rozwiń zwiń

„Światło, którego nie widać“ - Książką Roku 2015

LubimyCzytać LubimyCzytać
15.03.2016

W kategorii Powieść historyczna Anthony Doerr nie zostawił swoim konkurentom cienia nadziei: wygrał, otrzymawszy 2 332 głosy. Być może do tego fantastycznego wyniku przyczynił się tekst Sylwii Sekret? Przypominamy, co nasza recenzentka i redaktorka napisała o książce „Światło, którego nie widać”.

„Światło, którego nie widać“ - Książką Roku 2015

Uczucie, które nie zdążyło rozbłysnąć - Sylwia Sekret

John Steinbeck otrzymał ją w 1940 roku za powieść „Grona gniewu”. Kilkanaście lat później został nią uhonorowany Wiliam Cuthbert Faulkner za „Przypowieść”, by po ośmiu latach znów po nią sięgnąć, tym razem doceniony za „Koniokrady”. Nelle Harper Lee za „Zabić drozda” otrzymała ją w 1961 roku, a w 1994 Edna Annie Proulx za swoje „Kroniki portowe”. Również znany z kontrowersji Philip Roth może poszczycić się nią za „Amerykańską sielankę”, za którą został doceniony w 1998 roku. Rok temu z kolei laureatką została Donna Tartt za swoją trzecią powieść, „Szczygieł”. Teraz do grona tych wybitnych pisarzy, wśród których znajduje się jeszcze wiele zacnych nazwisk, dołączył Anthony Doerr, który w tym roku otrzymał Nagrodę Pulitzera za powieść Światło, którego nie widać.

„Światło, którego nie widać” nie jest historią miłosną, nie opowiada tym bardziej o zakazanej miłości; opowiada o uczuciu, które mogłoby zapłonąć, ale nie było dla niego miejsca.

Nagrody przyznano po raz dziewięćdziesiąty dziewiąty, a Komisja, która wybierała zwycięzców, tłumacząc swój wybór, nazwała „Światło, którego nie widać”: pomysłową i skomplikowaną powieścią inspirowaną okropnościami II wojny światowej i napisaną w krótkich, eleganckich rozdziałach, które odkrywają ludzką naturę i kontrowersyjną moc technologii. I to wszystko oczywiście w powieści nagrodzonej Pulitzerem znajdziemy, jednak wszelkie opisy i streszczenia książki skupiają się przede wszystkim na uczuciu dwójki głównych bohaterów. Opowieść reklamowana jest jako historia zakazanej miłości, jako spotkanie dwojga ludzi, którzy pochodzą z różnych światów i w związku z tym ich wspólna przyszłość wystawiona będzie na próbę. Przed moimi oczami, w przypadku tego typu opisów, od razu stają takie tytuły jak „Jeździec miedziany”, „Szmaragdowa tablica”, „Niewidzialny most”, „Kolaborantka” i cała masa innych, w których zakazana miłość podczas wojny jest głównym tematem, który podejmują autorzy. Anthony Doerr podszedł jednak do tematu zupełnie inaczej i ci, którzy sięgną po powieść ze względu na wątek miłosny upchnięty w odmęty wojny – mogą się srogo zawieść. Bo miłość u Doerra kończy się w momencie, w którym tak naprawdę jeszcze się nie zaczęła – i mało która opowieść tak dobitnie ukazuje rozłam, jaki czyni w ludzkich sercach i losach wojna. „Światło, którego nie widać” nie jest historią miłosną, nie opowiada tym bardziej o zakazanej miłości; opowiada o uczuciu, które mogłoby zapłonąć, ale nie było dla niego miejsca. Przez całą powieść autor prowadzi nas, niewidomych czytelników, za rękę, by w końcu pokazać to, co od początku było oczywiste – w tym świecie, do którego nas wprowadził nie ma miejsca na uczucie, o jakim chcielibyśmy usłyszeć. I w tym tkwi chyba największe okrucieństwo, na jakie pisarz się zdobywa. W niedopowiedzeniu, niewypowiedzeniu, pominięciu. W wyrwie, jaką pozostawia na sam koniec, w nicości, do której szykuje czytelnika od pierwszych stron powieści.

