rozwiń zwiń

Ałbena Grabowska i medycyna, czyli „Doktor Anna”

Ewa Cieślik Ewa Cieślik
17.08.2021

Choć sukces literacki związany ze „Stuleciem Winnych” przyszedł szybko, to jak podkreśla autorka Ałbena Grabowska, wcale nie porzuciła zawodu lekarza. Co więcej, jej miłość do medycyny znalazła odbicie także w tworzonej przez nią literaturze. „Doktor Anna”, kontynuacja cyklu „Uczniowie Hippokratesa”, to powieść o zdumiewającej sile nauki, a także determinacji kobiet, których celem było leczyć ludzi, nawet jeśli oznaczałoby to konieczność „pójść do samego diabła”.

Ałbena Grabowska i medycyna, czyli „Doktor Anna”

Doktor Anna Ałbena Grabowska[OPIS WYDAWCY] Oparta na faktach opowieść o pierwszej dyplomowanej lekarce praktykującej na ziemiach polskich.

Koniec lat 70. XIX wieku. Anna Tomaszewicz po zakończeniu studiów medycznych na Uniwersytecie w Zurychu wraca do Warszawy z zamiarem otwarcia praktyki. Jest utalentowana, pełna zapału, ma na koncie doskonale przyjęte przez środowisko publikacje naukowe, chce pomagać ludziom. Ale Towarzystwo Lekarskie, do którego zgłasza się niedługo po przyjeździe, widzi w niej przede wszystkim kobietę – kogoś, kto nigdy nie powinien leczyć. Anna cały czas jednak uparcie dąży do celu i po to, by nostryfikować dyplom i w końcu móc pracować w zawodzie, gotowa jest udać się choćby do samego cara.

Tymczasem w stołecznych domach i szpitalach szerzą się choroby powodowane przez wszechobecny brud i nieprzestrzeganie zasad higieny. Zalecenia Josepha Listera, inicjatora antyseptyki, nawet jeśli znane, są ignorowane i wykpiwane przez większość lekarzy i personel medyczny. Po przytułkach i kamienicach jak dziki ogień rozprzestrzenia się gruźlica, a na salach operacyjnych wielu pacjentów umiera, mimo udanych zabiegów. Żniwo zbiera też gorączka połogowa – przypadłość, na którą doktor Anna zwracała szczególną uwagę.

W tkankę powieści Ałbena Grabowska wplata historie postaci, które miały przełomowy wpływ na dzieje medycyny: Elizabeth Blackwell, Louisa Pasteura, Wilhelma Röntgena czy Charlesa Darwina.

Ewa Cieślik: Czy Anna Tomaszewicz-Dobrska, pierwsza polska lekarka i bohaterka „Doktor Anny”, była pani inspiracją nie tylko jeśli chodzi o literaturę, lecz także pani karierę w medycynie?

Ałbena Grabowska: Absolutnie nie. Historię Anny Tomaszewiczówny, później Dobrskiej, poznałam dopiero dwa lata temu i od razu postanowiłam, że zostanie bohaterką mojej powieści. Decyzja o studiowaniu medycyny była dość spontaniczna. Nie miałam żadnego lekarza w rodzinie, mało kontaktu ze służbą zdrowia. Wyobraziłam sobie zatem, jakby to było poznać tajemnice ludzkiego ciała, chodzić w białym fartuchu i ratować życie ludzkie. Miałam dość romantyczną wizję tego zawodu, która szybko została zweryfikowana. Studia są bardzo trudne, jest mnóstwo pamięciowego materiału, który należy opanować. Na szczęście już na pierwszym roku zainteresowałam się budową ludzkiego umysłu i postanowiłam, że zostanę neurologiem. Znalazłam swoje miejsce i było mi znacznie łatwiej.

Co najbardziej ceni pani w tej wyjątkowej postaci, jaką była Anna Tomaszewicz?

