cytaty z książki "Nie oddam dzieci!"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Po to właśnie są przyjaciele: by Cię bronić nawet przed tobą samym.
Przyszłości nie zmienimy żadnym "gdybym". Mamy wpływ tylko na to tu i teraz. I czasami na swoją przyszłość. To wszystko.
Współczucie, jakie dotąd miał do przyjaciela, powoli zaczynało zamieniać się w litość. A litość tym różni się od współczucia, że jest podszyta pogardą.
Przeszłości nie zmienimy żadnym "gdybym". Mamy wpływ tylko na tu i teraz. I czasami na swoją przyszłość. To wszystko.
-Panie ordynatorze, z całym szacunkiem, walałbym, aby mordercom wymierzał sprawiedliwość sąd, a nie Bóg. I na tym świecie, a nie na tamtym...
Klątwa rzucona w chwili największej rozpaczy i nienawiści ma straszną siłę. Potrafi zabijać.
Sędzia kończy rozprawę, zapada wyrok. Pozwany krzyczy:
- To niesprawiedliwe! To niesprawiedliwe!
Sędzia bierze go pod ramię, wyprowadza przed budynek sądu, stawia przodem do niego i mówi:
- Niech pan czyta, co jest napisane nad drzwiami?
- Sąd Najwyższy.
- A widzi pan gdzieś tu słowo "sprawiedliwość"?
Wreszcie Tadek opada na poduszkę. Jeszcze przez chwilę wyciera łzy, a potem pyta:
- Wybaczysz mi, mamo?
Mariola Marszak prostuje się i odpowiada powoli, pokazując na siniec pod okiem:
- To ci wybaczam.
Odsłania źle zrośnięte przedramię, które jej złamał rok temu:
- To też ci wybaczam.
Pokazuje ślad po papierosie, którego wkurzony Tadek zgasił jej na kolanie, bo - złożona chorobą - nie zrobiła obiadu.
- To również - mówi. - Ale o wybaczenie śmierci tej kobiety i jej synka nie mnie proś. On - Marszakowa wskazuje wymownym gestem sufit - cię z tego rozliczy.
Bardzo go to frustruje, a że nie ma żony, na której mógłby odreagować frustrację, tłucze starą schorowaną matkę".
Tam rżnęli półprzytomne od wódki i prochów dziewczyny na zmianę, we wszystkie otwory ciała – dopóki sił starczyło".
Prawdziwa zabawa zaczęła
się w pustym domku letniskowym, do którego Alfred miał klucze. Tam rżnęli półprzytomne od wódki i prochów dziewczyny na zmianę, we wszystkie otwory ciała – dopóki sił starczyło.
Na koniec pieprzonka Alfred, któremu już nie stawał, wyciągnął skądś kabel i zaczął w jakimś dzikim obłędzie obie dziewczyny tym kablem napieprzać, aż Marszak przestraszył się, że chce gówniary zatłuc i siłą go odciągnął.
– To nauczka – wyjaśnił Niro. – Żeby z obcymi się nie puszczały.
Zarechotał i szarpnął tę szczuplejszą, blondynkę, ku sobie. Zakwiliła, kuląc się w rogu łóżka, ale wyciągnął ją brutalnie i nagą wypchnął na dwór. Skinął na Tadka, by z drugą zrobił to samo. Po chwili zaciągnęli je do samochodu, wywieźli daleko od domku i porzucili na poboczu, ciskając w nie kłębem ciuchów.
Ale to był odlot. Tadek, do tej pory grzecznie rżnący tylko te, które na to pozwalały, albo dziwki, na które było go stać, po raz pierwszy w taki sposób zabawił się z lachonami: brutalnie i bezwzględnie. I miał z tego kurewską frajdę. Nie mniejszą niż prowodyr.
Tadek spojrzał w lusterko i uśmiechnął się z dumą, widząc pełen podziwu wzrok dziewczyny. Była naprawdę śliczniutka i pełna uroku. Nagle jednak otworzyła usta i czar prysł.
– Kurwa, mam ochotę najebać się dzisiaj do porzygania – rzuciło to niewinne dziewczę".
Alfred nienawidzi swojej matki, która może kiedyś i była piękna i podziwiana, teraz zaś, po latach balang, hektolitrach alkoholu i metrach kokainowych ścieżek, wygląda na podstarzałą kurwę...
Tadek leży nieruchomo do chwili, gdy nie słyszy cichego:
- Synku?
Dopiero wtedy - zupełnie jako koń dźgnięty prętem pod napięciem - podrywa się, bacząc na kroplówki i przewody, obejmuje matkę z całych sił, jakby tonął, i zaczyna szlochać rozdzierająco. Ona poklepuje go po plecach, uspokaja szeptem - przecież są w szpitalu, tak nie wolno - ale w jej gestach i słowach nie ma miłości ani współczucia. Umysł zaś wypełnia jedna, jedyna myśl, z której potem będzie się spowiadała: jak długo będzie miała spokój? Jak długo nie będzie się bała wracać do własnego domu?
Wreszcie Tadek opada na poduszkę. Jeszcze przez chwilę wyciera łzy, a potem pyta:
- Wybaczysz mi, mamo?
Dziecko, to, które wyje...to jest płacze...od godziny, ma umilknąć. Nie wiem, jak tego dokonasz, bo ponoć nie działa na tego malucha nic, ani noszenie, ani wożenie, ani kropelki, ani gówno na patyku...Sorry, mam niewyparzony język, musisz mi to wybaczyć...
Ja sama też pewnie próbowałabym się znieczulić, mając na garbie troje dzieci. Zaledwie od godziny słucham, jak drze się to najmłodsze, a już się rozglądam za flaszką whisky.
Nikodem wychodzi z pokoju. Wraca z grubym, skórzanym pasem. Okłada nim syna – omijając ręce i twarz – dotąd, aż ze zmęczenia ręka odmawia mu posłuszeństwa.
– Spierdalaj mi z oczu – rzuca.
Alfred znika w jednej z sypialni na piętrze. Boli go całe ciało, nos i policzek, ale mimo to twarz wykrzywia w uśmiechu. Zapala papierosa, zaciąga się, rozwalony na łóżku, i w zamyśleniu patrzy przed siebie. Opłacało się. Naprawdę się opłacało zebrać manto od ojca, który przejmie sprawę w swoje ręce. Cóż to jest oberwać dwa razy po mordzie i parę razy po nerkach... W pierdlu gwałciliby go kijem od szczotki noc w noc, taki piękniś jak Alfred miał to jak w banku. To lanie kurewsko
się opłacało. Naprawdę!
Mógł po prostu ją zakopać razem z kartą, ale... chciał kiedyś, gdy sprawa ucichnie, a psy przestaną wokół niego węszyć, odtworzyć nagranie. Jego chory umysł już cieszył się na tę chwilę, gdy wsunie kartę do laptopa, puści nagranie na ekran telewizora, rozsiądzie się wygodnie w fotelu i dotąd będzie oglądał swoją oscarową rolę zabójcy kobiet i dzieci, aż się spuści w spodnie. Tak jak oglądał płonącego włóczęgę.