rozwiń zwiń

Każde spotkanie to zagadka

LubimyCzytać LubimyCzytać
14.10.2013

(fot. Zosia Zija)

Każde spotkanie to zagadka

Na listach bestsellerów królują powieści, tymczasem Alice Munro od początku wierna jest krótkiej formie prozatorskiej. Nobel dla niej to zarazem nagroda dla opowiadania  - pisze o tegorocznej noblistce krytyczka literacka Marta Mizuro.

 Alice Munro od wielu lat nazywano wybitną pisarką kanadyjską, lecz dopiero od kilku umieszczano ją na najważniejszej literackiej „giełdzie”, wśród potencjalnych zdobywców Nagrody Nobla. Pozycję Alice Munro wzmocniła przede wszystkim  Międzynarodowa Nagroda Bookera, przyznawana pisarzom anglojęzycznym spoza Wielkiej Brytanii. Otrzymała ją w 2009 roku. Przypadek sprawił, że w tym samym roku jedna z książek Munro po raz pierwszy ukazała się po polsku. Dzięki zbiorowi opowiadań „Uciekinierka” (wyd. Dwie Siostry) mogliśmy wreszcie zobaczyć ją nie tylko jako nazwisko towarzyszące innej, znacznie lepiej znanej w naszym kraju kanadyjskiej wielkości – Margaret Atwood.


(fot. Wydawnictwo Dwie Siostry - materiały wydawnictwa)

Miarę wybitności stanowi dziś wartość rynkowa, a tę wyznaczają wyniki sprzedaży. Na listach bestsellerów królują powieści, tymczasem autorka „Kocha, lubi, szanuje” od początku wierna jest krótkiej formie prozatorskiej. Nobel dla niej to zarazem nagroda dla opowiadania. Dla gatunku szalenie wymagającego, lecz traktowanego jak ubogi krewny (coraz częściej uznawanego za przerywnik między literackimi maratonami ) i potwierdzenie, że pisarz nie próżnuje.

Celne dobieranie słów

Dlatego też łatwo wyobrazić sobie, co by było gdyby Alice Munro rozpoczynała swoją twórczą drogę dziś, a nie czterdzieści pięć lat temu, kiedy zadebiutowała książką „Taniec szczęśliwych cieni”. To oczywiste: może i przekonałaby do siebie wydawcę, zapewne niszowego, lecz pozostałaby pisarką znaną głównie krytykom i filologom. Wcale nie dlatego, że uprawia hermetyczną, eksperymentującą prozę. Przeciwnie: Munro to tradycjonalistka, trzymająca się zasad realistycznego opisu świata. Świata przede wszystkim kobiecego, co sprawia, iż odruchowo chciałoby się ją zamknąć w szufladzie opatrzonej etykietą „literatura kobieca”. Bzdurny to zarzut, ale spotkałam się z nim ze strony tych, którzy książki Munro znają jedynie ze słyszenia. Rzeczywiście głównymi bohaterkami jej utworów są prawie bez wyjątku kobiety, to na ich sposobie postrzegania i odczuwania autorka się koncentruje, opowiada jednak o człowieku. Tak samo jak Thomas Bernhard, Michel Houllebecq oraz wielu innych piszących mężczyzn, przydzielających kobietom role wyłącznie drugoplanowe. Owszem, nie da się do końca zbagatelizować tego, że Munro intryguje przede wszystkim babski świat, lepiej się jednak skupić na tym, jak wspaniale go opisuje.

„Mistrzyni krótkiej formy”, jak podkreślono w werdykcie Akademii Szwedzkiej, operuje oczywiście wszystkim tym, czym posługiwać się powinien rasowy nowelista, na czele z  niebywałą precyzją w dobrze słów. Munro w równie oszczędny, co celny sposób potrafi scharakteryzować bohatera, jak i zarysować jego relację z kimś innym. Pisarka bezbłędnie, demaskatorsko odczytuje znaczenie mowy ciała czy szczegółów wyglądu.  Takich choćby, jak wymuszony uśmiech dziewczyny nakłanianej do rozmowy przez współpasażera, który rozpaczliwie szuka kontaktu z drugim człowiekiem i nie znalazłszy u niej zrozumienia rzuca się pod pociąg parę chwil po tym, jak Juliet opuszcza wspólny przedział („Szansa” z tomu „Uciekinierka”). Albo oszpecająca fryzura Doree, która w ten sposób wyraża żałobę po tragicznej śmierci dzieci, zabitych w napadzie szaleństwa przez jej męża  („Inny wymiar” z tomu „Zbyt wiele szczęścia”). Albo kusy ubiór wybierającej się na randkę w odległym miasteczku Rose -  bohaterki wszystkich dziesięciu opowiadań zawartych w zbiorze „Za kogo ty się uważasz?”. Kochanek Rose nie stawia się na spotkaniu, a obraz trzęsącej się z zimna kobiety wystarczająco wymownie oddaje jej upokorzenie.

