cytaty z książek autora "Dariusz Radziejewski"
Artur miał sześć lat, kiedy opuściłem rodzinę. Z powodu moich rzadkich pobytów w domu nie wywiązała się między nami mocna więź. Raz na jakiś czas tęskniłem do straconego ojcostwa. Czy on tęsknił do utraconego dzieciństwa?
Nie zdążyłem mu opowiedzieć o morzu, w którym pływają gwiazdy. O czerwonych, płomiennych wschodach i zachodach słońca, i o burzy, która miota statkiem jak łupiną orzecha, o stadach mew krzykliwych, ławicach ryb i malowniczych wysepkach. O życiu na pustyni pragnąłem snuć opowieść, o gorącym piasku, który parzy stopy, i o wirującym od żaru powietrzu, które tworzy przedziwne miraże. O dzikich, miłujących wolność ludziach, przedziwnych zwyczajach i egzotycznych bestiach.
Pamiętam go bawiącego się w kałuży o zmierzchu.
Manet namalował mój portret na rok przed śmiercią.
Moją, oczywiście, co widać od razu. Albowiem choć sam portret jest interesujący, nie wypadam na nim zbyt korzystnie. Wyglądam jak Jezus Chrystus po dwudziestu latach picia absyntu. Mam poważne, smutno obwisłe oczy i bladą, wychudzoną twarz gruźlika. Pastelowe barwy zostały uwolnione, fruwają jak motyle, na pierwszy rzut oka zdają się nie mieć ustalonego miejsca na obrazie, dopiero wzrok patrzącego musi je przyszpilić, są przy tym miękkie i dźwięczą chromatycznie. Przyjrzyj się uważnie, a usłyszysz ich dotyk.
Jedno, co budzi moje wątpliwości, co mnie wciąż niepokoi i dręczy, to jakby celowy brak precyzji w sonecie „Samogłoski”, czy może wręcz świadoma dezynwoltura i czająca się w tym arcydziele dywersja, w perfidny sposób podważająca moją teorię, bo mam podstawy podejrzewać, że Rimbaud w nosie miał to, czy A jest czarne, czy białe.
Również sprawozdanie z badania lekarskiego oskarżonego Verlaine’a, przeprowadzone przez doktorów Semala i Vlemincksa, sąd uznał za okoliczność obciążającą. Stwierdza się w rzeczonym sprawozdaniu, że penis oskarżonego jest krótki i cienki, zaś żołądź jest mała i zwęża się ku czubkowi, co wskazywałoby na pederastię aktywną. Natomiast odbyt daje się rozewrzeć nader łatwo poprzez lekkie rozchylenie pośladków na głębokość około trzech centymetrów. Tym sposobem obnażony zostaje powiększony lejek (infundibulum), który przypomina ścięty stożek z wklęsłym wierzchołkiem. Mimo że fałdy zwieracza zaciskają się prawie normalnie, także pederastię bierną uznano za wysoce prawdopodobną.
W tych warunkach skazanie Paula Verlaine’a na dwa lata więzienia i dwieście franków grzywny zdaje się być łagodną karą, jakkolwiek była to kara ipso iure maksymalna. Wycofanie skargi przez poszkodowanego Rimbauda nastąpiło po terminie i nie wpłynęło na bieg sprawiedliwości.
Przebywanie pośród dzikich negrów, dla których ukatrupić człowieka jest jak splunąć, a zabicie białego podnosi rangę wojownika, było mi balsamem, który ukoił nieznośny ból egzystencji opartej na konwenansie, dekalogu i Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela. W Afryce jeszcze paru ludzi własnoręcznie pozbawiłem żywota, lecz nastąpiło to w obronie własnej lub cennego ładunku, który przewoziłem. Niewolników podróżujących z karawaną nie liczę, bo zawsze padali jak muchy, a byli mniej warci niż wielbłądy. Czasami wszystko, co mogłem moim ludziom zaoferować jako lek na cholerę lub malarię, to były tabletki na przeczyszczenie, gdyż chinina była zbyt drogim towarem, aby nią szafować na prawo i lewo.
