cytaty z książki "Wyspa Łza"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Są miejsca stworzone dokładnie po to, by za nimi tęsknić niezależnie od tego, czy się je kocha, czy nienawidzi.
Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni, mówi jeden z najgłupszych sloganów psychologicznej nowomowy, bo to, co mnie nie zabije, może mnie zamienić - na długo albo na zawsze - w żyjącego trupa z wypalonym środkiem i pozorem ruchu. Czasem cierpienie ma właśnie taką siłę, bo są zdrady i utraty uniemożliwiające żałobę, odbierające łzom oczyszczającą moc, a czasowi łagodność (s.88).
Opowiedziana przeszłość to część przyszłości, a życie potrzebuje i pamięci, i zapominania.
Istnieje jeden rodzaj pragnienia, które w miarę upływu lat między dwojgiem ludzi może rosnąć. Jest to pragnienie dzielenia się, powiększające się wprost proporcjonalnie do zgromadzonych wspólnych doświadczeń i druga osoba staje się głównym rozmówcą we śnie i na jawie (s.65).
Po jednych miłościach zostją diamenty, po innych opryszczka (s.280).
Historia rodzinna jest pojedynkiem wielu różnych opowieści, a wygra go ten, kto bardziej się uprze.
(…) pierwsze pięćdziesiąt lat życia jest tekstem, a reszta - komentarzem".
Niekiedy udaje nam się przebić kilka szklanych sufitów i poharatane, ale nadrabiające miną lądujemy tam, gdzie już nikt nie mówi, że robimy kobiecą sztukę albo kobiecą literaturę, bo okazuje się, że nagle, choć wcale tego nie zamierzałyśmy, widać w naszej twórczości rzeczy takie jak Bóg, Ojczyzna i Człowiek (s.244).
Czasem trzeba lat, by spotkać kogoś, komu można opowieść podarować.
Stałam się ostatecznie nie tak częstym przypadkiem feministki, która szczerze lubi kobiety. Nawet jedna z najpotężniejszych trucizn ludzkiego świata, kobieca zawiść, nie jest w stanie mnie zrazić i wierzę w ideę siostrzeństwa równie mocno jak w moje konkretne wieloletnie przyjaźnie.
(...) bo to, co mnie nie zabije, może mnie zamienić - na długo albo na zawsze - w żyjącego trupa z wywalonym środkiem i pozorem ruchu.
(...) tak to zwykle wygląda, że wyrusza się w życiu po coś innego niż to, z czym się ostatecznie wraca.
Przecież historia rodzinna jest pojedynkiem wielu różnych opowieści, a wygrywa go ten, kto bardziej się uprze (s.82).
(...) zostałam ostatecznie przechytrzona: dostałam dokładnie to, czego pragnęłam, ale zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażałam (s.292).
Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni, mówi jeden z najgłupszych slangów psychologicznej nowomowy, bo to, co mnie nie zabije, może mnie zamienić- na długo albo zawsze- w żyjącego trupa z wypalonym środkiem, pozorem ruchu. Czasem cierpienie ma taką właśnie siłę, bo są zdrady i utraty uniemożliwiające żałobę, odbierające łzom oczyszczającą moc, a czasami łagodność.
Za wszelką cenę próbowałam uniknąć banału depresyjnego załamania i twórczego kryzysu, bo nie mieścił się on w mojej wizji życia, podobnie jak dewocja religijna, operacja plastyczna, dom letniskowy nad Zalewem Zegrzyńskim czy odbicie mężczyzny przyjaciółce (s.12).
Nie po to się rusza w drogę", pisał tu Bouvier, "żeby nałykać się egzotyki i błyszczeć anegdotkami jak świąteczna choinka. Droga jest po to, żeby nas oskubać, wyżąć, wymaglować, aż będziemy jak stary sprany ręcznik, który z kawałkiem mydła dają nam w burdelach"'.