Autor nie zastosował w swojej powieści typowych chwytów, a jego narracja momentami wydaje się wręcz oschła.

Gdyby Doerr z większym rozmachem i precyzją opisał uczucie między głównymi bohaterami, gdyby w ogóle doprowadził do jego eskalacji – mógłby obejść się smakiem podczas przyznawania nagród Pulitzera. Możliwe, że tak by nie było, wiele jednak na to wskazuje, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, ile powstało już powieści miłosnych z wojną w tle, i ile z nich – choć docenionych przez czytelników, a zwłaszcza czytelniczki – nie znalazło uznania w oczach krytyków, choć na listach bestsellerów utrzymywały się długie tygodnie. Można pomyśleć, że Anthony Doerr znalazł złoty środek, aby trafić w serca tak krytyków, jak i zwykłych czytelników. Zamknijmy w jednej książce niewidomą dziewczynę, przerywajmy jej historię opowieścią o niemieckim chłopaku mieszkającym w sierocińcu, który ma czyste serce, do tego dołóżmy II wojnę światową i legendę o posiadającym magiczne właściwości kamieniu szlachetnym – czyż to nie jest przepis na powieść idealną? Która wzruszy, wyciśnie łzy i do głębi poruszy czytelnika? Otóż nie u Doerra. Autor nie zastosował w swojej powieści typowych chwytów, a jego narracja momentami wydaje się wręcz oschła, w związku z czym czytelnik sam musi wyrobić sobie zdanie o emocjach, jakie powinny się w nim budzić w trakcie lektury.

Laureat Nagrody Pulitzera nie chce na siłę wykrzesać ze swojego odbiorcy litości, żalu czy wzruszenia; on wie, że my to wszystko w sobie mamy.

To, o czym pisała Komisja, te okropności II wojny światowej, którymi inspirowane jest „Światło, którego nie widać”, również nie są takie oczywiste. Anthony Doerr jest pisarzem niezwykle ufnym i podczas tworzenia swojej najnowszej powieści musiał mocno wierzyć, że czytelnik ma w sobie na tyle zrozumienia i empatii, że wiele z tego, co on zostawia w niedomówieniach, odbiorca dzieła dopowie sobie sam. Laureat Nagrody Pulitzera nie chce na siłę wykrzesać ze swojego odbiorcy litości, żalu czy wzruszenia; on wie, że my to wszystko w sobie mamy i wystarczy przedstawić nam sytuację, jaka mogłaby się wydarzyć i niewiele więcej trzeba do tego dodawać. Komisja zwróciła również uwagę na krótkie, eleganckie rozdziały. Można zapytać: ale co to ma wspólnego z dobrą albo złą powieścią? Z mniej lub bardziej wartościową historią? Jaki ma to na nią wpływ? Ogromny, ponieważ „Światło, którego nie widać” jest powieścią przede wszystkim przemyślaną w każdym aspekcie, również tym technicznym. Długie, rozwleczone rozdziały nie pasowałyby do tej książki z wielu powodów. Jednym z nich jest umieszczenie w historii dwojga bohaterów, z których każdy jest tak samo ważny – pisarz nie pozwala poprzez niedługie rozdziały porzucić czytelnikowi swoich bohaterów choćby na moment. Drugim powodem jest odbicie życia, jakie toczyli wtedy bohaterowie. Kiedy każdy dzień był niepewny, kiedy wojna sprawiała, że dni wydawały się za krótkie, aby żyć.

Ta historia powstawała przez dziesięć lat - czas poświęcony na jej dopieszczenie i dopracowanie, jest widoczny na każdej stronie.