Chwile i zabijanie czasu

Alice Munro skupia się na sytuacjach dwojakiego rodzaju: takich, które decydują o całym życiu bohaterek, prowadząc do traumy, z jakiej nie sposób się wyleczyć  lub takich, które powodują tylko nieznaczną, ale trwałą zmianę ich charakteru, ale nie wiodą do życiowej rewolucji. Bardzo wiele ze swoich postaci autorka opuszcza w momencie zawahania i to czytelnik sam sobie musi dopowiedzieć, co się z nimi potem stanie. W opowiadania Munro wpisany jest jednak pesymizm: prawie żadna z kobiet nie wykorzysta swojej szansy, skazując się na cierpienie lub trwające do końca życia poczucie niespełnienia, nadrabiane miną. Mistrzynią pozerstwa, pod jakim ukrywa się rozpacz, jest wspomniana już Rose. Dziesięć epizodów z jej życia dobitnie dowodzi, że przegrywa ona na każdym polu: emocjonalnym, rodzinnym czy zawodowym. Jedynie wobec niej, scharakteryzowanej najbardziej obszernie i prześwietlonej pod każdym kątem, nie można żywić wielkich złudzeń. By zaraz dodać, że bez samooszukiwania życie, nie tylko Rose, byłoby nie do zniesienia.

Zwracam uwagę na „Za kogo ty się uważasz?”, bo podobnie jak autobiograficzny „Widok z Castle Rock” zbiór ten koncentruje się na losie jednej postaci, prowokując do postawienia pytania, dlaczego Munro nie napisała powieści. Ale obie te książki w zasadzie na nie odpowiadają:  dla kanadyjskiej pisarki w życiu człowieka najważniejsze są chwile, a reszta to zabijanie czasu, egzystencjalny odpowiednik powieściowej waty, która wypełnia przejścia pomiędzy interesującymi wydarzeniami. W krótkiej formie na taką watę nie ma miejsca, paradoksalnie jednak, uwypuklając istotne epizody, Munro zmusza do myślenia, jak wiele czasu tracimy na trwanie zawieszeniu lub wykonywanie czynności nawykowych.

„Widok z Castle Rock” opowiadający m.in. o domu rodzinnym pisarki i konieczności wczesnego wejścia w dorosłość z powodu ciężkiej choroby matki, jest oczywiście wyjątkową książką w jej dorobku, nie pod względem formalnym jednak. Na własne życie patrzy Munro tak, jak na życie swoich fikcyjnych bohaterek, z tą różnicą, że w tym przypadku wiemy, co będzie dalej i czym mniej więcej możemy wypełnić przerwy między poszczególnymi odsłonami. Oczywiście pisarka pozostawia wiele luk, ale sporą część z nich można wypełnić posiłkując się oficjalnymi informacjami biograficznymi. Jedną z nich pomija się w komunikatach ponoblowskich – przez wiele lat Munro zmagała się z rakiem, mogła więc nie doczekać dni chwały.

Klucze Munro

 Całe szczęście, że ich doczekała. I że honorując w tym roku Alice Ann Munro, Akademia Szwedzka mogła zagrać na nosie rynkowi i komercjalizacji literatury. Zdaję sobie jednak sprawę, że wyróżnienie nie spowoduje rewolucji. Sprawi tylko (i aż), że mistrzyni krótkiej formy trafi do wszystkich encyklopedii i leksykonów. A wszystkie jej książki na pewno ukażą się w naszym kraju i zapewne znajdzie się na nie wielu chętnych. Kiedy zaś dysponować będziemy już całym jej dorobkiem, powinniśmy się przyjrzeć jeszcze temu, jak konstruuje ona poszczególne tomy opowiadań.

Mistrzostwo wyrażające się w pojedynczych utworach to jedno, a sposób łączenia ich ze sobą, drugie. Każdy zbiór Munro oparty jest na innym kluczu: czy to temacie, takim jak realna lub jedynie psychiczna ucieczka („Uciekinierka”) albo pojmowanie szczęścia („Zbyt wiele szczęścia”) czy różne oblicza miłości („Kocha, lubi, szanuje”), czy też wiele twarzy tej samej kobiety („Za kogo ty się uważasz?”). Choć powściągliwego stylu Munro, jej nadzwyczajnej umiejętność kondensacji, jej dyskretnego humoru lub plastyczności opisów, kreślonych przecież bardzo delikatną kreską, nie da się pomylić z żadnym innym. Dzięki odmiennym kluczom łączącym tomy opowiadań każda jej książka to wspaniała niespodzianka.

Sięgam po nie z wielką przyjemnością. Zaciekawiona, jak autorka „Tańca szczęśliwych cieni” tym razem „ugryzie” dany temat, jaka historia najbardziej zostanie mi w głowie, jaki obraz wryje się w pamięć równie mocno, co ten z Juliet i przyszłym samobójcą. Za każdym razem, kiedy wsiadam do pociągu i współpasażer chce ze mną porozmawiać, nie uciekam z przedziału ani nie chowam nosa w lekturze, choćby to był tom opowiadań Alice Munro. Kto wie, czy przypadkiem go nie ocalę? Kto wie, czy ta przenikliwie mądra Kanadyjka nie uratowała już czegoś we mnie samej? Ogromnie się więc cieszę, że jej twórczość spotkała się z tak spektakularnym wyrazem uznania, ale to jedno wspomnienie, ta historia, od której już się pewnie nie uwolnię, ta zagadka, jaką jest przypadkowe spotkanie dwojga ludzi, w zupełności mi wystarcza.

Marta Mizuro

Marta Mizuro – krytyczka literacka, dziennikarka, laureatka Nagrody im. Ludwika Frydego, przyznawanej przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Krytyki Literackiej (2002), nominowana do „Pikowego Lauru”, nagrody Polskiej Izby Książki. Pracuje w miesięczniku „Odra” i prowadzi rubrykę książkową w „Zwierciadle”. 


komentarze [2]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
bookowina 15.10.2013 14:09
Czytelniczka

Przyjemnie się czyta, że ludzie czytają :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
LubimyCzytać 14.10.2013 12:46
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post