cytaty z książek autora "Bogdan Nowak"
Zaćmienie słońca trwało od godziny 7.52 do 9.54, jak obliczyli matematycy. Na skutek tego nastała (w Zamościu) przeraźliwa ciemność, choć niebo było bardzo czyste" - notował 2 lipca 1666 r. w swoim diariuszu Bazyli Rudomicz.
Gdy byłem dzieckiem dowiedziałem się także, iż Zamość wybudował Jan Zamoyski (...). Zastanawiałem się jak to możliwe, iż jeden człowiek - sam i własnoręcznie - postawił słynny zamojski ratusz, potężne mury twierdzy, okazałe bramy i aż tyle kolorowych kamienic.
Wyobrażałem sobie tego "starożytnego" Zamoyskiego jako brodatego siłacza, który przyodziawszy szlachecki strój roboczy (były takie?) stawiał przynajmniej pół zamojskiego domu dziennie.
Kołtun i Akademia Zamojska
Pod koniec października 1599 r. Wawrzyniec Starnigel, ówczesny rektor Akademii Zamojskiej, wysłał list skierowany do pełnego medycznych sław "fakultetu medycznego" w Padwie. Było to, jak pisał prof. Stanisław Łempicki (ten zasłużony także dla Zamościa uczony żył w latach 1886-1947), rodzaj "pierwszego przemówienia" uniwersytetu hetmańskiego w europejskim świecie naukowym. List niewątpliwie został zatwierdzony przez samego Jana Zamoyskiego, założyciela Zamościa (być może pomagał go redagować także Szymon Szymonowic, lekarz oraz współtwórca i organizator Akademii Zamojskiej).
W owym piśmie do padewskich uczonych stwierdzono, iż leczenie kołtuna jest niesłychanie trudne. Zauważono, że ta choroba "łamie kości, naciąga członki, rzuca się na stawy, ciało zniekształca i wykręca, powoduje narośle, sprowadza robactwo i tak głowę tegoż bezustannym mnożeniem się zanieczyszcza, że w żaden sposób nie można jej do porządku doprowadzić". Zaobserwowano coś jeszcze. Według Starnigela splątanych i zlepionych włosów nie wolno było pod żadnym pozorem ścinać (kołtun kojarzono z symptomami prawdziwych chorób m.in. reumatyzmem, artretyzmem, a nawet nowotworami). Mogło się to dla pacjenta źle skończyć.
Jan Zamoyski ubierał się z ruska
Jak wyglądał sławny założyciel Zamościa? „Wzrost jego jest wyższy nad mierny, postać piękna i rześka, twarz okrągła, rumiana, wesoła, przytem bardzo poważna. I lubo powiada, że nie ma więcej nad lat pięćdziesiąt pięć, jednakowoż włosy i broda którą goli, zupełnie są siwe” – pisał Vanozzi. „Ubiera się z ruska, płaszcz czyli ferezya z szkarłatu długa po kostki: żupan miał z adamaszku karmazynowego (...). Bóty nosi podkute po Polsku, zawsze szabla przy boku, a kandziar (turecki nóż) za pasem. Mówiąc miał prawie zawsze głowę odkrytą i nie często patrzy w oczy temu z kim mówi”.
Zamoyski wysłuchał mowy wysłannika. Ani razu mu nie przerwał, nie pokazał po sobie zmieszania, czy zaskoczenia. Jedynie gdy wspominano imię papieża lub polskiego króla zdejmował czapkę. A gdy nie miał jej akurat na głowie – unosił się nieco na krześle i pochylał z szacunkiem głowę. Potem odbyły się rozmowy. Zamoyski zauważył w nich, że oprócz papieża nie ma właściwie nikogo, kto pragnąłby „koniecznie” takiego sojuszu przeciwko Turcji.
„Polska (...) dobrze się namyślić powinna, aby się dla drugich biedy nie nabawić i wplątawszy się pomiędzy nich, całego ciężaru wojny na siebie nie zwalić. Gdyż w naszych potrzebach pomoc papiezka daleka, a cesarz nie mógłby, albo niechciałby dać wsparcia” – miał m.in. powiedzieć Zamoyski do wysłannika kardynała.
