cytaty z książki "Róża Napoleona"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Miałam piętnaście lat, kiedy ją spotkałam. Widziałam ją tylko raz, ale jej twarz wciąż stoi mi przed oczami tak wyraźnie, jakby wczoraj czekała na mnie przed drewnianym domem na szczycie wzgórza na Martynice. Jakby wiedziała, że przyjdę.
Nasze oczy się spotkały, a moja przyjaciółka zrobiła głupią minę. Uśmiechnęłam się do niej, jakbym i ja traktowała to wszystko jako niezły żart. Myśl, że jakiś szanowany mężczyzna chciałby się ze mną ożenić, była absurdalna.
Oglądam się, wypatrując. Widzę ramiona i głowy. Wszędzie oczy. Usta. Twarze. Śmiejące się i płaczące. Kręci mi się w głowie. Wtedy nagle staje przede mną i widzę jej dobrze znaną twarz. Jej cera, czarna jak drewno mahoniowe, jej oczy błyszczące jak brylanty i zęby białe jak masa perłowa. Eufemia.
W tej chwili Napoleon podejmuje decyzją. Nieustannie chodziła mu po głowie przez ostatnie dni, ale teraz nabrał pewności. Chce dwóch rzeczy: pracy i kobiety. Kobiety, w której się zakocha. Kobiety, która pozwoli mu szybować i zachęci do działania. Żadnej tam dziewczyny. Nie. Poszuka pracy i kogoś, kto rzuci mu wyzwanie.
Napoleon czuje w sobie mieszaninę miłości i nienawiści. Przestał wierzyć w chwalebny przełom w karierze, to już nie nastąpi. I jest mu też obojętne.
Niczym apatyczny dwudziestoparoletni staruszek Napoleon wygrzebuje się z pościeli i z trudem utrzymując się na nogach, podchodzi do krzesła i opada na nie. Oblizuje suche, pogryzione wargi, a pokrytymi świerzbem rękami przeczesuje cienkie, sterczące włosy. Melancholia, tak nazywa to matka. Powiedziała, że jest z nim nierozerwalnie związana jak księżyc z nocą.
Na prośbę matki Napoleon ubrał się elegancko na tę okazję. Zadbał nawet o swoja skórę, włosy i ręce.
Silni mężczyźni walczą słowami i czynami, nie symbolicznymi gestami.
Jego słowa mnie poruszyły. Po raz pierwszy jakiś mężczyzna wypowiedział się o mnie z podziwem. Nie mówił o moim wyglądzie, ubiorze czy biżuterii, którą noszę. Nie żartował na temat seksualnej atrakcyjności. Nie, opisał moje wnętrze. Mimo że nawet mnie nie zna.
Pozwól, że przed wyjściem dam ci jeszcze jedną radę: masz u boku Barrasa cudowne życie. Czuwaj nad nim, żeby go nie stracić z powodu takiego prostaka na stanowisku jak Bonaparte. Prostak zawsze pozostanie prostakiem.
Jego spojrzenie jest silniejsze niż wszystkie słowa, które wypowiedział, i każdy pocałunek, który mógł złożyć. Więź, jaką czuję, jest silna. Tak silna, że mnie to zaskakuje i w końcu muszę odwrócić wzrok, jeśli nie chcę się rozpłakać.
Napoleon ma zadowolony wyraz twarzy i szybko całuje mnie w usta. Pozwalam mu, nie jestem już z nikim związana. W jego towarzystwie czuję się dobrze, jakbyśmy znali się od lat.
Ulice pokrywa warstwa śniegu i dni w Paryżu są coraz zimniejsze. Coraz częściej ogrzewamy się nawzajem z Napoleonem. Nadzieja, że Barrasa ogarnie zazdrość i do mnie wróci, zdążyła ulecieć.
Barras otwarcie kieruje swoją uwagę na inną kobietę i nikt nie wątpi, że zostawi mnie dla niej. Gdyby nie miłość oraz troska Napoleona, nie byłabym w stanie odpowiadać żartem czy uśmiechem na wszystkie słowa pocieszenia, wypowiadane przez przyjaciół w dobrej intencji. Odrzucenie przez Barrasa strąciłoby mnie w przepaść i nie wiem, czy miałabym siłę, żeby się z niej wydostać.
Jak mu się udaje dawać mi poczucie, że jestem najbardziej wyjątkową kobietą na ziemi?
Uspokajam się w jego objęciach. Z wdzięcznością kładę głowę na jego piersi. Choć niekiedy bywa dziwny, czuję, że mówi prawdę. Będę z nim szczęśliwa jako Josèphine Bonaparte.
Morze jest dzisiaj niespokojne. Przełykam to, co mi podchodzi do gardła. To już trzecia nasza podróż przez północne rejony Oceanu Atlantyckiego, mimo to trudno do takiej wyprawy przywyknięć.
Kiedy żagle zostały opuszczone, a liny z powrotem uprzątnięte, mogę znowu wyjść i moim oczom ukazuje się miasto portowe Francji. Kraju, który przed laty skradł mi serce, a do którego wracam z mieszanymi uczuciami.
Wicehrabiny, markizy, wszyscy arystokraci są w trudnej sytuacji. Nie zdziwiłbym się, gdyby bogacze zostali pewnego dnia wyrzuceni ze swoich domów.
Na nabrzeżu woźnice na kozłach wypatrują potencjalnych klientów. Podchodzimy do najbliższego pojazdu i pytam furmana, ile kosztowałoby zawiezienie do Paryża.
Przed trzema laty jechałyśmy powozem w odwrotnym kierunku, do Brestu. Postanowiłam opuścić domowe ognisko, ponieważ z każdym oddechem przepełniało mnie wielkie poczucie porażki. Nie udało mi się sprawić, żeby ojciec moich dzieci mnie pokochał.
Po ogłoszeniu przez sędziego definitywnej formalnej separacji nic nie trzymało mnie już w Paryżu.
Na Martynice nie czytałam gazet i stroniłam od społecznych czy politycznych dyskusji. Nie pragnęłam niczego, poza rozkoszowaniem się spokojem.
Coś mną targało, trudno określić, ale miałam wrażenie, jakbym była w pasie przewiązana niewidzialnym sznurem, który chce mnie zaciągnąć do miejsca, w którym powinnam być.
Rytm końskich kopyt nas uspokaja. Wpatruję się w krajobraz za oknem, a moje myśli błądzą wokół rodziców. Matka zawsze mi mówiła, że moim przeznaczeniem jest prowadzenie domu, rodzenie dzieci i poświęcenie życia mężczyźnie i potomstwu. I nawet to mi się nie udało.
Eufemia robi dwa kroki w tył, trzykrotnie uderza kołatką w ciężkie drzwi i patrzy na mnie w napięciu. Głuchy odgłos z nadzieją niesie się po holu po drugiej stronie, wstrzymujemy oddech.
Niecałe dwie minuty później wszyscy chłopcy w liczbie stu dwudziestu stoją na mrozie na bosaka i w bieliźnie przed budynkiem szkoły wojskowej. Latem wita ich słońce nad wierzchołkami drzew, ale teraz, w środku zimy, minie jeszcze parę godzin, zanim się rozwidni. Posiniali z zimna wszyscy razem śpiewają poranne psalmy, wybrane na ten dzień przez zakonników.
Jak to ze starymi przyjaźniami bywa, lata niewidzenia się znikają, gdy po długim czasie dochodzi do ponownego spotkania.
Są ludzie, którzy się przedstawiają i których po przywitaniu prawie od razu się zapomina.
Wybuch śmiechu godzi we mnie niczym wbijany w brzuch sztylet. Robi mi się słabo.