rozwiń zwiń

„Tato, no weź”, czyli „dobra, wrzucamy na luz”

Zuzanna Mądrzak Zuzanna Mądrzak
18.07.2022

Kamil Baleja, dziennikarz, konferansjer, autor książki o kulisach życia radiowca zatytułowanej „Poza anteną. Gdy gaśnie czerwona lampka”, wraca do pisania. „Tato, no weź” to pełna humoru, groteski i prawdy książka o ojcostwie. Ta książka, napisana z dystansem, inspirowana własnymi doświadczeniami i obserwacją otaczającego nas świata, zdziera z rodzicielstwa warstwę lukru, pudru i różu. W wywiadzie dla lubimyczytać.pl Baleja tłumaczy, dlaczego bycie rodzicem to ciągłe balansowanie między „tego nie rób” i „a co mi tam”, opowiada o roli autentyczności w życiu ojca i dziennikarskim głodzie pisania.

„Tato, no weź”, czyli „dobra, wrzucamy na luz”

[opis wydawcy] Rodzice wszystkich krajów świata – trzymajcie się!"

Czego lepiej nie mówić ciężarnej kobiecie swojego życia? Jak uczestniczyć zajęcia w szkole
rodzenia i przeżyć? I czy w ogóle w naturze występują normalni rodzice?
Popularny dziennikarz radiowy z właściwym sobie biglem i lekkością opisuje blaski i cienie
ojcostwa, i wszystkie absurdalne sytuacje, jakie czekają faceta, gdy staje się TATĄ. Czytając
tę pełną zwariowanych scenek z życia opowieść, nieraz popłaczecie się ze śmiechu. A może
nawet wzruszycie. W końcu Tato, no weź to samo życie!

Zuzanna Mędrzak: Jaka jest najbardziej ekstremalna rzecz, jaką zrobił pan dla swoich dzieci?

Kamil Baleja: Ciekawe pytanie. Myślę, że najbardziej ekstremalną rzeczą jest to, że moja córka ma brata. Podjęcie decyzji, żeby na świat przyszedł drugi młody człowiek, kiedy jesteś rodzicem niespełna dwuletniego dziecka, kiedy twój świat to tak naprawdę permanentne niewyspanie, ciągła walka z pieluchami… no, jest to ekstremalne.

A z rzeczy przyziemnych – decyzja o tym, żeby w naszym domu pojawił się pies. Szczególnie, że miał być królik. To była ekstremalna, ale świetna decyzja.

Co pana najbardziej zaskoczyło w byciu ojcem?

Kiedy zostajesz ojcem, pojawia się swego rodzaju bezradność i takie poczucie, że jesteś nie do końca przydatny. Wydaje się, że mama w tych pierwszych miesiącach wie instynktownie, co ma robić. Dziecko jej potrzebuje, mama karmi, jest tą ostoją bezpieczeństwa. W przypadku mężczyzn cały czas mam wrażenie, że czujemy się jak piąte koło u wozu i za bardzo nie wiemy, jak mamy pomóc tym kobietom. Tak samo jest w przypadku ciąży, porodu, pierwszych tygodni. Podchodzimy do tego dziecka i… chcielibyśmy nakarmić, ale jak? Chcielibyśmy pomóc, ale jak? Bezradność, bezsilność i takie skonfundowanie były tym największym zaskoczeniem na samym początku.

Jako osoba bezdzietna mówił pan, że pana dziecko „to nigdy na pewno nie będzie…”? 

Starałem się unikać takich deklaracji, a nawet jeśli jakiekolwiek poczyniłem, to już ich nie pamiętam. I może lepiej, bo gdzieś kiedyś czytałem, że bycie rodzicem to jest ciągłe balansowanie między „tego nie rób, zostaw” i „a co mi tam – bierz, jedz”. Każdy rodzic ma swoje zasady i stara się ich przestrzegać… aż pojawia się prozaiczne zmęczenie. Kiedy ustala się rutyna codzienności, pewnego pięknego dnia stwierdzamy: „dobra, wrzucamy na luz”.

I to chyba jest dobre, że jednak czasami odpuszczamy. Bo gdybyśmy byli w żołnierski sposób wierni swoim zasadom i gdyby te nasze dzieciaki były chowane w postawie kindersztuby, to obawiam się, że wszyscy byśmy zwariowali. (śmiech)

Skąd w ogóle u dziennikarza, prezentera radiowego chęć napisania książki o byciu ojcem?

Moja pierwsza książka – „Poza anteną. Gdy gaśnie czerwona lampka” – ukazała się rok temu. Opisanie moich przygód radiowych, scenicznych było odpowiedzią na to, co chodziło za mną od dłuższego czasu. Operuję słowami od prawie dwudziestu lat. Kiedy tkwisz w tej zabawie słowem, przychodzi po prostu taki moment – może nie u wszystkich, ale u wielu dziennikarzy – że chcesz napisać coś dłuższego.

