cytaty z książek autora "Wojciech Plewiński"
Tak było też Wrocławiu, gdzie wojna nie tylko przeszła, ale zatrzymała się na dłużej. Czego nie zniszczyły działania zbrojne, często dewastowali przybysze - na przykład wspaniałe cmentarze niemieckie. Cmentarz na Oporowie pełen był osiemnastowiecznych rzeźbionych nagrobków - tak pięknych, że pamiętam je do dzisiaj! Wszystkie zrównano ślicznie z ziemią i już powstawał park. To było barbarzyństwo, nie różniące się specjalnie od tego, co Niemcy robili z macewami, którymi brukowali drogi. A myśmy robili potem to samo. Niepotrzebny odwet na kulturze materialnej.
s.140.
Niech ci nie będzie żal tych widoków, co masz w sobie, inni je odkrywają i odkryją, będą inne, ale subiektywnie te same, nie żałuj pieśni, melodii, słów, które pamiętasz, rodzą się nowe, będą śpiewane. Nie żałuj wiosennych przelotów ptactwa, głosów gęsi, klangoru żurawi, toku cietrzewi, inni też je usłyszą. Nie żałuj widoków drzew, zarysów dachów, wież i sygnaturek barokowych na gotyckich stromiznach dachów, połaci gontów, ginących strzech - twoje wnuki powitają nowe pejzaże i widoki, i nowe wzruszenia, i nowe spojrzenia. Powiesz że to nie to! Tak, ale wzruszenia będą prawdziwe.
s.254.
My byliśmy nastawieni ekologicznie, wszystko po sobie sprzątaliśmy, wszystko było wyczyszczone, nie pozostawialiśmy po sobie śladu. To wynikało z wychowania w harcerstwie, ale też z oszczędności. Uciekaliśmy jak najdalej od turystycznych tłumów, żeby zanurzyć się głęboko w ciszy.
s.249.
Małe oddziały i pojedynczy Niemcy wyłapywani przez Rosjan byli z zasady rozstrzeliwani, żeby nie komplikować marszu armii transportem jeńców. s.84.
Moi koledzy i koleżanki w szkole, przesiedleńcy z Drohobycza i Borysławia, mówili z wyraźnym wschodnim akcentem. Cena tego, że wszyscy byli na tych terenach nowi i nikt nikogo nie znał, okazała się duża łatwość inwigilacji. Już w 1947 roku zaczęły się poważniejsze polityczne restrykcje, również wśród młodzieży. W szkole byli donosiciele, z czego jakoś nie zdawałem sobie w pełni sprawy. Byłem zaangażowany w harcerstwo. Samo to wystarczało, żebym miał problemy z milicją. s.100-101.
Nasze poniemieckie gimnazjum i liceum w Wałbrzychu były nowoczesne, że świetnymi pracowniami do nauk przyrodniczych. Niestety, wszystkie preparaty zawierające spirytus zostały osuszone przez sołdatów.
s.104.
No i oczywiście odbywało się szukanie skarbów. To była dodatkowa atrakcja nowej władzy. Powojenni administratorzy tych terenów uważali, że poprzedni właściciele musieli musieli gdzieś ukryć kosztowności, więc trzeba kopać, kuć i palić wszystko, a na pewno się do nich dotrze. Strzelanie do luster należało do ulubionych rozrywek poszukiwaczy. Ale i tak najgorsze było to, że wszystko zostało obsrane, dosłownie. Tego się nie da opisać! Zabytki, przez które przeszła Armia Radziecka rozpoznawało się właśnie po tym. W pałacowych łazienkach poodkręcano i pourywano wszystko, co się dało, nie działało nic, nie było wody, natomiast wanna była wypełniona gównem po brzegi i nawet bardziej - obeserana w piramidę. Te wszystkie pomieszczenia musieliśmy mierzyć i opisywać, zapach prześladuje mnie do dzisiaj - zapach zabytków na Ziemiach Odzyskanych zaraz po wojnie. (...)
Generalnie zasada była taka, że tam gdzie nie przeszła wielka armia, tam ostało się normalne życie. Tam, gdzie przepełzły te zbrojne zagony, zostawała nicość.
s.140.
Pijaństwo wśród Sowietów było nieprawdopodobne. Kiedy w Skórnicach zatrzymał się oddział, od razu ruszyła produkcja bimbru. Honda, zamiast maszerować na zachód, pilnowali gorzelni. Oficer, który wszedł na podwórze wyganiać maruderów, zastał żołnierzy z wiadrami bimbru. Nakazał im wymarsz i zostawienie tych wiader, na co bez wahania zastrzelili go na miejscu. s.88.
