cytaty z książek autora "Joe Eszterhas"
Stare hollywoodzkie równanie mówi, że na początku projektu to scenarzysta ma pistolet, a gdy scenariusz jest już gotowy, przekazuje pistolet reżyserowi, a kiedy ten skończy już swoją wersję, przekazuje pistolet wytwórni. A kiedy wytwórnia ma już pistolet... strzela z niego i zabija zarówno scenarzystę, jak i reżysera.
Oto moja rada dla początkujących scenarzystów:
Wkładaj każdą cząstkę serca, całą duszę i pasję, która w tobie wre, w każde zdanie każdego twojego scenariusza.
I CIESZ SIĘ.
Wojsko jest jak guma. Daje ci poczucie bezpieczeństwa, gdy cię rżną.
-Co to za głupota? - zapytał ojciec. - Jak można z pełnym przekonaniem bronić dwóch przeciwnych poglądów?
-Tak to się robi w Ameryce - odpowiedziałem mu.
-Oni was uczą - rzekł - żeby w nic nie wierzyć. Uczą was skutecznie kłamać. Uczą was, jak być amerykańskimi politykami.
Wysłałem kiedyś jeden z moich scenariuszy reżyserowi BRIANOWI DE PALMIE, którego niektóre filmy szczerze podziwiałem. Zadzwonił do mnie następnego dnia i powiedział:
-Napisałeś doskonały scenariusz, po prostu wspaniały. Nic, tylko kręcić.
-Więc go nakręcisz? - zapytałem uszczęśliwiony.
-Nie - odrzekł.
-Ale dlaczego? - zapytałem.
-Jest kompletny - odpowiedział. - Nie mam już przy nim nic do roboty.
-Możesz znaleźć obsadę, nakręcić zdjęcia, wyreżyserować film i go zmontować.
-Ale nie mogę do niego już nic dopisać.
-Przecież nie jesteś scenarzystą.
-Ale jestem reżyserem. Film musi być moim dzieckiem i muszę czuć, że jest moje. Muszę uczynić je moim, a nie mogę tego zrobić, kiedy jest już doskonałe/
-Może nie powinienem pisać doskonałego scenariusza? - stwierdziłem.
-Prawdopodobnie nie - odparł.
-A może byś przejrzał go jeszcze raz i uczynił go trochę mniej doskonałym, a potem wyreżyserował?
-Za późno. Zawsze bym już pamiętał, jaki był wcześniej, nigdy nie mógłbym zapomnieć, jaki był dobry.
-Może powinienem ci go wysłać, jeszcze kiedy miał postać roboczego tekstu.
-Tak, zanim stał się taki dobry.
-Zanim stał się zbyt dobry, żebyś go wyreżyserował.
-Tak, następnym razem przyślij mi scenariusz, gdy będzie jeszcze na etapie wersji roboczej.
Byłem scenarzystą, który nie chciał być nikim innym. Nie chciałem mieć swojej wytwórni filmowej, swojego własnego biura w studiu ani nawet miejsca na parkingu. Cholera, ja nawet nie chciałem tam jeździć. Nie byłem łatwo osiągalny. Byłem zajęty. PISAŁEM! Nie chciałem słuchać czyichkolwiek pomysłów, kiedy pisałem scenariusz, ponieważ to ja byłem pisarzem, nie oni. Nie interesowały mnie pomysły producenta, kierownika studia, gwiazd czy reżysera - zwłaszcza reżysera, ponieważ zwykle to jego koncepcje były najmniej warte.
Miałem taki pogląd, dla którego gotów byłem przegryzać gardła: że to JA byłem autorem scenariusza, że moje koncepcje, znajdujące się już w scenariuszu były lepsze niż ICH, i że moje słowa na tych kartkach mają zostać, kurwa, nietknięte.
Według mnie scenariusz nie jest wspólnym dziełem kilku osób, lecz wyłącznie moim.
To cała reszta filmu stanowi wspólny wysiłek reżysera, aktorów, montażystów i niektórych techników.
Postrzegałem siebie jako kompozytora, reżyser był dyrygentem, a pozostali członkami orkiestry.
Jeśli zobaczysz na ulicy Węgra, podejdź do niego i uderz w twarz. On będzie wiedział, za co.
Różnica między Węgrem a Rumunem jest taka, że Rumun zaproponuje, że sprzeda ci własną siostrę, a Węgier to zrobi.
Stałem się słynnym scenarzystą zarabiającym miliony, zaliczającym cipki klasy A i zaliczonym do 100 najbardziej wpływowych ludzi w Hollywood. Mniejsza o listę wpływowych, ale Boże Wszechmogący, scenarzysta który zalicza cipki klasy A? To wyprowadziło z równowagi wielu ludzi w Hollywood...