cytaty z książki "Dojczland"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Cały świat zaczyna tak wyglądać. Trzeba gdzieś pojechać, żeby się załapać. Tak jakby na miejscu już nic nie było. Wszystko jest gdzie indziej. Jak ktoś siedzi w domu, to znaczy, że umiera. Ze Wschodu na Zachód. W drugą stronę jeżdżą hipisi w poszukiwaniu oświecenia, wojska stabilizacyjne i okupacyjne, misje humanitarne i cwaniacy w garniturach węszący za tanią siłą roboczą oraz ewentualnymi rynkami zbytu dla jakiegoś badziewia. Zwykli szarzy ludzie jadą, ze Wschodu na Zachód. Jak kiedyś Attyla, Czyngis-chan i Tamerlan. Takie myśli miałem nad Sprewą w postmodernistycznych, szklistych świetlistych przestrzeniach. Tak, to zawsze pomagało przenieść się gdzie indziej, chociażby w myślach. Być na miejscu i zarazem nie być.
Żeby ocaleć, czasami piję, a czasami porównuję. Wielu rzeczy nie pamiętam i muszę je wymyślać od nowa".
Jednak z tego co widziałem, wynika, że oni mimo wszystko prowadzą strasznie poważnie. Nie ma w tym radości. Jak ktoś prowadzi BMW, to prowadzi BMW i nie ma przebacz. Jak ktoś prowadzi nowego merca, to kompletnie nie ma porównania z tym, jak ktoś prowadzi używanego. To widać i czuć. Myślę, że niemiecka motoryzacja to jednak coś w rodzaju nowego Almanachu Gotajskiego. Mój kolega posiada stary zardzewiały francuski samochód, ponieważ taki ma kaprys. Mieszka w porządnej dzielnicy i sam jest dość porządny, ale żaden z porządnych sąsiadów mu się nie kłania. On jako posiadacz francuskiego auta z wgniecionymi drzwiami, musi kłaniać się pierwszy. Wtedy ewentualnie się odkłaniają, ale też nie zawsze. Dorastające dzieci mojego kolegi proszą go na kolanach, żeby nie przyjeżdżał po nich do szkoły tą trupiarnią.
Deszcz w jakiś niewytłumaczalny sposób zwalniał mnie z odpowiedzialności.
Kim byśmy byli, gdybyśmy mieli tylko jednego sąsiada, a z drugiej strony morze albo Wielskie Księstwo Luksemburg? Bylibyśmy nikim. Co najwyżej jeszcze jedną umierającą z nudów zachodnią demokracją, jeszcze jedną postmodernistyczną republiką, w której głównym problemem jest wynajdowanie sposobów spędzania wolnego czasu, przeszczepy narządów oraz nieśmiertelność.
[...] po cichu sobie myślę, że jakbyśmy, historycznie rzecz biorąc, działali z nieco większym brakiem umiaru, jakbyśmy sobie tutaj wymyślili jakieś psychopatoideolo, a potem je zrealizowali, to jednak mielibyśmy łatwiej. Jakbyśmy sobie sami puścili z dymem piętnaście procent społeczeństwa, a następne piętnaście na przykład zamorzyli głodem to nasze sąsiedzkie stosunki wyglądałyby znacznie lepiej.
Lubię z pięćdziesiąt miejsc w Niemczech, ale żadnego z nich poza Lorelei nie ma w moim Pascalu. Nie ma na przykład dworca we Frankfurcie nad Menem w niedzielny poranek z zakrwawionymi strzępami papieru toaletowego na chodniku i facetami o ósmej w knajpach ze wzrokiem wbitym w zawieszony pod sufitem telewizor.[...] Poranek jest senny i niemrawy. Burdele śpią, śpią pornokina. Wstali tylko ci, których kac i ćpuński głód wypędził w poszukiwaniu ratunku. I jeszcze tamci faceci z knajpek, którzy wstają o świcie i zaraz muszą się spotkać bo nie potrafią bez siebie żyć. [...] Ale tego wszystkiego nie ma w żadnym Lonely Planet.
Kiedyś zagubili mi bagaż na niemieckim lotnisku. Obiecali, że jak znajdą to przyślą. Podałem im adres i pojechałem w stronę francuskiej granicy. A ja bez torby czułem się właściwie wolny. Mogłem się w Offenburgu przesiąść na przykład do francuskiego pociągu i jechać do, powiedzmy, Brestu, na skraj kontynentu. Tak sobie wyobrażałem bycie Europejczykiem, że przemieszczam się bez bagażu po swojej wielkiej ojczyźnie i ze spokojem patrzę, jak powoli przeciera się moje ubranie, jak się niszczy i w końcu spada ze mnie w jakimś Portimao albo Porto Kagio. Jechałem doliną Renu i rozmyślałem nad ideą europejskości. Nie myć się, nie zmieniać ubrania i czuć się tak samo swobodnie i na miejscu od Charkowa po Lizbonę. Czuć się jak u siebie na wsi, chodząc cały boży dzień w przedwczorajszych gaciach. Tak sobie wyobrażałem wspólny europejski dom, europejską utopię. Jednak na miejscu spuściłem nieco z tonu. Kupiłem szczoteczkę, pastę i dezodorant. Rozważałem kupno gaci oraz podkoszulka. W sklepach klienci mówili po francusku. Strasburg leżał dziesięć kilometrów dalej na zachód. Po południu w recepcji czekała na mnie moja torba. Lufthansa odnalazła ją gdzieś w Nowej Zelandii i dostarczyła wraz z zieloną kartą, na której napisali, że bardzo im przykro i proszą o wybaczenie. No, pomyślałem, macie szczęście, że nie nabyłem jeszcze bielizny.
W zwiedzaniu jest jakiś przymus podziwu, zainteresowania, jakaś obłuda.Czasami ktoś pokazuje mi coś z dumą, a ja czuję się jak oszust, bo kiwam głową, ale nic nie obchodzi mnie jakaś wieża, brama, zamek oraz reszta tych cudów.