Ta historia powstawała przez dziesięć lat. Dla nas to szmat czasu – przecież niektórzy stworzyliby w tym czasie kilkanaście powieści. Ale Doerr dopracowywał swoją książkę tak drobiazgowo także dlatego, że jest historykiem, wiedział więc, że jeśli osadza opowieść w realiach historycznych – wszystko musi się zgadzać. Każdy szczegół, który zahacza o prawdę, musi być wiarygodny, każde słowo wypowiedziane przez potencjalnie istniejącego człowieka –prawdopodobne. Przypomina mi się w tym momencie inna powieść pisana przez kilka długich lat, nieżyjącego już autora, która jednak polskie światło dzienne ujrzała niedawno. Glendon Swarthout pisał swoją „Eskortę” przez osiem lat, a jest to książka, dodajmy, niedługa, licząca niecałe trzysta stron. A jednak w obydwu powieściach czas, jaki autorzy poświęcili na ich dopieszczenie i dopracowanie, jest widoczny na każdej stronie. Nie rzuca się jednak nachalnie w oczy, co to, to nie. Wyczuwamy go jednak w drobiazgach, w elementach, o których może nawet nie myślimy, że są ważne, lecz dopiero wyobrażenie sobie ich nieobecności podkreśla ich wartość.

Doerr pokazuje człowieka stłamszonego przez system, odartego z marzeń, uwikłanego w wojnę, przytrzaśniętego przez napierające ściany totalitaryzmu.

Anthony Doerr stawia przed czytelnikiem ślepą bohaterkę i mówi: „Patrz!”. Stawia przed odbiorcą niemieckiego nastolatka, który musi posłużyć się swoi talentem i wiedzą, by robić rzeczy, na które nie godzi się jego sumienie, i mówi: „Zastanów się”. Nie robi z niewidomej Marie-Laure męczennicy czy ofiary, nie robi z Wernera bohatera, który sprzeciwia się systemowi. I chyba to, w najprostszym ujęciu, mogło zdecydować o nagrodzeniu tej powieści Pulitzerem, o tym, że zajęła pierwsze miejsce w plebiscycie portalu Goodreads na najlepszą książkę roku. Doerr pokazuje człowieka stłamszonego przez system, odartego z marzeń, uwikłanego w wojnę, przytrzaśniętego przez napierające ściany totalitaryzmu, ale robi to bez patosu, martyrologii i niepotrzebnych wskazań palcem, podczas których inni autorzy mówią: „Tu jest cierpienie. Tu strach. Panika. Ból. Rozpacz”. Ten pisarz nie potrzebuje wskazywać palcem, bo tam, gdzie ustrzega się przed wyciskającymi z oczu łzy opisami, tam, gdzie opisuje proste emocje, nie komplikując ich kwiecistymi zdaniami, stoi razem ze swoim czytelnikiem, który widzi to, co on. Ponieważ świat, który stworzył, jest nam dobrze znany; ponieważ ludzie, których nam przedstawia, są dla nas zwyczajni, a przez to prawdziwi. Anthony Doerr stworzył swoich bohaterów nie z bólu, cierpienia, poświęcenia i odwagi, lecz ze zwykłego ludzkiego strachu, ze słabości, przywar i siły, która w pełni ujawnia się tylko w niektórych sytuacjach.

Dyskutując o tej powieści, nie można nie wspomnieć chociaż słowem o sile radia, a w szerszym rozumieniu, technologii, która pozwalała wtedy zarówno na pomoc, jak i na zdradę. Werner Pfennig, którego losy poznajemy naprzemiennie z losami Marie-Laure za sprawą dwutorowej, w dodatku niechronologicznej, narracji, wykazuje już jako mały chłopiec niezwykły talent w naprawianiu odbiorników radiowych. Stają się one jego pasją, by z biegiem lat – co Doerr pokazuje w sposób równie fantastyczny, co przekonujący – zrównać się z przekleństwem. Jeśli czytelnik będzie próbował znaleźć w tej historii moment, w którym pasja Wernera zaczęła ujawniać ambiwalentne skutki – może mieć z tym ogromny problem. Ten niemiecki chłopak uosabia bowiem swego rodzaju fatum, które sprawia, że nawet dobre rzeczy w jego życiu, doprowadzą do zła bądź cierpienia. Zastanawiać może natomiast fakt, jakie myśli kłębiły się w głowie pisarza, kiedy wziął na warsztat potęgę radia, podczas gdy sam żyje w czasach, którymi rządzą znacznie potężniejsze siły technologiczne. Osobiście obawiałabym się wziąć do ręki kolejną jego powieść, w której ta kontrowersyjna moc technologii będzie oznaczała, że autor „Światła, którego nie widać” tym razem postanowił wykorzystać do swojej historii siłę Internetu. Bałabym się nie tego, co Doerr może nam o nim powiedzieć – bo zdaje się, że wiemy nawet więcej tych złych rzeczy niż dobrych – lecz tego, jak przerażająco prawdziwą i tragiczną historię mógłby utkać pomiędzy okami internetowej sieci.