Mam takie przekonanie, że praca dziennikarza, szczególnie radiowego, jest bardzo ulotna. Dzisiaj robimy coś, co może być wielkie, spektakularne, może o tym mówić cały internet, cała Polska i… niestety to zostaje zapomniane za dwa miesiące. Dzięki książkom wybudowałem sobie „pomnik trwalszy niż ze spiżu”. Pisząc pierwszą książkę, przyświecała mi taka myśl, że za lat naście do moich dzieci – być może mieszkających już w swoich domach – przyjdą znajomi. I one wyciągną książkę z półki i powiedzą: „Zobacz, to jest książka mojego taty”. Druga książka była konsekwencją pewnego głodu pisania, który się pojawił po pierwszej, bardzo dobrze przyjętej. Pomyślałem sobie: „Dlaczego by nie?”. 

Poza tym przestrzeń parentingowa jest w naszym kraju bardzo napuszona i miałem takie poczucie, że fajnie by było zrobić coś innego. Pokazać rzeczywistość rodzica, ojca, trochę w krzywym zwierciadle, korzystając z groteski i pastiszu, ale też pokazując świat bez lukru i bez pudru. Bo ja trochę jestem jak Mariusz Max Kolonko – mówię, jak jest.

Liczył się pan w trakcie pisania swojej książki z możliwością, że przeczytają ją pana dzieci? Albo ich koledzy, np. ze szkoły?

Jak najbardziej. I mam taką nadzieję, że to będzie jeden z powodów, dla których moje dzieci sięgną po jedną książkę więcej! Ta książka jest inspirowana życiem, ale jestem daleki od publicznego ekshibicjonizmu rodzinnego. To samo robię w sieci od wielu lat: unikam pokazywania dzieci, tej przestrzeni, która dla mnie jest intymna. Wszystko, co robię, jest pewnego rodzaju kreacją. I tak samo jest w przypadku tej książki, więc nie mam poczucia, że upubliczniłem coś, co powinno być wyłącznie dla nas. Mam zatem jednak nadzieję, że koledzy ze szkoły będą tę książkę czytać – w końcu cały czas mamy w Polsce kryzys czytelnictwa. (śmiech)

Ile z sytuacji opisanych w książce jest w pełni autentycznych? Jedna z anegdot w „Tato, no weź” dotyczy dość kontrowersyjnych efektów malowania przez ojca portretu nienarodzonego jeszcze dziecka. Naprawdę namalował pan Terleckiego na brzuchu żony?

Tutaj powinienem powołać się na tajemnicę pisarską, bo chyba nie wypada zdradzać wszystkich kulis i psuć czytelnikowi pewnego wyobrażenia, które kreuję. Ale powtórzę – „Tato, no weź” to książka inspirowana życiem, w której niejednokrotnie wcielam się w różne postaci, ale też i postać głównego bohatera, ojca, nie do końca jest moją postacią. Mam wrażenie, że ten fajtłapowaty momentami ojciec uosabia wszystkie lęki, ale też wszystkie niepowodzenia, które mogą się ojcom przytrafić. Podobnie jest z główną bohaterką, Małżowiną. Moja żona zupełnie nie przypomina tej książkowej Małżowiny, ale jednak niektóre cechy w trakcie ciąży, porodu w tych pierwszych dniach życia we trójkę się pojawiły i one były dla mnie inspiracją. Co do Terleckiego, to – ponieważ wkraczamy w świat polityki, powiem jak rasowy polityk – nie potwierdzam, nie zaprzeczam.

Wiele osób spodziewających się pierwszego dziecka ma tę samą myśl: teraz to już trzeba dorosnąć, spoważnieć. Trzeba? Da się, w ogóle, celowo zmienić na potrzeby nowej sytuacji?

To jest ciekawa refleksja. Szczególnie na początku, mam wrażenie, każdego ojca nachodzi taka myśl: „No dobra, to teraz to już będzie na poważnie, teraz to już muszę się wziąć do roboty i pokazać światu, że potrafię być tym odpowiedzialnym dorosłym, poważnym mężczyzną, tym, co wybuduje dom, spłodzi syna i posadzi drzewo”. Myślę, że wszyscy mamy z tyłu głowy takie wyobrażenie o byciu ojcem. Ale zachęcam, żeby nie popadać w paranoję napuszenia, w ten stan kreowania wokół siebie jakiejś pozy. Bo każda poza, która jest nieszczera, prędzej czy później się rozsypuje. Każda maska, którą wkładamy co rano, by być innymi niż jesteśmy, opadnie – i to z hukiem – pokazując nas takimi, jakimi jesteśmy. Jeżeli jesteśmy fajnymi ludźmi (a wierzę w to, że każdy z nas jest fajny na swój sposób), to idźmy w to. Autentyczność jest słowem kluczowym, zwłaszcza że dzieci są szalenie wrażliwe na kłamstwo, na brak konsekwencji. Jeżeli będziemy udawać kogoś, kim nie jesteśmy, one to szybko wyłapią i momentalnie ich radary na kłamstwo zwęszą nasz brak autentyczności. Chociaż wiadomo, że jeżeli jest się „klaunem” na co dzień, to wypadałoby jednak przy tych dzieciach trochę przystopować z tą częścią siebie. Pamiętam takie słowa mojego znajomego, Igora Kwiatkowskiego z kabaretu Paranienormalni, który na pytanie, dlaczego już nie jest słynną Mariolką, która latała w peruce blond i sweterku, odpowiedział: „Mój syn ma już kilkanaście lat i wyobraźcie sobie, że trochę głupio mi było wracać z pracy i mówić do dziecka, że tata znowu w pracy latał po scenie w kobiecych fatałaszkach”. Więc jednak pewnego rodzaju powaga musi się pojawić, ale unikam skrajności.