Jadowita bestya w gardło wlazła
Odbywało się tam m.in. wiele wystawnych biesiad, zabaw i uroczystości. Jedną z nich opisał książę Albrycht Stanisław Radziwiłł herbu Trąby (1593-1656). Był on m.in. dyplomatą, kanclerzem wielkim litewskim, starostą łuckim oraz pisarzem (na podstawie objawień jednego z Jezuitów ogłosił np., że Matka Boska pragnie zostać Królową Polski, co zresztą potem opisał w jednej z książek). Spisywał też pamiętniki. Mnóstwo miejsca poświęcił w nich sprawom międzynarodowym, dworskim czy magnackim koligacjom. Są tam także inne obserwacje, niektóre zaskakujące.
"Ku końcowi tego miesiąca mój hajduk na świeżym sianie się położył: któremu otworzywszy gębę, śpiącemu, jadowita bestya w gardło wlazła (...). Już sobie nie mógł poradzić. Czuł rznięcie wielkie wewnątrz, aż przez lekarstwo zdechła już bestya jest wyrzucona" – notował z wyraźnym zaciekawieniem książę Albrycht 24 lipca 1642 r. A dzień później pisał: "Tego miesiąca grad duży po polach zboża, a miejscami gęsi, kaczki, zające pobił i ludziom się gdzie indziej dostało".
Z kobietą bić się nie można!
Żubrowa wraz z mężem wstąpiła do 2 Pułku Piechoty Księstwa Warszawskiego, którym dowodził Stanisław Potocki. Początkowo ukrywała, że jest kobietą (mąż przedstawił ją jako swojego, młodszego brata). Ta mistyfikacja szybko się wydała, ale pani Joanna została w pułku (doceniono jej odwagę, karność i wojskową determinację). Żubrowa szybko zyskała zresztą sławę. Antoni Fibich, który spisał wspomnienia m.in. na temat tej niezwykłej kobiety (są dostępne w zbiorach Olgi Byszewskiej z Krakowa), pisał iż pewnego razu wyzwała na pojedynek rosyjskiego oficera "za obrazę narodowości Polaków".
Sprawa stała się głośna. Wieść o pojedynku dotarła podobno do samego wielkiego księcia Konstantego Romanowa (brata cara Aleksandra I). Do starcia jednak nie doszło. Rosjanin po prostu nie chciał się z Żubrową pojedynkować, bo – jak tłumaczył – z kobietą bić się nie może. Wybrał inne rozwiązanie: złożył szarżę (czyli zrezygnował, ze swoich oficerskich szlifów).
Zamość. Twierdza otoczona rowami
Urodził się w Zamościu i mieszkał w tym mieście ponad 35 lat. Miał wielki talent pisarski i niezwykłą, poetycką wyobraźnię. Icchok Lejb Perec jest uważany za klasyka żydowskiej literatury. Zdobył międzynarodową sławę.
„Miasteczko gdzie mieszkali moi rodzice i gdzie spędziłem dzieciństwo w ubraniach szytych przez lwowskich i krakowskich krawców, było twierdzą otoczoną rowami, wodą, wałami i wysokimi murami” – pisał Icchok Lejb Perec w swoim opowiadaniu pt. „Czasy mesjasza”. – „Na wałach stały armaty, żołnierze uzbrojeni w karabiny, strzegli ich maszerując tam i z powrotem poważnie w milczeniu”.
Lelewel i żurnaliści
"Z najbliższych okolic Lubelskiego donoszą nam, iż Lelewel wszystkich nieuzbrojonych ze swego obozu rozpuścił, a była ich większa prawie połowa całego oddziału, szybko wzrastającego (...)" – donosiła 3 kwietnia 1863 r. wychodząca we Lwowie "Gazeta Narodowa". "Od dziesięciu dni do 6000 piechoty i 1000 jazdy moskiewskiej, odbywa forsowne marsze w Lubelskim nad granicą galicyjską, szukając wszędzie Lelewela".
Według "Gazety Narodowej" powstańcy stacjonowali w miejscu "między moczarami" w głębokich lasach nad Tanwią. "A gdy go (oddział "Lelewela") już Moskale z trzech stron, z daleka okrążać zaczęli, podzielił swoich na małe oddziałki i wskazał im drożyny i ścieżki leśne, którędy do nowego obozu na naznaczony czas zdążyć mają" – czytamy w tym czasopiśmie.
Marcin Borelowski nie był z takich szczegółowych relacji zadowolony. Wiedział, że mogą je czytać także Rosjanie. "Lekkomyślne podawanie wiadomości o ruchach siły zbrojnej oddziału mojego równa się prawie denuncjacjom szpiegów zostających na opłacie Moskali" – pisał "Lelewel" do redaktorów gazet polskich we Lwowie (list został wysłany z Józefowa 6 kwietnia, w Poniedziałek Wielkanocny). Borelowski domagał się zaniechania owej "lekkomyślności w rozgłaszaniu wieści" i zagroził żurnalistom karą "przeznaczoną dla zdrajców Ojczyzny".
