cytaty z książki "Księga urodzaju"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Basia szukała sensu w bezsensie i nadziei w beznadziejności. Na przekór wszystkiemu i samej sobie najbardziej, bo w tych momentach - uświadamiania sobie, jak jałowe prowadzi życie - czuła się najnieszczęśliwsza.
Żywiła do matki mieszankę uczuć trudną do zidentyfikowania. Kochała ją, nienawidząc, albo nienawidziła, kochając. Nie mogła się zdecydować. W ten dzień, dzień czterdziestych trzecich urodzin, znowu zastanawiała się, jakim cudem wszystko poszło nie tak, jakim sposobem dała się tak wkręcić w czyjeś życie, że swoje własne odwiesiła na haku. Tylko że to nie było "czyjeś" życie. To było życie matki. Jedynej osoby, którą w ogóle miała, a jednocześnie osoby, która jej istnienie zredukowała do funkcji służki, zupełnie się tym nie przejmując, tak jakby samotność Basi, jej staropanieństwo, bezdzietność czy nawet brak przyjaciółki od serca były najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem.
Cieszyła się. Tak rzadko się jej to zdarzało, więc cieszyła się tym bardziej, na zapas i w rekompensacie za wszystkie dni bez powodu do cieszenia.
Basia z tkliwością pogładziła szczupły, chłodny policzek i zastygła przy otomanie, wpatrując się w twarz, w której pod siateczką zmarszczek i bruzd wciąż można było rozpoznać rysy dziewczyny ze zdjęć w starych albumach. Gałki oczne mamy drgały pod skórą powiek tak wiotką, że niemal przezroczystą. Z nozdrzy pokrytych popękanymi naczynkami wydobywał się ledwo słyszalny gwizd. Basię ogarnęło wzruszenie. Dziewczynę ze zdjęć oznaczył czas, ale to wciąż była ona. Jej bezbronna, krucha mama zmierzająca ku końcowi. Jej piękna mama. Jej ukochana mama...
Między drzwiami wejściowymi a łazienką stał pusty pokój, który musiała minąć. Tym razem przystanęła przed jego drzwiami. Nie pchnęła ich. Nie musiała, wiedziała bowiem, że w pokoju nie ma żadnego sprzętu, żadnej pamiątki, nic. Zaczęła płakać właśnie z tego powodu. Jak jesteś matką dziecka, które umarło, możesz mieć namacalny dowód, ale możesz też takiego powodu nie mieć. Powód i tak zawsze nosisz w sobie. Może zapukać od środka w każdej chwili.
Oboje myśleli o tym, jak wiele tajemnic noszą w sobie ludzie. Jak łatwo dają się zwodzić. Jak niczego o sobie nawzajem nie wiedzą. Jak męczą się w zupełnej samotności, przez nikogo niezrozumiani. Jak boją się w absolutnej ciszy. Jak udają. Ale także nie zauważają innych ludzi. Albo zauważają, ale patrzą nie dość uważnie. Myśleli o tym, jak ludzie ludzi nie obchodzą.
- Ja pierdolę! - wyrzuciła z siebie, kiedy się rozłączyła.
- Kogo lub co? - Piękna Helena podniosła wzrok znad folderów o najnowszych promocjach w salonie Fiata.
- Pana Staszka.
- Uuuu. Nie znam.
Pewnie nawet nie zwracałaby na to uwagi, bo jak masz dziecko, i to dziecko żyje, to nie celebrujesz słowa "mamo". W ogóle go nie doceniasz, bo jest jednym z setek zwykłych słów wypowiadanych codziennie. To słowo doceniasz dopiero wtedy, kiedy nie ma osoby, która mogłaby cię nim nazwać. Kiedy już nie jesteś mamą, choć jednocześnie będziesz nią na zawsze.
Nigdy nie spodziewasz się najgorszego, kiedy ma ono nastąpić. Najgorsze zawsze zdarza się znienacka i właśnie dlatego jest najgorsze.
Luiza wyła. Dwudziestego piątego sierpnia, dwudziestego szóstego, trzydziestego pierwszego też. Trzydziestego pierwszego najgorzej. Na cmentarzu. Nad czarną ziemią, w której składano część jej samej, choć wtedy myślała, że ją całą. Kiedy twoje dziecko topi się po pijaku w Bałtyku, ty też się topisz. Też nie żyjesz.
Została pustka. I Luiza, także zupełnie pusta w środku. Osierocona, zdezorientowana, przepełniona bólem nie do zniesienia, który musiała jednak znosić. I znosiła. Codziennie. Każdego dnia pękającego w szwach od rozpaczy.
Pewne rany nie mogą się zabliźnić, pokryć nową tkanką, zniknąć. One pozostają, bo chyba tak już jest w tym porąbanym ludzkim życiu. Pewne rany są powodem smutku w oczach na zawsze. Ten smutek tam jest, nawet jeśli usta się śmieją.