Anna imponuje mi pod wieloma względami. Najbardziej jednak podziwiam jej determinację. Ona naprawdę gotowa była „pójść do samego diabła”, żeby nostryfikować dyplom. Tyle razy spotkała się z odrzuceniem, odmawiano jej niegrzecznie albo nie podając przyczyny, albo tłumacząc, że to dla jej dobra. Ja bym się dawno poddała. Ona nie. Uparcie szła po swoje, a potem przez całe życie bardzo ciężko pracowała. Udowodniła tym samym, że miała absolutną rację. Imponuje mi taka postawa.

Uśmiechnięta Ałbena Grabowska na schodach w ogrodzie

„Doktor Anna” to nie tylko opowieść o tytułowej bohaterce, lecz również pasjonująca historia aseptyki, która – początkowo wyśmiewana i pogardzana – stała się niezwykle ważną dziedziną nauki. To aktualny temat – w końcu książka ukazuje się drukiem w czasach, gdy szczególnie jesteśmy świadomi zagrożenia, jakie niosą ze sobą bakterie i wirusy.

Niby tak, ale nikt tych wirusów ani bakterii nie widział, więc nie wiadomo, czy one istnieją. Oczywiście to żart, ale spotkałam się i z takimi stwierdzeniami. Tymczasem jedną z bardziej skutecznych metod walki z zakażeniami jest czystość. Teraz, kiedy na każdym kroku są automaty z płynami odkażającymi, wszelkich zakażeń jest mniej, np. pokarmowych. Pamiętam oburzenie jednej starszej pacjentki, kiedy lekarka zaleciła jej wietrzenie pokoju. Pacjentka miała grypę, była zima i uznała tę poradę za absurdalną. Tymczasem tak należałoby postąpić, porządnie przewietrzyć pokój, w którym przebywa chory. Pamiętam też pacjenta z cukrzycą, który miał ranę na nodze. Kiedy odsłoniliśmy ją w gabinecie, okazało się, że jest obficie posmarowana kremem. Lekarka bezskutecznie tłumaczyła pacjentowi, że pod tym kremem pięknie rozmnażają się bakterie, a on powinien nogę umyć szarym mydłem. Czyli niby wszystko wiadomo, ale nie do końca.

Podczas lektury „Doktora Bogumiła” i „Doktor Anny” może zaskoczyć, że opisywani lekarze – ludzie światli, wykształceni – często niechętnie podchodzili do najnowszych doniesień naukowych. Dla przykładu – wielu z nich nie chciało dopuścić myśli, że nie ma czegoś takiego jak „miazmaty”, są zaś – wywołujące choroby zakażenia bakteryjne. Nie było wówczas fake newsów, więc skąd ta nieufność wobec dowodów naukowych?

Zaczęłam pisać „Doktor Annę” przed pandemią, ale kończyłam już w czasie lockdownu. Nie jestem pewna, czy jesteśmy świadomi istnienia zagrożenia. Widzę tu pewne analogie między tamtymi czasami a tym, co słyszałam przy wybuchu pandemii. Nawet przy 20 tys. zakażeń dziennie wciąż znajdowali się tacy, którzy głosili teorie o przesadzie, spisku, twierdzili, że Covid to zwykła grypa, a sami nie znają nikogo, kto by się zaraził. Trudno mi powiedzieć, skąd taka nieufność wobec doniesień naukowych. Zastanawiam się nad tym. Pamięć jest ulotna. Ostatnia wielka epidemia, która przetoczyła się przez Europę w latach 1918-1920 zabrała ponad 55 mln istnień ludzkich, czyli więcej niż zginęło w czasie wojny. Szybko zapomnieliśmy. Panuje również przekonanie, że „ktoś” musi czerpać zyski, oczywiście rządy, które są zawsze wrogie obywatelom, bogacze, którzy chcą mieć jeszcze więcej, instytucje, które pragną kontrolować masy ludzkie. Wiara w naukę jest tak krucha, że byle fake news obala doniesienia naukowe. Mogę się tylko temu dziwić.

Ałbena Grabowska w ogrodzie na tle roślinności

Wielu ówczesnym lekarzom nie mieściło się również w głowie, że do swojego grona mogliby dopuścić kobietę. „Doktor Anna” to właśnie w dużej mierze książka o kobietach i ich determinacji – poznajemy losy Anny, a także jej służącej, rezolutnej Kasi i przyjaciółki Grażyny, walczących o swoje miejsce w męskim świecie medycyny. Czy dziś kobieta w lekarskim fachu równa jest mężczyźnie?