Wróżenie z kutii
Krystyna Kościk z Zamościa, córka pani Emilii, pamięta wigilijną wróżbę z sąsiedniego Adamowa. – Rodzina mojego męża pochodzi z tej miejscowości – tłumaczy pani Krystyna. – Tam na Wigilię także podawano taką wschodnią kutię. Wtedy teść brał jej trochę na łyżkę i mówił robiąc znak krzyża: Tędy szedł Pan Jezus (wykonywał wówczas prawą ręką ruch pionowy), tędy Matka Boska (robił ruch poziomy), a tędy... wszyscy święci. I wtedy wyrzucał kutię z łyżki na sufit.
Gdy dużo ziaren pszenicy przylepiło się do sufitu, była to dobra wróżba. Zwiastowała np. urodzaj, dostatek, większe powodzenie w życiu.
Zamojskie pielgrzymki do Oławy
– Trzeba pamiętać, że to był czas tuż po Stanie Wojennym. Żyliśmy w szarej, brutalnej rzeczywistości. I wtedy pojawiło się takie dalekie światełko, promyk nadziei – wspomina 73-letnia pani Joanna z Zamościa. – W wielu parafiach niemal natychmiast zaczęto organizować pielgrzymki do Oławy. To było daleko, jechało się tam co najmniej kilka godzin. Wierni się wówczas modlili, śpiewali nabożne pieśni i gorączkowo rozmawiali o tym cudzie.
Mama pani Joanny (ta kobieta już niestety nie żyje) także pojechała z taką pielgrzymką. I doznała mistycznego przeżycia. – Gdy pielgrzymi dotarli na te oławskie działki, dzień był zimny, pochmurny. Kiedy jednak ludzie przyszli w okolice miejsca, gdzie miało dochodzić do objawień, zrobiło się im ciepło, przyjemnie – opowiada pani Joanna. – Mama przekonywała, że tylko w tym miejscu panowała wyższa temperatura. Może to było wrażenie wywołane emocjami, a może coś innego...
Pomoże ci, czy nie pomoże, a zapłać niebożę. Czyli znachorka z okolic Zamościa
W miejscowości Rozdoły (gm. Sitno) sławę zdobyła niejaka Kowalicha. Była to starsza kobieta, która znakomicie radziła sobie z "boleśnicą", czyli bolącym brzuchem. Smarowała obolałe miejsca maścią własnej roboty, a potem je masowała. Następnie odmawiała zaklęcia i spluwała trzy razy w lewo. Zygmunt Węcławik zanotował ciekawe zaklęcie, którego używała gdy wypędzała także różę i kołtuna: "Różo, różyco, kołtunie, kołtunico, macico, macico" – szeptała nad pacjentem kobieta. "Nie ja lekarz, pan Bóg lekarz, ciebie boli ty narzekasz. Pomoże ci, czy nie pomoże, a zapłać niebożę.
Zamojscy bieżeńcy
Najbardziej zastraszająca była wysoka śmiertelność dzieci tych nieszczęśników.
"Przy głównym trakcie, w tych miejscach gdzie Uciekany (czyli Bieżeńcy) na noc zapadali, stałym dodatkiem do resztek tych biednych obozowisk (były) mogiłki dziecięce" – notował wysłannik KBK. "Cała droga od Kobrynia aż po Galicyę świeci temi małemi gwiazdkami krzyżyków (wykonywano je zwykle z gałęzi drzew – dop. autor) na grobach dzieci polskich. Jeśli to prawda co lud mówi, że na tych grobach słychać nocą płaczące anioły, to z tej ziemi jeden jęk i lament iść musi ku przestworzu. Dzieci mrą tak licznie jak nigdy przedtem. Ile razy zatrzymywałem się w jakiejś wsi na dłużej, to zawsze spotykałem się z białą, smukłą trumienką dziecinną zbitą z paru prostych desek. Widziałem je w kruchcie kościelnej, na zgliszczach spalonych domostw, na ramionach ojca spłakanego; jedne już na cmentarz dążyły, inne wchodziły do domu witane płaczem matki.
Niezwykle właściwości miały także zwierzęta. Wierzono, że zwłaszcza krowy były podatne na czary.