Mnich ważniejszy na wstępie pokazuje mi swoje zdjęcie z Dalajlamą takim gestem, jakby to był szwajcarski paszport okazywany na granicy biednego kraju, stuka w nie palcem na potwierdzenie prawdziwości, i pyta, jak mam na imię, skąd jestem. Nie podoba mi się i jestem zła, bo mam prawo do tego naiwnego złudzenia Europejki ateistki, że przynajmniej buddyzm jest jakoś w porządku, skoro tak łatwo daje się przerobić na duchową cepelię dla klasy średniej szukającej na półkach kulturowego supermarketu niekłopotliwej duchowości i zdrowej diety w bonusie. Łatwo zapomnieć wtedy, że akurat tutejsi mnisi są jak najbardziej zdolni do przemocy i palenia muzułmańskich domów i sklepów (s.104).
Pomieszkiwałam tu i tam, nigdzie nie zamieszkałam i nie zadomowiłam się, bo zawsze przychodzi moment, że dalsza podróż, zmiana miejsca stają się nie kaprysem czy atrakcją, ale czymś, bez czego nie mogłabym dalej żyć w miejscu wyzutym już ze znaczenia i nadgniłym.
Wierzyłam, że przebyte podróże pozostawiają na skórze coś w rodzaju gwiezdnego pyłu, niczym jeden z tych luksusowych pudrów zawierających mikrocząsteczki, minidrobiny i inne świecidełka, tak że lśni się subtelnym blaskiem. Wierzyłam, że wysiłek zrozumienia świata i siebie zostaje nagrodzony i w podróży umysł wyłącznie porządkuje się i szlachetnieje, zaczynając w końcu przypominać jedną z tych pięknych bibliotek, ... twarz zaś nabiera anielskiej łagodności, która wynika z dogłębnego poznania tajemnic życia i spokojnej, nawet jeśli nieco gorzkiej mądrości. Język zaś, biegły w wielu smakach, staje się instrumentem tak wrażliwym, że rozpozna wiek tuńczyka podanego jako sashimi, stopień nachylenia wzgórza, z którego pochodził szczep pinot noir zamieniony w kieliszek wybornego wina, i kolor oczu gęsi, która poświęciła swe życie i wątrobę dla foie gras. Sądziłam, że w podróży ciało mężnieje, gdzie trzeba, a gdzie trzeba, kobieceje i wędrówka uczyni mnie piękną, interesującą i godną pożądania, koniecznie długowłosą, ale jednocześnie silną, zaprawioną w bojach, niezależną i chyżą jak Artemida. Nic podobnego. Podróż zostawia na naszych ciałach blizny i plamki po słonecznych oparzeniach, ugryzieniach owadów i trującym zielsku, łamie nam paznokcie i psuje zęby, dewastuje żolądki. Pozwala zagnieździć się w nas wirusom, bakteriom i grzybom, tak że rasowy podróżnik przypomina ogród botaniczny i zoo.
Właściwie żadne wyjazdy i rozstania nie sprawiają mi wielkiego bólu, są raczej jak gęstniejący na chwilę dym, który szczypie w oczy i dławi oddech, i rozwiewa się, ukazując jakiś zupełnie nowy pejzaż, mniej lub bardziej ciekawy, zanim i on odejdzie w niepamięć.
Moje podróże są intensywne, a nie ekstensywne i nigdy nie polegały na ciągłym przemieszczaniu się z miejsca na miejsce, lecz raczej na delikatnym i nietrwałym wrastaniu przez rok czy dwa w jakieś miasto, które zawsze opuszczam dokładnie wtedy, kiedy zaczyna nabierać cech domu, a ekscytacja nowością znamion przyzwyczajenia. Zupełnie nie interesuje mnie zwiedzanie i turystyczne zaliczanie atrakcji, nie odczuwam potrzeby znoszenia przesadnych trudów podróży i nieprzyjemności w rodzaju złego towarzystwa, brudnych pokoi hotelowych czy braku ciepłej wody, choć jestem w stanie pogodzić się z tymi niedogodnościami na chwilę w obliczu wyższej konieczności.