cytaty z książki "Głęboko pod powierzchnią"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Próbowała się wyspowiadać. Poddać się, ulec, podporządkować. Odpowiadała na pytania na tyle szczerze, że pojął tę prawdę, iż: "Kochać - jest najprawdziwszym przekleństwem".
Przestał drążyć. Mogło się zdawać, iż rozstrzygnęli nieporozumienia i jest dobrze, ale podskórnie przeczuwał co innego - odnosił wrażenie, że dziewczyna go zwodzi.
Jesień osypała się z koron drzew, a wraz z nią nadeszły słota i pierwsze chłody. Relacja z Nadią znormalniała - co nie znaczy, że stała się udana czy zdrowa. To, co wcześniej ich dręczyło, zdążyło spowszednieć i tylko od czasu do czasu powracało fantomowym bólem wypieranych wspomnień.
Wrócił do mieszkania, gdzie pozostawiła kilka przypadkowych przedmiotów - śmieci, które jej wadziły, a uwypuklały jego marność. Stał się kubłem na odpadki, śmietniskiem. Nie było jej, pozostały karteczki, karteluszki, skarpetka bez pary...
Stał się toksyczny - już nie tylko dla otoczenia. Cuchnął, gnił żywcem. Zamknięty w czterech ścianach kartonowej pustelni, poddawał się wewnętrznym dialogom - sukcesywnie popadając w obłęd. Konał śmiercią niemrawej muchy uwięzionej na parapecie między szybą a firaną.
Tymon zatęsknił za bliskością, pragnął odnaleźć ją w ramionach, lecz nie sposób było się zatracić w iluzji.
Na nowo usiłował dopasowywać do siebie przypadkowe puzzle. Prawie nie jadł i nie spał. Spodnie zaczęły mu się osuwać na uda, wydłubał wtedy kolejną dziurę w pasku.
Zamiast spać i jeść, móżdżył - móżdżył i pracował. Wykańczał się i nawet mu to odpowiadało. Życie mu zbrzydło, a na śmierć inną niż głodowa - nie miał odwagi. Wieczorami, gdy nie mógł zasnąć, błagał w próżnię, żeby to się skończyło - choćby i ostatecznie.
Wschód Europy jawił mu się zawsze jako chłodny i ponury, tymczasem sierpień w Charkowie zwykle bywał upalny, jakby natura poczuwała się do rewanżu za siarczyste zimowe mrozy.
Od miesiąca miał dla niej tylko słowa. Nie mógł obetrzeć jej łez, nie mógł przytulić ani skutecznie pocieszyć. Była w trakcie sesji egzaminacyjnej, a nade wszystko doskwierała jej rozłąka.
Wzbudzał w niej lęk. Chciała krzyczeć, ale głos uwiązł jej w gardle. Swym zachowaniem Tymon ją przerażał. "Związałam się z psychopatą" - podejrzewała i z każdym oddechem coraz dobitniej przekonywała się o słuszności swych domysłów.
Choć bał się prawdy, wiedział, iż winni sobie wyjaśnić kilka spraw. Pierwszym, co Nadia zrobiła, gdy wrócili do mieszkania, było napełnienie dzbanka wodą.
Miał wrażenie, że w ostatnim czasie żyje nie z partnerką, a ze współlokatorką. Chciał, by między nimi było normalnie.
Ogolony, wyglądał o kilka lat młodziej, choć nadal niemłodo. Jego ogorzała twarz naznaczona głębokimi bruzdami, przywodziła na myśl drzeworyt któregoś ze słowiańskich bóstw, a kiedy zamknął oczy i znieruchomiał, można go było wziąć za spoczywającego wodza jednego z plemion północnoamerykańskich Indian.
Opierał się o ramę szpitalnego łóżka. Za kratami wiosna przekwitała w lato. Nad klombem na dziedzińcu - wiedzione wonią kwiatów - pląsały różnokolorowe motyle, pawiki oraz pazie. Przez uchylone okno czuć było - nocą intensywniej - maciejkę.
Nie pamiętał, jak trafił do szpitala. Miał mętlik w głowie, lecz czuł się dobrze i postanowił tego nie roztrząsać. Odnosił wrażenie, iż pogodził się z sobą i tym, co go spotkało.
Mentalne dziecko, różniące się od pięciolatki jedynie fizyczną dojrzałością i rozbudzonym popędem płciowym.
Dzielnicę, w której mieszkał, Darek nazywał gettem. Tymon poznał to miano przy okazji wyprowadzki z wieloosobowej kwatery, w której musiał regularnie znosić pijatyki. Udało się wynająć kawalerkę i zajął ją na wyłączność.
Tymon stanął w progu i patrzył za odchodzącym mężczyzną, który, choć od zawsze mówił o diecie, wciąż przybierał na wadze. Był tęgi, ale mocny, i krok miał sprężysty.
Mężczyzna był młodszy od blisko czterdziestoletniego Tymona. Mierzył nie więcej niż sto sześćdziesiąt pięć centymetrów i prezentował się dość groteskowo. Poruszał się ociężale jak niedźwiedź i chwiał się na boki. Stopy i dłonie miał chłopięce, za to pierś, uda i bicepsy - iście bycze. Można się było domyślić, że kompleks niskiego wzrostu leczył swego czasu sterydami.
Tymon z dnia na dzień czuł się coraz bardziej przytłoczony. Miał wrażenie, jakby odchylił drzwi szafy, do której przez minione lata upychał zbędne przedmioty, a cała nagromadzona graciarnia zwaliła się na niego swym ciężarem.
Zdawało mu się, że wszystko, co się między nimi aktualnie działo, było kontynuacją zmian, jakich Nadia zażądała wiosną. Zaczęło się od osobnej kołdry, po miesiącu, dwóch - za jej sugestią - spali już na osobnych posłaniach, w innych pokojach. Domyślał się, że kolejnym krokiem ma być rozstanie.
Dali sobie więcej niż zeszłej nocy. Może nawet więcej niż posiadali i mogli oddać, a jeśli tak, to z każdą najmniejszą czułością zaciągali zobowiązanie, które kiedyś należałoby spłacić.
W jego opinii, kiedy człowiek postępował w nieracjonalny i szkodliwy sposób, odpowiedzialny mógł być za to wyłącznie szatan oraz narkotyki - jego ulubiony oręż sił zła w walce o rząd dusz.
Wkrótce nastał świt, morze połyskiwało, podobne płynnemu srebru czy rtęci. Tymon od swego pierwszego szwedzkiego wschodu słońca wiedział, iż wody Bałtyku widziane z wybrzeża Skanii są inne.
Z każdym przeczytanym akapitem przypominał sobie, za co tak nie znosił kryminałów. Ubolewał nad tym, iż nie ma w zwyczaju porzucać raz rozpoczętej lektury.