Po dobrym poczęstunku siedzieli przy butelce ormiańskiego koniaku i Rona powiedziała:
– Jakie to dziwne. Trzej najlepsi szachiści świata i trzej dobrzy przyjaciele w jednym pokoju. A gdybyście zawarli pakt o nieagresji?
Keres spuścił oczy, Geller popatrzył na Ronę.
– Co się tak patrzysz, Jefim? Ty jesteś człowiek z Odessy.
Geller rozumiał sens takiej umowy. Dwadzieścia osiem partii to bardzo dużo. Dwadzieścia osiem dni wytężonej pracy umysłowej i nerwowego napięcia. Remisy między nimi oznaczałyby, że każdy z nich miałby osiem dodatkowych dni wolnych. Osiem dodatkowych dni odprężenia i odpoczynku. I osiem spokojnych nocy z dobrym, regenerującym snem.
– Urodziłem się na Mołdawiance, Rona. I ja się zgadzam.
Petrosjan i Geller czekali na Paula Pietrowicza.
– Co z Wiktorem Lwowiczem? – zapytał Keres.
– Czterech w takim układzie to za dużo – odpowiedział mu Geller. – Źle by to wyglądało w tabeli.
– To jest jedna rzecz, a druga to temperament Wiktora – powiedział Petrosjan. – Niech przez przypadek dostanie lepszą pozycję. On się nie powstrzyma. Będzie grać na wygraną i wszystko się posypie.
Był jeszcze jeden wzgląd, o którym Petrosjan nie napomknął. Korcznoj mu leżał. Szarpany styl Korcznoja w zderzeniu z powolną, profilaktyczną manierą gry Petrosjana przynosił dobre rezultaty. O wiele trudniej grało mu się z Gellerem i Keresem.
– Wiktor i Bella są waszymi przyjaciółmi.
– Oczywiście. Są i będą. Dlaczego nie? – powiedziała Rona. – Między nami mówiąc, znam ludzi, którzy kiedyś byli przyjaciółmi Wiktora, a dzisiaj nie są. Niech ręka boska broni tego, kto przestanie być jego przyjacielem. Wszyscy jego najwięksi wrogowie byli kiedyś jego przyjaciółmi.
Kiedy Bobby przegrał siódmą partię, stał się spięty, z byle powodu wybuchał złością. Po każdym następnym remisie jego niechęć do Reshevsky’ego rosła. W dziesiątej partii przyjął propozycję remisową w pogardliwy sposób. Z obrzydzeniem zepchnął figury na środek szachownicy.
W jedenastej partii Bobby miał przewagę w końcówce, ale wypuścił wygraną. W meczu ciągle była równowaga.
– Pieprzony, brudny Żydek! – powiedział w drodze do hotelu i zaklął tak, że Hanken nie chciałby tego powtórzyć.
O zmianie godziny rozpoczęcia dwunastej partii Fischer i Reshevsky zostali powiadomieni przed tygodniem. Jacqueline Piatigorsky pragnęła wieczorem posłuchać koncertu swojego męża Gregora, znanego wiolonczelisty, który miał po raz pierwszy koncertować ze słynnym skrzypkiem Jaschą Heifetzem. Jacqueline była zapaloną szachistką, oglądała wszystkie partie meczu i poprosiła o przesunięcie dwunastej partii z godziny wieczornej na przedpołudniową, aby mogła obejrzeć partię i jeszcze zdążyć na koncert.
Bobby sprzeciwił się zmianie godziny rozpoczęcia partii. Regulamin był po jego stronie. Usztywnił się i nie dał się przekonać mimo perswazji wielu osób. Pani Piatigorsky zaprosiła Bobby’ego do swojego domu na rozmowę. Bobby był nieugięty.
– Jeżeli chcesz znać moje zdanie, on nie jest normalny – powiedział Gregor, zapalając fajkę.
