Zielone terapie dla każdego
Co mają ze sobą wspólnego uwielbiane w Azji kąpiele leśne shinrin-yoku, obóz survivalowy połączony ze spływem rwącą rzeką i leniwa przechadzka po miejskim parku? Florence Williams udowadnia naukowo, że bardzo wiele! Przede wszystkim są żywym dowodem na to, że natura leczy.
To, jak ważny jest częsty kontaktu z przyrodą od zawsze podkreślali wybitni artyści i myśliciele. Ludwik van Beethoven, Nikola Tesla czy Theodore Roosevelt wychwalali zalety długich spacerów, które stanowiły dla nich źródło inspiracji. Dzisiaj jednak zapominamy o tym, jak dobra dla naszego zdrowia i samopoczucia może okazać się wycieczka do lasu albo relaksujący piknik nad rzeką, bo większość czasu spędzamy w czterech ścianach.
Tymczasem, przykłady z Natura leczy pokazują, że regularne przebywanie na świeżym powietrzu może przynieść każdemu wymierne korzyści. Obcowanie z przyrodą poprawia nasze samopoczucie i koncentrację, pobudza do kreatywnego myślenia, redukuje poziom stresu, zmniejsza ciśnienie krwi oraz wzmacnia odporność. Niektóre terapie oparte na kontakcie z przyrodą okazują się nawet doskonałym narzędziem w terapii zespołu stresu pourazowego czy ADHD.
Oczywiście, nie każdy może pozwolić sobie na to, żeby tak jak autorka odwiedzić koreańskie gaje cyprysowe i całkowicie oderwać się od rzeczywistości… Badania pokazują jednak, że już kilka godzin spędzonych w parku miejskim – najlepiej bez towarzyszących nam na co dzień telefonów i tabletów – wystarcza, aby zregenerować ciało i umysł.
Wnioski nasuwają się same – najwyższa pora zadbać o swoje zdrowie i z książką pod pachą udać się w plener.
„Ludzie wyjeżdżają z miasta i dosłownie kąpią się w zieleni” – wyjaśnił mi Kunio, nasz przewodnik. „W ten sposób stają się zdolni do odprężenia”. Żeby nam w tym pomóc, Kunio – leśnik-ochotnik – ustawił nas na wzgórzu, twarzą do strumienia, z opuszczonymi po bokach rękami. Rozejrzałam się dokoła. Wyglądaliśmy jak Ziemianie porażeni światłami statku-matki. Kunio, ogorzały i radosny, polecił nam wdychać powietrze przez siedem sekund, wstrzymać na pięć, wypuścić. „Skupcie się na swoich brzuchach” – doradził.
Potrzebowaliśmy tego. W większości byliśmy miastowymi ujeżdżaczami biurek. Wyglądaliśmy jak słabe, obrane nasiona soi, tacy zmęczeni i bladzi. Obok mnie stał Ito Tatsuya, czterdziestojednoletni biznesmen z Tokio. Podobnie jak wielu innych tamtejszych uczestników jednodniowych wycieczek niósł ze sobą nadmiernie dużo sprzętu, którego znaczna część dyndała mu u pasa: telefon komórkowy, aparat fotograficzny, butelka na wodę, komplet kluczy. Japończycy byliby świetnymi skautami i prawdopodobnie dlatego są świetnymi pracownikami biurowymi. Pracują więcej niż ktokolwiek inny w krajach o wysokim poziomie rozwoju. Zaszli już tak daleko, że ukuli termin karōshi – śmierć z przepracowania. Zjawisko to odkryto w okresie bańki ekonomicznej lat osiemdziesiątych, kiedy pracownicy w sile wieku zaczęli padać jak muchy, a w następnych latach w krajach rozwiniętych szerzyła się wieść: cywilizacja może nas zabić. Wraz z Ito odetchnęliśmy sosnami, a potem zanurkowaliśmy w pudełka z bentō, pełne ośmiornic i marynowanych warzyw korzeniowych. Kunio chodził między nami i pokazywał zdumiewająco gałązkowatego patyczaka. Wydawało się, że barki Ito rozluźniają się z minuty na minutę.
– Kiedy jestem tutaj, na świeżym powietrzu, nie myślę o rzeczach – powiedział, zręcznie zagarniając kawałki rzodkiewki, podczas gdy ja rozrzucałam je po opadłych liściach dookoła.
– Jak jest po japońsku „stres”? – zapytałam.
– „Stres” – odpowiedział.
Florence Williams – dziennikarka i redaktorka współpracująca z magazynem Outside. Autorka artykułów publikowanych na łamach m.in. The New York Times i National Geographic. W swojej pracy zajmuje się tematyką natury i technologii. Jej poprzednia książka znalazła się na liście Notable Books 2012 wg The New York Times oraz zdobyła nagrodę Los Angeles Times Book Prize in Science and Technology. Wraz z rodziną mieszka w Waszyngtonie (USA).