-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać352
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik15
Cytaty z tagiem "polska wojna" [2]
[ + Dodaj cytat]
Nie dalej niż piętnaście kilometrów leżały monumentalne zwłoki Warszawy. Już i dymić przestały. Ale nawet taka bliskość zwłok najbliższych i drogich nie smuciła ani jątrzyła niepokojem. Warszawa żywa czy też martwa była w tej chwili ode mnie równie daleka i równie nierealna jak Paryż albo Nowy Jork.
To wszystko nadejdzie dopiero dużo, dużo później. Śmierć bliskiej osoby jest wobec żyjących jeszcze zdarzeniem nazbyt rozbieżnym, ażeby ją objąć jednym mgnieniem oka i pojąć uczuciem. Pierwsza rozpacz jest raczej protestem przeciw brakowi i niecodzienności niż sprawą sentymentu. Dopiero dużo, dużo później, kiedy zmarła osoba straci już prawa w kręgu naszej codzienności, kiedy już niemal i z pamięci zostanie wymazana, znowu w nas odżywa. Ukazuje się nam w nagłym błysku za dnia, włóczy się za nami długimi godzinami w nocy. To właśnie ciemnota nazywa ukazywaniem się duchów. Przeżywamy zgony bliskich osób, przeżywamy zgony zdarzeń, szczególnie boleśnie przeżywamy zgon dzieciństwa, pierwszy zgon w łańcuchu zgonów wiodących nas do śmierci. Do tych zgonów epoka nasza dorzuciła jeszcze zgony domów rodzinnych i rodzinnych miast. Więc choć zwłoki Warszawy leżały tak blisko, nie byłyby w stanie wzbudzić we mnie niczego więcej poza praktycznym uczuciem rozpaczy, że nie ma już do niej powrotu. Ale wiedziałem, że kiedyś, może gdzieś daleko, a może tu na starych gruzach - wśród nowych murów będę przebiegał długimi nocami ulice warszawskie od kolumny Zygmunta po wille na Kolonii Staszica, szukając tego, czego już nie można odnaleźć.
Widziałem tłumy ludzkie, widziałem ludzi uciekających gromadnie z płonących i walących się domów, słyszałem krzyk trwogi i rozpaczy bezimiennych i choć łuny pożarów i błyski wybuchających pocisków wyraźnie ich oświetlały, nie odróżniali się wzrostem, postawą, kolorem włosów i oczu ani rysami twarzy. Była to twarz jedna: twarz cierpienia, bólu i przestrachu. Pod kościołem św. Krzyża padł koń w różowym kurzu i zamęcie nocy pełnej kul, bomb, pocisków i ognia. Tłum rzuca się z wyciem i wydziera z żywego jeszcze konia kawały mięsa, przypieka je na ogniu płonących domów, wsadza przypalone mięso między drżące głodem wargi, drgające języki ognia rzucają blask na tę jedną twarz, twarz głodu.
Potem ogień ustał. Gdy Niemcy weszli do miasta, oni siedzieli na wygasających zgliszczach, widziałem i wtedy ich twarz, twarz rezygnacji i śmiertelnego znużenia. Widywałem co dzień na ulicy i widzę ciągle: twarz umęczoną, zmaltretowaną, twarz w ustawicznej grozie i cierpieniu, utrwaloną zaciętą wolą przetrwania. Z tej twarzy wyczytałem, że krzykiem ani gestem protestu nie odmieni się fałszu i niedoli świata. (...)
I widziałem potem rzesze ludzkie uchodzące ze zniweczonej i płonącej Warszawy. Ich twarz to była ta sama twarz, na której pod cierpieniem rysował się wyraz zbliżającego się triumfu i zadośćuczynienia. Ale teraz już wszystko zostało z niej zmyte. I tylko można było z niej wyczytać, że to już koniec.