cytaty z książek autora "P.G. Wodehouse"
(...) za każdym biednym, niewinnym, nieszkodliwym gościem, co po raz nie wiadomo który wpada w tarapaty, zawsze, jeżeli tylko dobrze poszukać, kryje się jakaś ciotka, która go w to wszystko wrobiła.
Im lepiej bowiem poznaję kobiety, tym częściej przychodzi mi do głowy, że powinno nas chronić przed nimi jakieś prawo. Coś z tą płcią koniecznie trzeba zrobić, w przeciwnym razie zawali się cały gmach społeczeństwa i będziemy się mieli z pyszna.
-Rozumiem. Pogruchotać mu kości. Przekażę. A jeżeli zapyta, dlaczego?
-On wie, dlaczego. Bo jest motylem, który bawi się kobiecymi sercami, a potem je odrzuca, jak brudne rękawiczki.
-Aha.
Nie miałem dotychczas pojęcia, że motyle tak postępują. Bardzo mnie to zainteresowało.
O ile sam stwierdziłem, przyjemność tego rodzaju pozostawia do życzenia wszystko, czego sobie można życzyć.
Już dwa razy zasmakowałem w życiu celi i zgrzytu klucza w zamykających się drzwiach. Pierwszy raz, gdy zmuszony potrzebą, podałem się za Plimsolla z West Dulwich, o czym wspominał Chuffy. Drugi raz - szczególnym trafem oba nieszczęścia spotkały mnie w dzień regat - drugi raz, gdy w porozumieniu ze starym przyjacielem O1iverem Sipperley’em, usiłowaliśmy zabrać na pamiątkę hełm policyjny, nie wiedząc, że w środku tkwi głowa policjanta. W obu wypadkach powędrowałem za kratki. Jako stary skazaniec byłem już z tymi rzeczami otrzaskany.
(...) sztuka została ostatnio przedstawiona publiczności w teatrze księcia Yorku i natychmiast padła, schodząc z afisza w następną sobotę. Pewien krytyk oświadczył, że oglądał ją w niekorzystnych warunkach, bo przy podniesionej kurtynie.
- (...) mam nadzieję, że cię więcej nie zobaczę ani na tym świecie, ani na tamtym.
- Doprawdy?
- Doprawdy! Nienawidzę cię! Żałuję, żeśmy się poznali. Jesteś gorsza świnka od tych, co kwiczą na twoim folwarku.
- A! Nie wiedziałem, że trzymasz świnie, Chuffy - wtrąciłem, zaciekawiony.
- Czarne berkshiry - odrzucił z roztargnieniem. - Jeżeli mnie w ten sposób...
- Świnie dają dobre zyski.
- W porządku - rzekł Chuffy. - Jeżeli takie są twoje uczucia, to w porządku.
- Pewnie, że w porządku.
- Ja to powiedziałem...
- Mój wuj Henryk...
- Bertie - rzekł Chuffy.
- No?
- Nic chcę słuchać o twoim wuju Henryku. Nic jestem ciekaw twojego wuja Henryka. Będę się śmiał, jeżeli twój wuj Henryk potknie się i skręci kark.
- Za późno, przyjacielu. Umarł trzy lata temu na zapalenie płuc. Chciałem tylko powiedzieć, że i on hodował świnie. Miał z tego duże dochody.
- Angielskiego policjanta nie można przekupić.
- Czyżby?
- Wykluczone.
- Boże, co za kraj! - westchnął świszcząco Stoker, a ja poczułem, że Anglia straciła
w jego oczach i że tak już zostanie.
- (...) Czy mogłabym się gdzieś schować?
- Nie.
- Dlaczego?
- Nie wiem - odparłem krótko. - Domki wiejskie nie miewają tajemnych komórek i podziemnych przejść.
Ale ciemna szopa, zasłana narzędziami, nie nadaje się na bieżnię. Przeszkód musiało być dużo.
- Słowu Woostera możesz wierzyć.
- Nie wiem, hm! Nie wiem. Pamiętasz, w Oksfordzie, na drugim roku, po zawodach wioślarskich, powiedziałeś urzędnikom, że nazywasz się Eustacc H. Plimsoll i mieszkasz w The Laburnams, Alleyn Road, West Dulwich:
- To był zupełnie wyjątkowy wypadek. Na to nie możesz się powoływać.
- (...) Co za powikłanie! Ironia losu! Ha! Przypomina mi się historia o jakimś aniele...
Jeeves chrząknął i w oczach jego zagrały błyski wiedzy.
- Jaśnie pan ma na myśli Abu ben Adhema.
- Co mam na myśli? - zdumiał się Stoker.
- Poemat, o którym jaśnie pan wspominał, opowiada o niejakim Abu ben Adhemie, który obudziwszy się jednej nocy z głębokiego snu, ujrzał anioła...
- Precz! - rzekł dziwnie spokojnie Stoker.
- Słucham jaśnie pana.
- Precz z moich oczu, bo cię zamorduję.
- Słucham jaśnie pana.
- I zabierz ze sobą swoich aniołów!
- Dobrze, proszę jaśnie pana.
Drzwi się zamknęły. Stary dyszał gniewnie, ale wydawał się porażony.
- Aniołowie! W takiej chwili gada mi o aniołach!
Poczułem, że muszę się ująć za Jeevesem.
