cytaty z książki "Kopiec Nimf"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Miecze odbijały się od pancerzy, a ostrza szczerbiły, zahaczając o kolce. Ludzką skórę raniły chitynowe oraz kostne wyrostki, pazury i zębiska. Dochodziło do pierwszych poparzeń, drugich oddechów, trzecich czy nawet setnych szans na powodzenie, które jakoś nie zamierzało nadejść.
W Galway zapadła noc i chłód sączył się z ulic do mieszkań,
wspomagany życzliwym mu wiatrem. Senność wyciszała rozmowy,
wykrzykniki przemieniając w wielokropki podparte ziewnięciami.
Miasto zasypiało.
Banshee ścigały się z wiatrem, rozjęczane tym razem w dość przystępnym,
niemalże wesołym stylu – bez najwyższych i najgłośniejszych
dźwięków, od których ludziom zwykły więdnąć uszy. Krążyły
nad tysiącem oniemiałych Fennidów, a ci przyglądali się im z zachwytem,
bo trzeba przyznać, że nimfy prezentowały się niesamowicie
w odświeżonych szatach, na powrót piękne młodością zwróconą im
chwilowo przez Greine.
Kris z trudem panował nad zszarganymi nerwami, nad roztrojonym
żołądkiem, nad potliwością dłoni czy nad nerwowym tikiem w postaci
drgającej lewej powieki. Kris zaczął powątpiewać w swoje przywódcze
zdolności. Z coraz większym lękiem spoglądał na wiszący
nad nim topór prezydentury.
Niebieska pojawiła się znikąd, jakby wypączkowała z ciemnego błękitu nieba. Zatoczyła koło nad maszerującymi Fenidami, więc ci przystanęli i zaczęli ją sobie wskazywać. Wyczekała, aż zachłysną się jej pięknem, po czym momentalnie straciła na urodzie, a oblicze, które zaprezentowała, nie odbiegało od legend o Banshee – od pokoleń wierzono, że ten, kto ujrzy prawdziwą twarz zjawy, umrze z przerażenia.
Małe zwierzątka zmuszone są, by nieustannie na siebie uważać, a przy tym nabiegać się, naskakać, namęczyć przy każdej czynności, która od większych nie wymaga aż takiego wysiłku. Małe zwierzątka otrzymały w zamian od Arduinny szybkość wraz z wytrzymałością oraz nadwrażliwość na najdrobniejszy dźwięk czy ruch. I bardzo zapracowane serduszka. Niemal tak zapracowane, jak wąsiki czy łapki.
- Ogma sikać kwasem! Pluć kwasem! Zawsze? - zmartwił się,
bo nie chciał tracić tak niesamowitych właściwości.
- Nie wiem, czy zawsze, bo sporo się tego gówna - Lorcan
miał na myśli proszek - nawdychaliśmy. Pewnie zawsze… Ale to magia… - zaczął dumać. - Czyli żadna tam nauka, bo jak moglibyśmy mieć kwas w sobie i dalej funkcjonować…?
Ogma nie słuchał, tylko splunął na ścianę pokrytą mchem, a ta zaczęła syczeć i dymić.
Lorcan zabrał się za zamiatanie pomieszczeń, a przy tym kaszlał, kichał i co chwila powstrzymywał się od zwrócenia posiłków z ostatniego tygodnia. Gospodarz uwielbiał śmierć, lecz nie przepadał za rozkładem...
Olbrzymy nie pozabijały się, ku rozczarowaniu Wtranżola, dały sobie wszakże porządnie po pyskach. Nawet Lorcanowi udało się Ogmę trafić, zanim tamten zaserwował mu utratę przytomności w zestawie z barwnym limem.