Dzisiaj tak. Medycyna to zawód sfeminizowany. Są specjalizacje, gdzie mężczyźni są rzadkością, np. pediatria, albo stanowią mniejszość – ginekologia i neurologia. Mężczyźni wciąż przeważają w specjalnościach zabiegowych, ale kobieta chirurg nie budzi dziś zdumienia. Nie jest też uważana za gorszą czy mniej wytrzymałą, a już na pewno nie za bardziej wrażliwą. Mam tu na myśli słabość i niepewność, a nie empatię, której kobiety mają więcej.

Obie części cyklu „Uczniowie Hippokratesa” to powieści, w których fabuła przeplata się z rozdziałami o prawdziwych lekarzach i naukowcach, którzy zmienili oblicze medycyny. Skąd taka decyzja i jak wybierała pani postaci, które trafiły na karty książki?

Długo szukałam formuły dla swojej opowieści. Nie chciałam tworzyć podręcznika historii medycyny, ponieważ on już istnieje. Podobnie nie chciałam powielać genialnych książek Thorwalda. Mogłam oczywiście napisać opowieść fabularną i przetykać ją odnośnikami, tłumaczeniami, ale byłoby to dla czytelnika męczące. Wreszcie nie zdecydowałam się na tłumaczenie oczywistych rzeczy w dialogach. Lekarze nie rozmawiają między sobą w sposób sztuczny, pewne sprawy są dla nich oczywiste. Wtedy pomyślałam, że mogłabym stworzyć przerywniki, opowiadania non fiction, których bohaterami byłyby autentyczne postaci, wielcy medycyny tamtych czasów, prekursorzy, wynalazcy, walczący o życie i zdrowie ludzkie. Wybrałam siedem postaci w pierwszym tomie i podobnie w drugim. O ile w „Doktorze Bogumile” byli to tylko lekarze i wyłącznie mężczyźni, to przy „Doktor Annie” „zaprosiłam” tylko dwójkę przedstawicieli tego szlachetnego zawodu. Całą książkę otwiera historia Elisabeth Blackwell, pierwsza kobieta lekarka, a kończy ją Robert Lister – niestrudzony propagator aseptyki. Pozostała piątka to chemicy (Pasteur i Hoffman), fizyk (Roentgen), biolog (Darwin) oraz pierwsza pielęgniarka Florance Nightingale. Uznałam, że chociaż lekarzami nie są, to ich rola w rozwoju medycyny jest ogromna.

Jest pani specjalistką z zakresu neurologii i epileptologii, choć od jakiegoś czasu w głównej mierze poświęca się pani zawodowo literaturze. Trudno było odsunąć leczenie na boczny tor i zamiast fartucha lekarskiego wybierać klawiaturę?

Bardzo trudno, zwłaszcza jak się tyle osiągnęło na tym polu. Dlatego bardzo długo kroczyłam dwoma drogami. Pracowałam w szpitalu, zajmowałam się dziećmi, w wolnej chwili pisałam, często niestety w nocy, kosztem snu, a naprawdę nie lubię pracować umysłowo po godzinie 20. Nie mogłam sobie pozwolić na to, żeby odejść z zawodu, który dawał mi chleb. Kiedy przyszedł sukces, a pojawił się dość szybko, po pierwszym tomie „Stulecia Winnych”, to zaczęłam dzielić swój czas między pracę, pisanie i promowanie książek. W pewnej chwili byłam już tak zmęczona, że zdałam sobie sprawę, że muszę dokonać wyboru. Odeszłam ze szpitala i zrobiło się znacznie łatwiej. Nie porzuciłam zawodu. Wciąż przyjmuję pacjentów ambulatoryjnie i jestem sekretarzem Polskiego Towarzystwa Epileptologii.

Co dla pani jest najważniejsze w pracy lekarza – spełnianie chęci leczenia innych, niesienie pomocy?

