cytaty z książki "Pokój krwi"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Dzielimy się na dwa typy ludzi: tych, których myśl o śmierci paraliżuje, i tych, którzy zrobią wszystko, by wykorzystać każdą sekundę, bo są świadomi, że mają tylko jedną szansę.
Właściwie nie wiem, co robię, ale biegnę w stronę drzwi, myślę tylko o narkotykach, przekręcam klucz w zamku i nagle dociera do mnie, że ja też się boję.
Wycieraczka parzy w stopy.
Wyobrażałam sobie, że moje ciało – niczym jajko sadzone – zaczyna rozmiękać pod wpływem wysokiej temperatury. Widziałam, jak stopniowo spływa ze mnie skóra, odsłania splątane warstwy nerwów, by w końcu mięśnie, cicho skwierczące niczym kurczak na patelni, skurczyły się i odpadły, by odsłonić blade kości. Jakie to przykre, że kobieta, która kocha opaleniznę tak jak ja, w środku i tak zawsze pozostanie blada. Krwawa, a jednocześnie bezbarwna – bo gdyby z palety życia usunąć wszystkie odcienie czerwieni, zostałyby tylko biel oraz szarość mięsa i gnatów.
Myślałam wtedy przede wszystkim o sobie, o tym, jak cierpiałam. Pielęgnowałam pokłady żalu. Żalu, bo krzyczeli na mnie, że jestem nieudacznikiem, a przecież mądry pan w telewizji mówił, że współcześni rodzice wychowują swoje dzieci na nieudaczników. Dają im wszystko jak na tacy, chronią przed każdą porażką, załatwiają oceny w szkole i opłacają stopnie na studiach, a potem żywią pretensje o to, że sobie nie radzimy.
Skoro potrzebujesz to racjonalizować, to podam ci argument: policja cię nie oskarżyła. Nie byłaś nawet podejrzana. Czy to za mało?
Gdy byłam mała, mama mówiła, że okres to coś wstydliwego. Tabu. Po pierwsze podpaski przekradłyśmy się do sklepu, doskonale pamiętam ten dzień. Było naprawdę gorąco, z nieba lał się żar, a matka ściskała mnie za rękę i ciągnęła między regałami. (…) Wiem, że chciała dobrze, że na swój sposób tłumaczyła mi rzeczywistość. Ale jedyne, co zapamiętałam z tego dnia, to wstyd, gdy słowo „ladacznica” padło trochę zbyt głośno między ludźmi, a ja pomyślałam, że już „zawsze” będę się wstydzić.
Każdy mógł być bogiem i jednocześnie nikt nim nie był. Pieniądze, władza, sukces – to współczesne bóstwa. Ale też bożki wygrzebane z lasów i dżungli, znalezione w rycinach i na skałach w jaskiniach, nagle rosły do rangi jedynych słusznych. Pomieszanie z poplątaniem! Ateizm był nudnym wyborem.
Nie umiałam pohamować łez. Wykrzyczałam:
– A dlaczego ty chcesz mieć dzieci?!
– Chcę coś po sobie zostawić. Kiedyś znikniemy, wiesz?
Marysia jest w ciąży. Marysia, która nie kocha swojego męża. Marysia alkoholiczka, intelektualne zero. Trzymam z nią kontakt, bo osadza mnie w rzeczywistości. Jest jak dziwny robaczek, którego obserwuję przez szkło. Fascynująca istota, by nią gardzić. I ta pogardzana istota prześciga mnie w grze zwanej życiem.
Wzdrygam się na myśl, że miałabym zadzwonić i prosić, by mi je przynieśli. Babcia powiedziałaby, że zachowuję się jak dzikuska, ale moje pokolenie takie jest. Minimalizujemy kontakty międzyludzkie. W sklepach istnieją wyłącznie kasy samoobsługowe, fryzjerki nie zagadują jak kiedyś, bojąc się oskarżeń o naruszenie prywatności bądź praw obywatela. Sprawy urzędowe załatwiamy przez internet.
Proste rzeczy urastają do rangi problemów nie z tego świata. Aż słyszę dobrotliwy śmiech mojego terapeuty: „Świat nie jest tak złym miejscem, masz prawo prosić o pomoc”.
Zdecydowanie lepiej się czuję wydając polecenia.
Niektóre kobiety w czasie menstruacji obrastają wrażliwym pancerzem, reagującym bólem na każdy dotyk. Innymi kierują dzikie i pierwotne żądze, jakby widok krwi rozbudzał w nas instynkt drapieżcy.
Należałam do drugiej grupy.
– Chcę, żebyś udowodniła, że tęsknisz… – wysyczał, a ja wypuściłam powietrze, które nieświadomie wstrzymywałam.
Zakręciło mi się w głowie, zadrżałam. Zmieniłam pozycję na swobodniejszą. Bez skrępowania wystawiłam swoje zakrwawione wdzięki przed wpatrzone we mnie oko kamery.
Wszystkie kobiety w związkach w to grają – choć marzą o orgazmach, to mają ich mniej niż partnerzy. Bo ich celem jest dawanie, marzeniem dryfowanie. Mężczyzna ma inne potrzeby. Pierwotne, dzikie. Proste. A kobiecy orgazm nie jest prosty.
Najpierw usłyszałam jęk, potem krzyk. Zatrzymałam się w drzwiach. Rozpoznałam głos mamusi. Na swój dziecięcy sposób zrozumiałam, że dzieje się coś, na co jeszcze jestem zbyt młoda. Ale ciekawość była silniejsza.