„Tato, no weź” zalewa czytelników falą absurdu. Poczucie humoru i dystans są ważne w rodzicielstwie, ale czy zdarzyło się panu, żeby przeszkadzały?

Absolutnie się nie zdarzyło, wręcz przeciwnie – poczucie humoru jest tym, co nas ratuje w sytuacjach trudnych, ekstremalnych, stresujących, w takich momentach, kiedy mamy wszystkiego dosyć. Życie, zwłaszcza z dziećmi, czasami przypomina tykającą bombę zegarową. Prozaiczność codzienności powoduje, że lont tej bomby jest bardzo krótki. Kiedy czujesz, że masz już tak wiele na swoich barkach, że jeszcze moment, jeszcze jeden krzyk, jeszcze jedna bójka dzieci, jeszcze jedno marudzenie i dojdzie do eksplozji… w takich momentach humor potrafi być kołem ratunkowym, tym, co nas uwalnia od tych negatywnych emocji. Więc dystansu do siebie, humoru, groteski w tych trudnych czasach, w których żyjemy – nigdy za wiele. 

Gdyby mógł pan udzielić przyszłym rodzicom tylko jednej jedynej rady, ostrzeżenia, pouczenia – co by to było?

Nie dajcie się zwariować.

Jest tak wiele lukru, pudru, różu dookoła, kiedy mówimy o świecie rodzica. Jest tak wiele zakłamanych opisów tego, jak wygląda rodzicielstwo – szczególnie wśród instagramowych mam, które są zawsze wyspane, idealnie umalowane i wyglądają jak miliard dolarów na zdjęciach ze swoimi dziećmi. A świat rodzica tak nie wygląda. I bardzo często to zderzenie naszych wyobrażeń z tym, jak to naprawdę wygląda (a jest to ciężka orka) – no, to niestety jest twarde lądowanie. Im więcej mamy tych wyobrażeń, im więcej mamy tych oczekiwań, planów, jak będą wyglądały pierwsze dni z dzieckiem, jak będzie wyglądało rodzicielstwo, tym potem trudniej nam tę rzeczywistość okiełznać. Więc zachęcam wszystkich, żeby wrzucić na luz, spuścić trochę powietrza z tego balonika, który każdego dnia dmuchamy. Ten balonik jest już nadmuchany do granic możliwości przez wszystkich, którzy zajmują się szeroko rozumianym tematem parentingowym. Wrzućmy na luz, weźmy głęboki wdech, uśmiechnijmy się i naprawdę – będzie dobrze.

Przeczytaj fragment książki:

Wybrańcy

Issuu is a digital publishing platform that makes it simple to publish magazines, catalogs, newspapers, books, and more online. Easily share your publications and get them in front of Issuu's millions of monthly readers.

Książka „Tato, no weź” jest już dostępna w sprzedaży.

Artykuł sponsorowany


komentarze [4]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
twujstary8  - awatar
twujstary8 19.07.2022 15:02
Czytelnik

radości czego?

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Dawid Burdelak - awatar
Dawid 18.07.2022 20:35
Czytelnik

Czy tytuł książki Kamila Balei jest inspirowany piosenką Pawła Domagały o tytule "Weź nie pytaj"? (ja tej piosenki nie lubię, takie tylko mam pytanie)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Book_Dragoness  - awatar
Book_Dragoness 18.07.2022 14:35
Czytelniczka

Zapewniam, że jest cała masa mężczyzn, którzy wcale nie czują się zagubieni tacierzyństwem, tylko po prostu przewijają, karmią z butelki, kąpią i usypiają malucha tak samo dobrze, jak matka. Nie róbmy z mężczyzn, którzy decydują się na ojcostwo, jakichś nieudanych dodatków do matki. To że pan autor czuł się zagubiony, nie oznacza, że każdy ojciec tak ma.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Zuzanna Mądrzak - awatar
Zuzanna Mądrzak 18.07.2022 13:30
Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post