedtem, że obowiązują w nim złe zasady, złe motywy, złe obyczaje? Że ludzie kłamią, postępują źle, krzywdzą się nawzajem? Czuła się jak dziecko, którego ufność została zawiedziona. Przecież jeszcze nie tak dawno temu była dzieckiem. Czyż dzieciństwo nie kończy się naprawdę tuż po pierwszej doznanej krzywdzie?
Była jak syrenka, przez pomyłkę zamknięta w ludzkim ciele, które jej ciążyło i przeszkadzało. Kiedy używała ludzkiej mowy, wciąż raniła innych - a więc i siebie. Śpiewając, wracała do swojej prawdziwej natury, a jednocześnie unosiła ze sobą słuchaczy.
Popatrzy więc sobie z zewnątrz, tylko przez moment, na tę malutką, ciepłą kropkę światła w posępnej, mrocznej bryle planety - i może powróci jej poczucie bezpieczeństwa. Póki ludzie dobrej woli wciąż tu są, nie poddają się, pracują, myślą i czytają, spieszą z pomocą, spoglądają na bliźnich z sympatią i szacunkiem, ze współczuciem i zrozumieniem - póty istnieje dobra przyszłość. Na pewno.
Spotkali się wzrokiem. Naraz zrobiła ręką taki mimowolny, drobny gest: poderwała lekko palce znad powierzchni stołu, jakby chciała coś szybko złapać w powietrzu - ale zaraz je nieznacznie zwinęła. Józef milczał i wciąż uparcie patrzył prosto na nią. Chciał zrozumieć. Czy to, co ujrzał, to był żal? Nie. Nie żal. Ależ skąd. Ona go tylko przepraszała. Było jej trochę przykro, ale nie mogła postąpić inaczej. Takie jest życie. To właśnie mówiła cała jej twarz. I ręce. Takie jest.
Przyjemnie jest otworzyć oczy z własnej potrzeby i woli, a nie na skutek zaprogramowanej działalności budzika.
Żadnego narzucania się, wyznań, zaczepek, chichotów, łypania, przeciwnie: spokój, kultura, chłodne opanowanie. Które, nawiasem mówiąc, nie wykluczało łagodnego uśmiechu ani życzliwości. Ale to trzeba mieć pewną klasę, subtelny styl, specjalny rodzaj dyscypliny, żeby umieć tak wyważyć swoje zachowanie. To prawdziwa młoda dama, jak powiedziałaby babcia. Tak, dama, ale taka, która w dodatku ma sportowego ducha.
O, dziwo, podziękowała. Może ser nie był wystarczająco tłusty jak na jej gust.
Czytanie wiersza jest czasem jak rozwiązywanie skomplikowanej łamigłówki, z niespodzianką w środku.
W taksówce nie dało się rozmawiać, bo głośno grało radio. Gabriela pomyślała, że tak woli, ale zniecierpliwiony Pyziak pochylił się do kierowcy:
- Może pan ściszyć? (...)
- A, pan pewnie woli o polityce posłuchać? Odradzam, tego się już nie da wytrzymać - jakby złe ich opętało - wywnętrzał się taksówkarz, spychając niejako na drugi plan Janusza Pyziaka wraz z jego próbami konwersacyjnymi. - Ja już ich nie słucham, panie kochany, ani gazet nie czytam, ani telewizji nie oglądam i wie pan co? I nic się od tego nie zmieniło, he, he - zaprodukował stary dowcip.
Gabrysia zaśmiała się mimo woli.
- Za to jestem zdrowy - w najlepsze snuł wyznania taksówkarz, uradowany tym, że doprowadził pasażerkę do śmiechu. Prowadząc, zerkał przez ramię na tę bratnią duszę, z uznaniem łyskając okiem - taksówkarze zawsze mieli do Gabrieli szczególną słabość. Z reguły nabierali do niej natychmiast zaufania i rozkręcali obszerne monologi.
Magdusia nagle zatęskniła za tatą. Bardzo. Za jego wesołym głosem i zręcznymi, pewnymi rękami. Za jego rozsądkiem i za jego gwizdaniem przy goleniu.
Za mamą też zatęskniła. Jeszcze bardziej. Za jej łagodnym uśmiechem i za bajkami na dobranoc. I za tym, jak wycinała córeczkom papierowe królewny z sukienkami na zmianę. I za tym, jak śpiewała w tej kuchni, smażąc wonne konfitury z truskawek i płatków dzikiej róży. Tak, tu. Właśnie tu, gdzie teraz jest tylko pustka i lekki zapach stęchlizny.
- Płomień rozgryzie... malowane dzieje... - Łusia zaczęła odcyfrowywać zielone literki ze swojej kartki.
- Wiesz, co to?
- Nie...
-Ja wiem! - powiedział Ignaś.
- Nie mów - poleciła mu pani Bitner. - To też jest część tej zabawy: bo kto nie zgadł, musiał przynieść rozwiązanie na następną lekcję. A zważcie, że w czasach, gdy uczył, nie było wyszukiwarek internetowych, trzeba było naprawdę się natrudzić.
- A ja znajdę odpowiedź! - zaparła się Łusia. Bez googlowania. Zobaczycie! (...)
-O! Profesor by się ucieszył - oceniła pani Aurelia. - Podpowiem ci tylko, że za młodu autor tego wiersza został zaliczony przez Kajetana Koźmiana do nikczemnej pseudoliterackiej gawiedzi.