Słuchanie pierdół o bąbelku jest spełnieniem moich marzeń! Mów więcej, kochana! Rzygasz już? Masz spuchnięte stopy? Chce ci się wyć? Bo wiesz, ja mam okres, jestem odcięta od świata i nie wiem już, czy więcej płaczę, czy się śmieję, bo godziny zlewają się w jedno, dni się mylą i tylko telefony od obsługi hotelowej regulują dobę, bo w tym ukropie, w tym koszmarnym ukropie i ciszy, położyłabym się na łóżku i zgniła w bezruchu, pozwoliła sobie na śmierć, małe wyzwolenie. Bo wiesz, tak nie znoszę bąbelków, a ty mi ciągle o nim pierdolisz, choć też mówiłaś, że ich nie znosisz, ale spokojnie, opowiadaj kochana, porzygam z tobą, będzie nam raźniej!
Na środku podłogi leżał tampon. Był używany – czerwień wyraźnie odznaczała się na podłodze. Zakręciło mi się w głowie. Siedzenie w samotności może wydawać się zbawienne tylko tym, którzy nigdy nie doznali odcięcia od bodźców. Albo złudzeni pięknym, wygodnym życiem zapomnieli, jak to jest widzieć rzeczy, których nie ma. Zacisnęłam powieki, zadrżałam.
Silne dłonie pielęgniarza, krzyk, kakofonia dźwięków, a wśród nich jeden ryk. Poznaję go, choć nie ma nic wspólnego z ludzkim głosem. To ja krzyczę, gdy kładą mnie na białej, zimnej pościeli, a potem przywiązują skórzanymi pasami do łóżka.
– To dla twojego dobra – szepcze pielęgniarka, chyba. Chyba, bo zamiast tego słyszę: – To ofiara dla szatana.
W kącie pokoju widzę matkę. Płacze krwawymi łzami. Z jej gardła wystaje rurka, w ręce trzyma telefon. Podnosi go przed twarz, wybiera numer, przykłada do ucha. Urządzenie w jej dłoni rozpada się na kawałki.
Szopka, którą odwaliłam, mnie przytłacza, ale przypominam sobie słowa terapeuty, Adama: „Na pewno chcesz tam jechać i siedzieć tyle czasu sama? Na kwarantannie każdemu trochę odbija. A ty jesteś bardziej podatna niż inni”.
Wtedy czułam, że coś się kroi, ale każda przyjaźń jest w pewnym sensie grą. My grałyśmy o władzę – Sandra rozdawała karty, a mnie tego dnia przypadła mieszanina figur i kolorów. Choćbym chciała, nie złożyłabym z niej układu. Dlatego gdy powiedziała, że spotkamy się za szkołą na boisku, nie protestowałam.
Gdy w końcu zanurzyłam nastoletnie dłonie w króliczych trzewiach i wyciągnęłam śmierdzące wnętrzności, Sandra zareagowała:
– Jesteś pojebana.
Po raz pierwszy widziałam w jej oczach podziw. I strach.
Z grzeczności nie zaprzeczyłam.
Adam spojrzał mi głęboko w oczy i tym swoim spokojnym, kojącym, ale przede wszystkim rzeczowym głosem spytał:
– Dlaczego tak bardzo sobie nie ufasz?
Przysięgam, że moje serce biło tak, jak serce człowieka widzącego nadjeżdżający pociąg. Ale ja nie patrzyłam na jasne światła pociągu, a w głąb mrocznego tunelu. Konkretniej: prosto w wylot lufy pistolety.
Panika jest niczym pajęczy kokon – widać przez nią świat, ale im bardziej chcesz po niego sięgnąć, tym głębiej wpadasz w pułapkę; próbujesz się opanować, ale zamiast tego krzyczysz, tylko krzyczysz, drzesz ryja tak, jakby świat miał spłonąć, a ty w nim, w swoim pajęczym kokonie.
Znów widzę skulony rządek dzieciaków i ich kata. Mężczyzna ma długie blond włosy spięte w niską kitkę. Mógłby uchodzić za pięknego, gdyby nie zakola, sprawiające, że kitka wygląda jakby pod wpływem grawitacji stopniowo zsuwała się z jego głowy. Wiem, że ma na imię Ralph, choć nie jestem pewna, że przedstawił się prawdziwym imieniem.
Ralph sprawia wrażenie, jakby wszystko się z niego zsuwało – włosy na plecach i klacie znajdują się tylko w dolnych partiach, a nisko osadzone biodrówki odsłaniają kawałek przyrodzenia.
Zaledwie pięciolatek. Ma na imię Janusz i do tej pory mieszkał w domu dziecka pod Warszawą.
– Look at me – mówi mężczyzna.
On mówi, a ja szepczę w głowie:
„Spójrz na niego, spójrz, musisz spojrzeć, bo spotka cię coś znacznie gorszego!”.
Z furią szarpię drzwi; trzeszczą, jakby miały wypaść z zawiasów, a ja wpadam do łazienki niczym bestia. Dostrzegam siebie kątem oka, odnotowuję rozwiany włos, wykrzywioną wściekłością twarz, półnagie ciało i plamy krwi. Ale nie to mnie przeraża najbardziej.
Potrzebują, by ktoś się nimi zaopiekował. To nie mogę być ja, absolutnie, nie zniosłabym zajmowania się dziećmi… Ale pomóc trzeba. Trzeba, prawda? Na tym polega bycie kobietą, na wspieraniu bezbronnych istot. Prawda?!