O tym jak Zamość miał zostać zniszczony przez 40 tysięcy demonów:
"27 czerwca 1658 r. Rudomicz notował: „Nie sprawdziła się przepowiednia pewnego szlachcica Jarczowskiego, według której cały Zamość miał ulec zagładzie albo w dzień Bożego Ciała, albo w oktawę tej uroczystości, do czego przeznaczonych było 40 tys. duchów pod wodzą N. Marii Panny. Powiedział też, że to się nie stanie jeśli będzie zbudowana kaplica N. Marii Panny na pustkowiu koło Krasnobrodu (…), a akcyza jako nowy ciężar zostanie zniesiona”.
Tajemniczych znaków mogących wieszczyć takie wydarzenie nie brakowało. Tego dnia (27 czerwca 1658 r. ) w domu pewnej zamojskiej mieszczki płakał obraz Matki Boskiej. Wiele osób to zapewne przestraszyło. „Ks. Jan Kistorowicz, kapłan ormiański, najlepszy z moich przyjaciół odwiedzając mnie dziś według zwyczaju, powiedział, że (…) w domu pewnej Ormianki płakał łzami obraz Matki Boskiej — notował pan Bazyli. — On sam własnymi rękami obcierał je. Ukazały się nie tylko łzy, lecz także krople potu, które widział i osuszał. Gdy rozeszła się wieść o płaczącym obrazie, ludzie tłumnie zaczęli go oglądać po umieszczeniu tegoż w świątyni ormiańskiej. Prawda w następnych badaniach zostanie określona, czy przyczyną tego zjawiska jest wilgoć w deszczowej obecnie porze. Z tej też racji zamknięto kościół i nie dopuszcza się już tłumom ludzi na wejście do niego”.
1 czerwca 1662 r. zapłakał też inny wizerunek Matki Boskiej: „Podobno na przedmieściu lwowskim w tych dniach w domu wzorowego ślusarza płakał obraz N. Marii Panny. Lud tłumnie przychodził oglądać ślady tego cudu i twierdził, że ślady łez, które spadały kroplami, są widoczne na podłodze”.
O kacie-detektywie z Zamościa:
„Gdy kobieta pozbędzie się wstydu, wówczas godzi się na każdą niegodziwość — pisał Bazyli Rudomicz 10 lipca 1662 r. — Dowodem tego jest pewna kobieta, która wczoraj poślubiła kata nie dbając o swoje pochodzenie z rodziny kupców lubelskich, ani niepomna na to, że jej pierwszy mąż był nieostatnim kupcem. Nie zważa także na swą zacną siostrę, ani syna itp.”. Z innego wpisu dowiadujemy się, jak miał na imię jeden z zamojskich katów. „Zło zarazy rozszerza się, albowiem wczoraj w drodze do folwarku widziałem Michała kata, a dziś już nie żyje” — notował ze zdziwieniem pan Bazyli 19 września 1662 r.
Ten niezwykły kronikarz pisał 15 marca 1666 r.: „Z dnia na dzień nowe przestępstwa popełniają Żydzi. Oto przykład: 7 bieżącego miesiąca odbył się w Fajsławicach pogrzeb pewnej młynarki z licznym udziałem ludu. Żydówka znajdująca się na drodze, po której miał przechodzić kondukt pogrzebowy, skropiła całą drogę w poprzek krwią sprowadzającą nieszczęście, prawdopodobnie pochodzącą z jej okresu. Zauważył to pewien człowiek znajdujący się w górnej części dzwonnicy kościoła ruskiego, przy którym zmarła miała być pochowana. Dawał on znaki krzykiem i wymachiwaniem rąk, aby kondukt się zatrzymał, ale ludzie idący w nim nie zauważyli tego i szli dalej. Skoro przeszli to miejsce skropione krwią, nagle niektórzy z nich padli martwi na ziemię”.
Ta „zbrodnia” musiała być wyjaśniona. W tym celu zatrudniono „małodobrego” z Zamościa (widać, że czasami przedstawiciele tej profesji byli także detektywami). Zapewne zabrał ze sobą niektóre narzędzia, którymi posługiwał się w tym mieście. „W celu zbadania tej zbrodni wysłany został tamże kat zamojski, który przy pomocy tortur starał się wykryć prawdę — ciągnął swoją opowieść Bazyli Rudomicz. — Żydzi jednak chcąc ją ukryć obiecali jm. panu Tyszkiewiczowi, dziedzicowi tego miasteczka dać okup w wysokości 500 talarów. Podobne przestępstwa Żydów miały miejsce w Krasnobrodzie i Biłgoraju, jak mówił o tym sam kat”.