cytaty z książek autora "Agata Konefał"
Bez względu na to, czy masz totem lub nie, wciąż jesteś człowiekiem(...) Ciągle dźwigasz pragnienia, troski i żale. Nadal żyjesz.
– Żałoba jest potrzebna – powiedziata z reprymendą w głosie staruszka. - Pomaga pogodzić się z odejściem ukochanych osób, ale jeśli pozwolisz jej trwać zbyt długo, pożre twoje serce.
Sonya tego nie rozumiała. Czemu za błędy dorosłych najbardziej cierpiały młodsze pokolenia?
Zawsze widzieli w niej ,,słabą, cichutką Sonyę". Nigdy nie zadali sobie trudu, żeby poznać ją naprawdę, chociaż żyli tyle lat przy jednym ogniu. Rodzice prychali z pogardą, kiedy widzieli ją z książkami albo jak prosiła Sonna, żeby nauczył ją strzelać z łuku. Nie pozwalali jej uczestniczyć w tak wielu obrzędach, twierdząc, że skoro nie miała jeszcze swojego totemu, to nie powinna wchodzić w drogę innym. Sooraj zamykał ją w ciemności, w podziemnym pokoiku, gdy uznał, że powinna nabrać więcej pokory.
Odkąd tylko sięgała pamięcią, widzieli w niej ozdobę lub przeszkodę.
- Po prostu... (...) Jest mi nieswojo wśród tych wszystkich eleganckich, urodziwych ludzi - przyznała z lekkim wstydem.
(...)
- Sonyu. (...) Jesteś piękna. Nie czuj się przy nich gorsza.
- Klimatycznie tu, prawda? - wymamrotał Mound, wiodąc spojrzeniem po martwych drzewach. - Mógłbym tutaj postawić sobie domek i wieść spokojne życie. Z daleka od intryg i plotek. Nic, tylko wycie udręczonych dusz.
- Lepiej się przymknij, inaczej zaraz poznasz swoich przyszłych sąsiadów.
- Jakże żałuję, iż nigdy mnie nie pożądałeś. O wiele łatwiej byłoby mi tobą manipulować. - Cristal spojrzała na niego spod firanek gęstych, ciemnych rzęs. - Nabrałam się, przyznaję. Sądziłam, że być może wzbudzam w tobie namiętność, skoro nie wzdrygnąłeś się pod moim dotykiem.
- Wybacz, następnym razem zwymiotuję.
- Jak powiesz im, by wylizali ci stopy, to też tak chyżo się do tego zabiorą? - spytał szyderczo Mound.
(...)
- Albo się zamkniesz, albo to ciebie zaraz wyliżą.
- Och, nie mogę się doczekać - rzucił melodyjnie. - Powiedzą ci potem może, jak smakowało? Nie myłem nóg od kilku dni, więc...
Ten świat, Kiroho, wcale nie musiał być rozdarty. Być może po prostu czekał, aż zacznie stąpać po nim dwoje ludzi tak różnych i jednocześnie tak podobnych.
Córka Słońca i Syn Księżyca, którzy zdołają się wzajemnie pokochać.
Słońce i Księżyc dzieliły to samo niebo. Ich dzieci stąpały po tej samej ziemi. A to oznaczało, iż istniał sposób na zaprzestanie waśni.
Ta możliwość zaistniała dzięki temu, że Levone spotkał Sonyę.
Sonya nie wiedziała, czy to prawda. Jeśli każdy miał przeznaczony dla siebie promyczek stońca, to Levone był jej księżycowym blaskiem. Ona zaś była namiastką świtu. Nie mogli do siebie pasować, lecz byli sobie pisani.
Tak jak Stońce nigdy nie powinna widzieć się z Księżycem, jednakże spotkali się. Na moment przed zmierzchem. Na moment przed brzaskiem. I tak przez całą wieczność.
- Gonitwa twoich myśli przyprawia mnie o zawroty głowy.
- Przepraszam. Czasem zapominam, jak to na ciebie działa.
- W tak zatłoczonych miejscach trudniej mi postawić barierę. Nie cierpię tłumów.
- Widzisz, jakie masz szczęście, że niedługo będziemy tylko my, głusza i śliniące się na nasz widok bestie.
- Czyli żyć, nie umierać.
Aniołowie wstydzili się, że ulegali ludzkiej urodzie, a jeszcze bardziej tego, że ich potomkinie zyskiwały moc większą od nich. Wszak mogły sprawować kontrolę nad burzą - potęgą zniszczenia - co czyniło je niemal nieobliczalnymi.
To dlatego gromowładnym zakładano kajdany złożone z dyscypliny, poczucia obowiązku i gróźb.
-Wiedziałam, że się hamowałeś. Na treningach nigdy nie dawałeś z siebie wszystkiego, ale teraz wreszcie puszczają łańcuchy, którymi się spętałeś. Czuję się zaszczycona, że mam godnego przeciwnika, a nie skulonego za zasadami chłopca.
