cytaty z książki "Stalowe Szczury: Königsberg"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Nic w życiu nie jest nam dane raz na zawsze.
Śmierć dla młodszego kaprala Egona Schweikarta była czymś, co się zdarza. Zupełnie naturalnym, jak bolący ząb albo sraczka. Nikt nie szykuje się specjalnie na ich atak, bo i tak nie jest w stanie się zabezpieczyć. Przychodzą znienacka, zaskakując człowieka w nietypowych sytuacjach, przeważnie niechciane i nieproszone, i nic się na to nie poradzi.
Można było zrobić jednak dwie rzeczy: nauczyć się z nimi żyć, raz. A dwa, starać się, żeby dotykały raczej innych, a nie jego.
Teraz, w niedalekiej przyszłości, o wyniku konfliktu przesądzi nie to, kto uderzy mocniej, ale celniej. A ja chcę być na to gotowy - bo prawdziwa potęga to wiedza!
Sala była pełna, więc Teodor odpuścił sobie przeciskanie się przez tłum bliżej sceny i zadowolił miejscem przy jednym z filarów podpierających balkoniki boczne. Przedstawienie miało zacząć się lada chwila, orkiestra już skończyła strojenie, tylko gwar rozmów szumiał jeszcze w sklepionej auli, niczym bzyczenie gigantycznego roju pszczół.
Światła przygasły, ludzie stopniowo ucichli. Błysnęły reflektory, kurtyna rozsunęła się i na scenę wyszła Jennifer.
Była piękna. Absolutnie, zniewalająco, do bólu serca piękna – zarazem pełna drapieżnego, kobiecego wdzięku i delikatnej, niemal dziewczęcej niewinności. Pochłaniał oczami jej sylwetkę, gdy szła ku nim, a suknia opinała się i falowała wokół jej kształtów. Znał każdy cal jej ciała, a ta świadomość tylko potęgowała ekscytację.
Gdy w końcu zaczęła śpiewać, jego cały świat zawęził się wyłącznie do jej twarzy i tych przepięknych, niebieskich oczu.
Wąsaty sierżant pokiwał głową.
– Tak, tak, panie podporuczniku. Gaz nam wpuścili w wykop, jedynie nas czterech z całego plutonu zdołało się wygrzebać. Mnie oczy poparzyło, więc zaproponowali: pojedźcie, mówią mi, na wschód, tam spokojnie się wykurujecie przy innej służbie. A ja siedzę na tym wagonie i nie mogę przestać myśleć, że gdzieś tam się szrapnele rwą, lecą bomby, moździerze grają… A mnie tam nie ma! Wozimy nie wiem co i po co, to nocą, to dniem, w ręku tylko jakiś, pożal się Boże, pięcionabojowy pogrzebacz. I nic, jak ta kaczka na strzelnicy! Ani kawałka pancerza, nawet fragmentu kolczugi nie pozwalają założyć. A ja się nagi i bezbronny czuję, jak dziecko, mimo że piąty krzyżyk na karku. Rozumie pan…?
Von Hohenfürst poczuł, jak coś w nim pęka.
– Herr Freudenthal. Proszę wyjść. Natychmiast.
Biznesmen z Magdeburga zamrugał.
– Ale…
– Won!! – ryknął von Hohenfürst. – Aus! Weg! Proszę się wynosić i nie wracać! Nie życzę sobie, żeby pańska noga kiedykolwiek jeszcze postała w tym gmachu… Franz!
Struchlały Walther Freudenthal skulił się w sobie i rozejrzał jak zaszczuty pies. Po schodach załomotały ciężkie kroki, przez drzwi wtoczył się dozorca o aparycji i posturze walca drogowego.
– Pan konsul wołał? – zamruczał spod sumiastych, siwych wąsisk.
– Franz, ten pan wychodzi – drżącym z wściekłości głosem powiedział von Hohenfürst. – Żegnam pana, Herr Freudenthal.