– Normalny, nienormalny… – odrzekła Jacqueline w zamyśleniu. – Na świecie jest pełno normalnych ludzi. Czasem ci nienormalni przechodzą do historii.
– Arthur, jak skończycie, wpadnij do mnie. Popatrzymy na moją pozycję – powiedział.
– W żadnym wypadku! – krzyknął Fischer. – Art jest moim sekundantem. Wynoś się stąd.
– Ty samolubna świnio! – zdenerwował się Benko. – Twoja pozycja jest remisowa, a ja mam szansę wygrać z Petrosjanem. Arthur powinien pomagać obu graczom amerykańskim.
– Amerykańskim? Ty węgierski Żydzie!
– Powtórz to jeszcze raz, Bobby, a dam ci w mordę – powiedział Benko spokojnie, ale już się w nim gotowało.
– Gówno jesteś, nie Amerykanin! Plugawy węgierski Żyd! – Fischer wył ze złości.
Benko doskoczył do niego i uderzył go w twarz. Otwartą dłonią, ale mocno. Bisguier był tak zaskoczony tym, co się stało, że zmartwiał.
Fischer był przerażony. Benko czekał. Czy Bobby wstanie i mu odda? Czy będzie walczyć? Bobby siedział i patrzył. Niemo skomlał i błagał o litość oczami. Benko odwrócił się i wyszedł. Pieprzony tchórz. Widział już takich, co przywykli do bezkarnego obrażania ludzi. Kiedy w końcu ktoś im się ostro przeciwstawi, to tchórzą, zamieniają się w małe, przestraszone, skrzywdzone dzieci.
Później, kiedy ochłonął, zrozumiał, że zrobił źle. Fischer był chory. Benko żałował, że go uderzył.
Czasami nie mógł spać w nocy. Wtedy brał do ręki jakąś grubą książkę, siadał w fotelu przy lampce i czytał. Kiedy Sally budziła się rano, Misza uśmiechał się do niej. Książka leżała na podłodze na wznak, cała przeczytana, zmęczona i zaspokojona, jak kobieta po miłosnej nocy.
– Do końca doczytałeś? Niemożliwe – mówiła Sally. – Chyba tylko przewertowałeś.
– Chcesz sprawdzić?
Misza wręczał jej książkę i mówił:
– Otwórz na dowolnej stronie i przeczytaj na głos pierwszą linijkę.
Sally czytała, a on mówił jej, co jest dalej na tej stronie. Umiał powtórzyć całe akapity i dialogi słowo w słowo z książki, która miała sześćset stron. Sally bała się tych jego czarnoksięskich zdolności. Jakby zawarł pakt z diabłem. Bała się, że przyjdzie mu za to drogo zapłacić.
– Załóżmy, że mecz się nie odbędzie. Fischera zdyskwalifikują. Kto będzie pretendentem zamiast niego?
Krogius zrozumiał.
– Petrosjan. Drugi finalista meczów pretendentów.
– Myślisz, że mam ochotę grać z Petrosjanem trzeci raz, w Moskwie, za parę tysięcy rubli? Nie mówię tylko o nagrodach. Kogo ten mecz będzie obchodzić?
Spasskiemu szło nie tylko o pieniądze. On chciał przejść do historii. Krogius uważał, że to ryzykowna gra.
– Fischer się domyśli, jak bardzo chcesz tego meczu. Euwe też nie jest głupi. Pomyślą, że mogą sobie na dużo z tobą pozwolić.
– A Fischer nie chce tych pieniędzy? Nie mówiąc o tytule mistrza świata. A Edmondson? Sądzisz, że on nie marzy o tym, żeby Fischer grał i zdobył koronę dla Ameryki? A Maks Euwe? Ten mecz jest dla FIDE i dla niego osobiście żyłą złota. Będą się posuwać daleko, ale nie przekroczą granicy, bo wszyscy na tym stracą.
– Tylko nasze władze byłyby zadowolone, gdyby Fischer nie przystąpił do meczu.
W końcu Krogius pojął, o co toczy się gra.