cytaty z książek autora "Kazimierz Wiłkomirski"
Wśród moich uczniów-wiolonczelistów osobne miejsce zajmował Lubomir Szopiński, który na lekcje dojeżdżał aż z Kościerzyny. Ten dwudziestoparoletni młodzieniec odznaczał się zupełnie fantastycznym zamiłowaniem do muzyki. Nie wystarczało mu do szczęścia muzykowanie "sobie a muzom": jego misją życiową było najszerzej pojęte upowszechnienie muzyki. W małym siedmiotysięcznym miasteczku na dalekiej peryferii kraju postanowił powołać do życia towarzystwo muzyczne, stworzyć wielki stuosobowy chór, zorganizować jakieś życie muzyczne. Po wytrwałych zabiegach dopiął swego: moja siostra i ja zainaugurowaliśmy swoim koncertem działalność nowo powstałego Kościerskiego Towarzystwa Muzycznego.
Filharmonia Warszawska powstała w latach 1900 - 1901. Idea powołania do życia placówki symfonicznej w Warszawie dojrzewała przez szereg lat: jej potrzeba stawała się coraz bardziej wyraźna. Tym, który przyśpieszył jej realizację, był młody, bo zaledwie 30-letni Emil Młynarski, będący wówczas pierwszym dyrygentem Opery Warszawskiej. Dzięki jego zabiegom, a także jego rozległym stosunkom powstała spółka akcyjna dysponująca bardzo wielkim na owe czasy kapitałem 250 tysięcy rubli. Na liście akcjonariuszy figurowały najświetniejsze nazwiska polskiej arystokracji: księcia Lubomirskiego, księcia Czetweryńskiego, barona Kronenberga i innych. Zakupiono plac przy zbiegu ulic Jasnej i Sienkiewicza i wybudowano gmach na tym samym dokładnie miejscu, na którym znajduje się obecnie Filharmonia Narodowa. Sala koncertowa ozdobiona była freskami pędzla Henryka Siemiradzkiego.
W Warszawie w roku 1930 rzecz wyglądała zupełnie inaczej. Od samego początku powstał antagonizm między dwiema szkołami, skazanymi na długotrwałe współżycie w jednym gmachu, korzystającymi z tych samych klas, instrumentów i pomocy naukowych. Dyrektor Średniej Szkoły Muzycznej kompozytor Eugeniusz Morawski miał do Akademii stosunek wręcz nieżyczliwy, z którym się zresztą wcale nie krył. Chcieliście Akademii, to ją macie. Mnie ona nie obchodzi. Ja jestem kierownikiem Szkoły Średniej i wara komukolwiek od moich kompetencji, od moich pedagogów i moich uczniów. Taki był tok rozumowania Morawskiego i jego niewzruszona postawa.
(...) Akademia była więc jak gdyby głową odciętą od tułowia, była sztucznym tworem, zawieszonym w powietrzu. Toteż żywot jej był krótki: trwał zaledwie półtora roku. Powodem specjalnie ostrego konfliktu między dwiema szkołami stało się zaprojektowane przez Ministerstwo przesłuchanie uczniów Szkoły Średniej przez profesorów Wyższej. Dyrektor Morawski uzyskał dwie kolejne audiencje u ministra WRiOP, w wyniku których Miketta został odwołany ze stanowiska dyrektora departamentu, Akademia uległa likwidacji, a Konserwatorium znów stało się jednolitym organizmem.
Ostatnie lata przed wybuchem wojny obfitowały w wydarzenia polityczne bardzo niepokojące. Wystąpienie Niemiec z Ligi Narodów, wzmocnienie "Osi Berlin-Rzym-Tokio", lekceważenie przez rząd Rzeszy układów międzynarodowych, brutalne akty gwałtu i przemocy budziły coraz większą obawę nie tylko Europy, ale chyba całego świata. Wcielenie do Rzeszy Niemieckiej całej Austrii, zajęcie Kłajpedy, wkroczenie wojsk niemieckich do Czechosłowacji, wreszcie pozbawienie jej niepodległości w ciągu kilku godzin bez jednego strzału - wszystko to dowodziło wyraźnie, że zaborczość hitlerowskich Niemiec nie zna granic i że agresja Hitlera lada moment skieruje się przeciwko Polsce.
A oto jeszcze jeden przykład perfidnej pomysłowości naszych ówczesnych władz. Pewnego razu - w roku 1942 - Urząd Propagandy zezwolił, a nawet - o ile pamiętam - zalecił Woytowiczowi włączanie od czasu do czasu do programów drobnych utworów Chopina. Nie wchodziły w grę sonaty, ballady, scherza, polonezy, mazurki. Obok impromptus Schuberta mogło się znaleźć impromptu Chopina, między walcem Brahmsa a Walcem "Mefisto" Liszta można było umieścić walc Chopina. Uznano, że w takich dawkach Chopin byłby "nieszkodliwy".
Na wieść o tej częściowej "amnestii" dla mistrza Fryderyka tego i owego z nas ogarnęła pasja. Kilkuosobowa grupa muzyków z Umińską na czele udała się do Woytowicza z żądaniem, aby nie skorzystał z otrzymanego zezwolenia i nadal - jak dotychczas - nie wykonywał dzieł Chopina na swoich koncertach.
- Nie życzymy sobie, aby nam Niemcy dawali Chopina na kartki - takie było stanowisko polskich artystów.
Następnego dnia przed południem wyprowadzono wszystkich na Dworzec Zachodni, załadowano do wagonów towarowych i odtransportowano do innego obozu, dużo większego, który się znajdował na terenach warsztatów kolejowych koło Pruszkowa. Tutaj spotkaliśmy się z Marysią, której przeżycia powstańcze były dosyć podobne do naszych, tyle że nieco bardziej dramatyczne: w drugim dniu Powstania przeleżała sześć godzin na ziemi pod ulewnym deszczem, podczas gdy tuż nad jej głową przelatywały bez przerwy kule karabinowe. Kiedyśmy się przywitali, Marysia powiedziała do mnie jedno zdanie, które dobrze zapamiętałem: "Ale Warszawę będziemy sobie musieli wybudować nową".