- Dobrze powiedział, panie Stoker. Ze szkolnych czasów umiałem ten wiersz na pamięć. Otóż typ dostrzega anioła, który siedząc koło jego łóżka, pisze w książce. Rezultat jest taki... O, dobrze, dobrze. Nie chce pan słuchać, to nie.
Odszedłem w kąt i wziąłem album z fotografiami. Wooster nie narzuca się z rozmową.
Ludzie mówią, że piorun nigdy nie uderza dwa razy w to samo miejsce, ale też już nie ma w co.
- Jeeves — powiedziałem — powstała dość osobliwa sytuacja i byłbym szczęśliwy, gdybyś zechciał się wypowiedzieć na jej temat. Przepraszam, że ci przeszkadzam, kiedy czytasz Spinozę i doszedłeś już zapewne do miejsca, w którym odkryto drugiego trupa, ale to, co mam ci do powiedzenia, jest wielkiej doniosłości, słuchaj zatem uważnie.
- (...) Kto kradnie moją sakiewkę, kradnie głupstwo; jest to coś i nic; była moja, jest jego, może należeć do tysięcy. Lecz ten, kto pozbawia mnie mego dobrego imienia, obrabowuje mnie z czegoś, co i jego nie wzbogaci, a mnie naprawdę uczyni biednym.
— To dobre. Sam to wymyśliłeś?
— Nie, sir. To Szekspir.
— Szekspir mówił dość mądre rzeczy.
— Z pewnością czytamy go z satysfakcją, sir.
Przypuszczam, ze mam w sobie rezonans, który działa na niewiasty. Doświadczyłem czegoś podobnego przy zaręczynach z Honorią Glossop. Nawet te oporne ciągną do mnie, choćby nie chciały.
- Pytałem o to specjalistę - rzekłem. - Powiedział, ze prawdopodobnie moje zachowanie, przypominające błędną owcę, budzi w kobiecie instynkt macierzyński.
- Jaśnie pan kazał przynieść jaśnie panu piżamę.
Odkaszlnąlem głucho.
- Jeeves, mnie nie piżama potrzebna, a skrzydła gołębia.
Westchnąłem żałośnie, skoczyłem ku oknu i - spadłem na ziemię jak cicha rosa.
A może jak deszcz? Zawsze zapominam.
Jeeves by pamiętał.
- Dzień dobry, dzień dobry, dzień dobry — powiedziałem. — Dzień dobry — dodałem z naciskiem, gdyż przyjąłem zasadę, żeby się nie oszczędzać.
Voilá tout, jak mógłby powiedzieć ktoś, kto studiował język francuski.
- Będzie ktoś jeszcze?
- Tak.
- Kto?
- Mama, ja i jeszcze kilka sztuk.
- A, proszone śniadanie! W takim razie powinienem zawróci i przebrać się.
- Nie pozwolę.
- Uważasz, że to ubranie będzie w sam raz?
- Wcale nie. Wyglądasz jak oberwaniec, ale już za późno wracać.
- (...) Ale na przyszłość pamiętaj, że nie jesteś jej bratem.
- Będę pamiętał.
- Trzymaj się w cuglach.
- Będę się trzymał.
- Jeżeli chcesz sióstr, szukaj ich gdzie indziej.
- Będę szukał gdzie indziej.
- Nie po to się żenię, żeby moja żona wymieniała z moimi przyjaciółmi siostrzano-braterskie pocałunki.
- No, cóż, panie Wooster?
Nigdy nie wiem, co odpowiedzieć, gdy ktoś poczęstuje mnie "no cóżem", więc i tym razem milczałem.
- A teraz?
- Na razie musi jaśnie pan pozostać in statu quo.
- Co to takiego?
- Łacina, proszę jaśnie pana.
- Wiesz, przeprowadziłem się z mamą do pałacu.
- Co?!
- Tak, w naszym dworku śmierdzi.
- Mimo że się wyprowadziłeś? - zapytałem niewinnie.
- O ile się orientuję, Wooster, nie jesteś bynajmniej atrakcyjny. Inteligencja? Żadna. Uroda? Żadna. Sprawność? Żadna. Nie potrafisz nawet ukraść parasola, żeby cię nie złapano. Wszystko, co można powiedzieć na twoją korzyść, to to, że nie nosisz wąsów. Mówiono mi, że raz je sobie zapuściłeś, ale zlitowałeś się i zgoliłeś je. To świadczy za tobą, ale to za mało, żeby przeważyło wszystkie inne twoje braki.
Gapił się na mnie zuchwale, który to zwyczaj przysparzał mu wrogów wśród dobrze myślących ludzi.
Glossop wdychał wielkimi haustami ożywcze powietrze. Ja czekałem dyskretnie. My, Woosterowie, nie narzucamy się ludziom w takich chwilach.
- Tak, powiedziałam mu.
- Jak to przyjął?
- Wiesz, jak Jeeves przyjmuje takie wiadomości. Uniósł nieco jedną brew i powiedział, że jest zaszokowany i wstrząśnięty.
- Jak na niego, to mocno powiedziane. Zazwyczaj mówi najwyżej: „Wysoce nieprzyjemne”.
- (...) Mógłby cię poturbować.
- Powiedział, że to zrobi.
- Użył słowa „poturbować”?
- Nie, ale zapewnił mnie, że zrobi ze mnie marmoladę na trawniku przed domem i zatańczy w podkutych butach na moich szczątkach.