cytaty z książki "Szatańskie tango"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Miłość jest szalona. żawsze taka była. Nigdy się nie kończy. Nie kończy się nawet wtedy, gdy przechodzi próbę codziennego życia i niepogody. Boli. Czasami...
Ile razy sam jeden jechałem do Szikes, w takim żarze, że człowiek nie miał odwagi zaczerpnąć powietrza, bo się bał, że spali mu wnętrzności.
-"Nie rób w gacie. Lepiej popraw uszy. Znów ci odstają". I on na to, jak ktoś przyłapany na gorącym uczynku, sięga wstydliwie do wielkich jak wachlarze, szerokich jak łopaty uszu i próbuje je przygładzić, szczerząc w uśmiechu bezzębne usta. "Los tak chciał". - powiada.
Smród z kanalizacji miesza się z zapachem błota, kałuż i wonią grzmiącej błyskawicami burzy, wiatr szarpie przewodami, dachówkami i ptasimi gniazdami; przez szpary w niedomykających się oknach sączy się duszne gorąco.
W śmierdzącym cyną mroku słychać wołający o pomoc płacz niemowlęcia, pełne zakrętów uliczki, przemoknięte do samych korzeni drzew zapuszczone parki pokładają się nagle w deszczu, nagie gałęzie dębów, połamane, uschnięte kwiaty, wypalone słońcem trawniki z pokorą poddają się wichurze, niczym ofiara katowi.
Ani jeden ptak nie przeszywa lotem zastygłego masywu nieba, ani jedno biegnące zwierzę nie rani szelestem ciszy, opadającej na ziemię niczym poranna mgła, tylko przerażona sarenka w oddali pojawia się nad horyzontem i ginie, gotowa do ucieczki.
Wiele lat spędziłem już na tym świecie i doświadczam z goryczą, że mimo najrozmaitszych obietnic, kłamliwych i złudnych słów, w rzeczywistości nic się tu nie zmieniło.
Przychodzimy na ten zamknięty dookoła świat jak do chlewa i niczym te świnie tarzające się w własnym gnoju nie wiemy, po co właściwie tak się rozpychamy przy tych mlekodajnych cyckach, czemu ma służyć wieczna przepychanka przy korycie, czy wieczorem przy legowisku.
Jednak nastąpiło to, czego się tak skrycie obawiali: marzenie, które jeszcze wczoraj napełniało ich energią i pchało naprzód, już się skończyło i nadszedł czas gorzkiego przebudzenia.
Jak mogli, oni, którzy wyrwawszy się z bezgranicznej beznadziei minionych lat, by wreszcie zaczerpnąć oszałamiającego powiewu wolności, zrozpaczeni latać dokoła bez sensu, niczym więźniowie w klatce, tracąc wszystko z oczu, bo czymże innym można wytłumaczyć, że w swoim nowym życiu dostrzegli jedynie zniszczenie, smród i pustkę.
- Co się tu dzieje? Ogłosili stan wyjątkowy?
- Nie, po prostu jest jesień.
Na chwilę zakiełkował w nim niejasny plan, że może lepiej będzie, jeśli zrezygnuje z dalszych prób, a odzyskane dzięki temu siły spożytkuje na stopniową rezygnację z jedzenia, alkoholu i papierosów, i wybierze milczenie zamiast udręki ciągłego nazywania rzeczy, by tą drogą po kilku tygodniach czy miesiącach osiągnąć życie doskonale wolne od wszystkiego, co zbędne, i zamiast pozostawiać za sobą ślady, niewidocznie wtopić się w i tak już ponaglającą go, przywołującą do siebie ostateczną ciszę
I niech się pan zbyt ciepło nie ubiera, kiedy pan poczuje, że wybiła ostatnia godzina.
Stare kobiety siedzą w oknach, przez lekkie firanki wpatrują się w ciemność i ze ściśniętym sercem widzą, że na twarzach przemykających pod rynnami ludzi maluje się wielki grzech i wielki smutek, którego nie oddalą ani rozpalone w domostwach gorące piece, ani ciepłe jeszcze ciasta.
Wbij sobie do tego tępego łba, że żarty są takie jak życie. Źle się zaczynają i źle się kończą. A pomiędzy jest dobrze.
W środku siedzi zaledwie kilka osób, na kolanach babki klozetowej radio nadaje południowy sygnał; stoły są jeszcze wilgotne od brudnej, lepkiej szmaty, przyszli świadkowie ich zmartwychwstania, pozbawieni swego pana, tułają się tu i tam, czterech albo pięciu podpierających się łokciami mężczyzn o zapadniętych twarzach spogląda na kelnerkę, zagląda do kieliszka, pisze listy, w zamyśleniu pije kawę, palinkę i wino.
Gorzki, zatęchły smród miesza się z kłębami tytoniowego dymu, kwaśne oddechy unoszą się aż pod sufit brudny od sadzy, obok drzwi, schowany za rozlatującym się olejowym piecem, leży przemoczony do nitki, zmierzwiony pies i rozgląda się przestraszony.