Posługując się motywami i elementami dobrze znanymi, niekiedy nawet literacko zużytymi, stworzył powieść, o jakiej czytelnik nie zapomni tak szybko.

Nie mnie oczywiście oceniać, czy tegoroczna Nagroda Pulitzera za powieść w kategorii Fikcja została przyznana słusznie. Bez wątpienia jednak Anthony’emu Doerrowi udało się coś nie tylko trudnego, ale także dla niektórych niewyobrażalnego. Posługując się motywami i elementami dobrze znanymi, niekiedy nawet literacko zużytymi, stworzył powieść, o jakiej czytelnik nie zapomni tak szybko. Pokazał bowiem jednostki w czasach wojny – te zupełnie niewinne, jak i te, które zawiniły samym faktem swojego jestestwa, niczym w greckiej tragedii, i miłość - nie taką, o jakiej chcielibyśmy przeczytać, lecz taką, na jaką wtedy można było sobie pozwolić. Anthony Doerr, laureat tegorocznej Nagrody Pulitzera za powieść „Światło, którego nie widać”, stworzył opowieść o pięknej, niebezpiecznej, zakazanej miłości. Miłości, której nie widać, bo nie miała prawu ani czasu zaistnieć. I właśnie tą nieobecnością miłości wygrał. Zapisał ponad 600 stron uczuciem, które nie zdążyło choćby rozbłysnąć. A wszystkim tym, co z sukcesem gasiło zalążki pierwszych płomieni, zapełnił swoją opowieść. I wyszło mu to przede wszystkim wiarygodnie. 


komentarze [7]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Książki czytane - awatar
Książki 17.03.2016 18:54
Czytelniczka

mój ulubiony gatunek, historia miłosna na tle historycznym, do tego 10 lat pisana, dopieszczana, jak to ujęto w recenzji, grzech nie przeczytać

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Beata S-k - awatar
Beata S-k 16.03.2016 20:55
Czytelnik

Książkę dostałam od Mikołaja i wciąż jeszcze czeka na swoją kolejkę. Dzięki tej recenzji, rzeczywiście świetnej, przesunie się na początek listy.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Ciacho  - awatar
Ciacho 05.10.2015 14:45
Czytelnik

Kapitalne omówienie Sylwia. Nie mam słów. Książka dopiero przede mną i widzę, że czeka mnie jeszcze wartościowsza rzecz, niż przypuszczałem. Takie mocne, fantastyczne, cudowne książki zawsze recenzuje się najgorzej, bo głowa, po przeczytaniu takiej książki, przypomina jeden wielki chaos, który jest ciężki do ogarnięcia i przelania tych wszystkich myśl w jakąś jedną,...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
blawoj  - awatar
blawoj 02.10.2015 19:06
Czytelniczka

Wspaniały tekst! Aż zamówiłam książkę (a miałam czekać na jakś promocję). Ale jest jedno "ale". :) Do tych zdobywców Nagrody Pulitzera z pierwszego akapitu koniecznie trzeba dopisać Margaret Mitchell :))

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
clsBartek  - awatar
clsBartek 01.10.2015 14:58
Czytelnik

Recenzja wyróżnia się na tle pozostałych, zamieszczanych w serwisie. Serdecznie dziękuję i z całą pewnością sięgnę po powieść.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Osioł_Dardanelski  - awatar
Osioł_Dardanelski 01.10.2015 12:09
Czytelnik

Po takiej rekomendacji chce się tę książkę przeczytać, bo jakoś wcześniej mnie w ogóle nie ruszała. Dziękuję!

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Sylwia Sekret - awatar
Sylwia Sekret 01.10.2015 10:54
Redaktorka

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post