Myślę, że to pewna całość. Dokształcanie się, pogłębianie swojej wiedzy, nabieranie doświadczenia – to wszystko służy pacjentom. Chory przychodzi do gabinetu, szpitala po radę, pomoc, często nie wychodzi z gotową receptą, należy go przekonać do zmiany trybu życia, wytłumaczyć, skąd się bierze jego choroba, nauczyć ją oswajać. Praca na dyżurach, tak zwana „ostra”, jest zupełnie inna, tam często lekarz jest sam, musi szybko podjąć decyzję, przeprowadzić selekcję, jeśli ma wielu pacjentów. Czasem tak się szumnie określa nasz zawód, że to powołanie, misja, ratowanie życia. Na pewno wielka odpowiedzialność, którą ja zawsze czułam, ale nigdy nie miałam poczucia bycia niezastąpioną. Nigdy nie miałam poczucia misji, wrażenie, że obdarzono mnie boskimi mocami. Uważałam, że dostałam wiedzę po to, żeby ją powiększać, co ma służyć dobrej praktyce klinicznej.

Czytając „Uczniów Hippokratesa”, poznajemy niezwykłe dzieje medycyny i jej momenty przełomowe. Co pani zdaniem dziś jest największym wyzwaniem medycyny?

Sądzę, że organizacja służby zdrowia. To wielka zbiurokratyzowana machina, gdzie lekarz i pacjent są jedynie cząstkami. Ciągle zbyt mały nacisk kładzie się na profilaktykę, a przecież ona wszystkim opłaca się najbardziej. Lepiej zapobiegać niż leczyć. Borykamy się z problemami, głównie finansowymi. Nie znam się na tym, ekonomika służby zdrowia to jest osobna, bardzo skomplikowana dziedzina wiedzy. Wydaje mi się jednak, że pieniądze przepływają gdzieś obok, są nie do końca racjonalnie rozdzielane. Wciąż są bardzo długie kolejki do specjalistów i na wysokospecjalistyczne badania. Mówię o dostępie do państwowej służby zdrowia. Wydaje się, że najmniejszym problemem jest rozwój wiedzy i nowe technologii, a jednak lekarze mają problem z dokształcaniem się, bezpłatnymi kursami. Kiedy wybuchła pandemia okazało się, że jest bardzo mało specjalistów chorób zakaźnych. Wydawało się, że to nie jest specjalizacja z przyszłością. Chorobami zakaźnymi wieku dziecięcego zajmowali się pediatrzy, atakującymi poszczególne układy specjaliści w danym zakresie. Teraz, kiedy okazało się, że są późne następstwa przechorowania Covidu, zakaźnicy są bardzo potrzebni.

Przeczytaj fragment powieści „Uczniowie Hippokratesa. Doktor Anna”

Uczniowie Hippokratesa. Doktor Anna

Issuu is a digital publishing platform that makes it simple to publish magazines, catalogs, newspapers, books, and more online. Easily share your publications and get them in front of Issuu's millions of monthly readers.

Książka jest już dostępna w sprzedaży.

Materiał powstał na podstawie powieści „Uczniowie Hippokratesa. Doktor Anna” we współpracy z wydawnictwem Marginesy


komentarze [3]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Izabela Góral 16.09.2022 12:27
Czytelnik

Witam serdecznie, wczoraj kupiłam dwie książki "Doktor Bogumił" i "Doktor Anna",po wielu obracaniach książek (aby dociec,która to pierwsza), zaczęłam od Bogumiła.Chyba właściwie,ale można by umieszczać adnotacje tom 1,tom 2 tak dla ułatwienia życia 😉

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
palalela 19.08.2021 11:33
Bibliotekarka

To druga opowieść o Annie Tomaszewicz, z jaką miałam do czynienia (pierwsza to "Pani doktor" Weroniki Wierzchowskiej dostępna w formie audiobooka na Storytel) i coraz bardziej jestem zaintrygowana tą postacią. "Doktor Anna" jest nawet lepsza od 1. tomu. Wciągnęła mnie z butami. Fakt, momentami była za bardzo moralizatorska, ale...  to niesamowite, ile siły miała w sobie...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Ewa Cieślik 17.08.2021 15:31
Bibliotekarz | Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post