-Przestań. Dobrze wiesz, że nie zamierzam cię skrzywdzić. Chcę zakończyć tę walkę jak najszybciej.
-W takim razie się poddaj.
-Nigdy. To ja zostanę królem.
-To się okaże.
– Jedynym, czego nienawidził w życiu bardziej od niedoli, była przemoc wobec kobiet. Rodzice wpoili mu do głowy, że płeć piękną należy szanować i się o nią troszczyć. Uderzenie kobiety zaś było najgorszym, co mężczyzna mógł w życiu zrobić.
Dlatego, kiedy przyszło mu zmierzyć się ze swoimi siostrami, był bliski klęski.
– (...) Spodziewałem się żądania na co najmniej gęś znoszącą złote jaja.
– Złoto nie ma dla mnie żadnej
wartości. (...)
– Czyżby? A co ją ma?
– Wolność.
– Myślałam, że już wyjaśniłam tę kwestię.
Dlaczego ciągle szukasz pretekstu, bym pokazała swoją twarz?
– Czasem zwyczajnie chcę zobaczyć, jaką
robisz minę.
– Robię ich dużo. Szczególnie do ciebie.
(...)
– Mam nadzieję, że są pełne tęsknoty i
uwielbienia.
– Tesknoty, że zejdziesz z pola widzenia, i
uwielbienia, kiedy już to zrobisz, owszem.
Totem. Strażnik i przyjaciel swego mistrza, którego nie opuszcza i nie zawodzi aż do śmierci. Postać duchowa, kryjąca się w formie zwierzęcia, która odzwierciedla potęgę jego pana. Objawia się we śnie jako złoty płomień. Iskra duchowej mocy, jaką posiada człowiek. To prorocze objawienie jest sygnałem, że mistrz powinien przywołać swego sługę.
- Sądzę, że aby się tam dostać, będziemy musieli obwiązać się linami - powiedział Mound, zeskakując z siodła. - Nie wspominając już o tym, jak tam piździ złem! - Poprawił chustę pod szyją i się wzdrygnął.
Książę odchrząknął sugestywnie.
- Wieje.
- Piździ.
- Przepraszam, po prostu (...) miałam dziwne sny. Koszmary, z jakich nie potrafiłam się obudzić. Miałam wrażenie, że nie ma cię już obok.
(...)
- To tylko złe sny. Nie opuszczę cię. Nigdy.
- Władczynię? - Uniósł wysoko brwi, ale zaraz na jego twarzy wymalowało się zrozumienie. - Ach, no tak. - Odwrócił się do Sonyi. - Królowa Wróżek.
- Zgadza się. - Tress uśmiechnęła się z wyższością.
- Och... To znaczy, że nie będziesz musiał przeciwstawiać się królowi - zauważył Mound, poszturchując księcia. - Nawet możesz mu zaimponować takim wyborem!
- Wzrusza mnie twoje wsparcie. - Levobe otarł niewidzialną łzę spod oka środkowym palcem.
– Nie zostaniemy przyjaciółmi – oznajmiła, na co monarcha zmarszczył czoło.
– Dlaczego nie?
- Zbyt wiele niesnasek między
nami.
– Ach tak? A niby co nas tak poróżniło?
– Wiadro.
- Będę czekać, aż wyjawicie mi swoje życzenia. Dobrze się nad nimi zastanówcie, bo macie tylko jedno. Ty także, Azzy. - Spojrzał na chowającą się za tronem siostrę. - I pamietajcie, że nie jestem dżinnem z lampy.
– O nie, a ja już chciałem poprlsić o jednorożca - jęknął teatralnie Zuko.
– Poważnie? - Król unióst brew. – Dobrze, dostaniesz. Pluszowego.
- Dziękuję za to, co robisz - powiedziała, przywołując na twarzy łagodny uśmiech. - Wiem, że myślisz o dobru swojego plemienia, ale i tak... To wiele dla mnie znaczy.
- Ciebie także traktuję jako jedną ze swoich.
– Mainardzie - przerwał mu poważnym tonem - ty widzisz miłość jako coś bezinteresownego, czystego i pchającego do wielkich czynów. Zapominasz, że miłość jest też okrutna i surowa. Zadaje
mnóstwo bólu, doprowadza do obsesji, a nawet zniszczenia. Nie zawsze jest cnotą. Może być zgubą.
Zabierz mnie do innego świata
Tam, gdzie będę tą jedyną
Gdzie nikt nas nie rozdzieli po kres czasów
Znikną wszelkie pozory,
Tego dnia opadną wszystkie maski,
Ale gdy wyciągniemy do siebie ręce,
Odnajdziemy się w ciemności.
- Chciałabym, by po mnie przyszedł... Aby znów mnie ocalił. Aby pomógł nam obu.
Firen milczała, jakby zbita z tropu.
- Księżyc?
- Tak (...). Księżyc.