Solice-Zdrój byly powyżej, wieś przechodziła tam w miasteczko i malowniczy kurort. Z miasteczka jeździł tramwaj do Wałbrzycha,więc nie mieliśmy problemu z dojazdem do szkoły. A w Wałbrzychu kursowały trolejbusy, które zobaczyłem tam po raz pierwszy. s.97.
Teraz mało kto ma taki kontakt z przyrodą. A przecież nasze środowisko naturalne to przyroda, nie miasto. Na czymże polegał urok polowania? To ciągły pobyt w terenie, czujność, wysiłek, żeby poznać zwierzęta. Obyczaj wilka, jego tropy, sposób chodzenia na śniegu mówiły, co on robi, co się z nim dzieje w danej chwili, czy to jest trop gonny, czy to jest strop szukający, czy to jest wygłodniały wilk, czy jest ospały, nasycony - ślady wyglądają zupełnie inaczej. Albo idą jeden za drugim, jest równa ścieżka, nie wiadomo ile przeszło dopiero jak - bach! rozstrzeliwują się, to wtedy widać: szły 4 albo 5, te młode, te stare. Wykorzystują drogi ludzkie, stokówki, idą kilometrami, żeby podjąć świeży trop. Kto teraz tak zna obyczaje Wilków lub zajmuje się życiem rysi? Może trochę naukowców, przyrodników, nikt poza tym. Ludzie chodzą po lesie jak ślepcy.
s.145-146.
Schodziliśmy pod wodę wzdłuż ściany, gdzie co chwilę napotkaliśmy groty i gdzie mogliśmy obserwować cudowne kolory. Widać je w słońcu, a w grotach w świetle latarki im głębiej, tym jest ciemniej, 10 m pod powierzchnią wody czerwień jest całkowicie czarna, ożywa dopiero oświetlona. Te cudowne kolory, których nikt nigdy nie ogląda - myślałem nieraz - są tam po nic. Jakiś nonsens natury. Może ryby widzą barwy mimo ciemności?
s.241.
Przygoda warta jest wysiłku; kapitalizm zabił część tych przyjemności, które towarzyszyły kiedyś wyjazdom.
s.245.
(...) najbardziej osobistą rzeczą, jaką mamy, są sny. (...) Do jakiegoś wieku, myślę że to było sześć-siedem lat, śniłem zawsze to samo. W pewnym momencie, rozmawiając z kimś, przekonałem się, że inni śnią coś innego. Pamiętam swoje zdziwienie, zaskoczenie, odkrycie odmienności, nieprzekraczalność tej wewnętrznej granicy.
Teraz czasem wydaje mi się, że całe dzieciństwo jest jak taki sen, którego nie sposób opowiedzieć. s.90.
Nie jeździłem do drukarni, nie było wtedy takiego zwyczaju, żeby fotograf wtrącał się w to, jak wyjdą jego zdjęcia.
s.151.
Anna Dymna była jednym z okładkowy "kociaków", znalezionych przeze mnie dosłownie na ulicy, bo dostrzegłem ją jadąc samochodem. O zgodę na fotografowanie musiałem zapytać jej mamę, mimo że Ania grała już w tym czasie w teatrze. Studentki szkoły teatralnej angażowałem do zdjęć póki nie były zawodowymi aktorkami. Beatę Tyszkiewicz fotografowałem jako licealistkę, co zresztą wiązało się z pewnymi nieprzyjemnościami - uczyła się w szkole prowadzonej przez zakonnice, które uznały opublikowane zdjęcia za zbyt frywolne.
s.152.
Mam spory dystans do swojej twórczości i wiem w czym jestem poprawny, może nawet dobry. Myślę, że osiągnąłbym dużo więcej gdybym się bardziej przykładał, ale często wybierałem raczej strzelbę czy kuszę, jakąś podróż, przygodę. Jestem raczej sprawozdawcą niż artystą, chętniej dokumentuję rzeczywistość niż kreuję. Nie lubię o tym mówić. Wydaje mi się, że fotograf powinien mieć własny styl, jak charakter pisma. (...) Fotografie są ważne jako dokument. Tyle że zrobione po mojemu.
s.164-165.
Aktorstwo to straszny zawód. Na, siedząc na próbach w teatrze, myślałem, że gdyby któreś z moich dzieci chciało zostać aktorem, to chyba wpadłbym w rozpacz. Przez te lata, kiedy fotografowałem przedstawienia teatralne, napatrzyłem się na wzloty i upadki, na ekshibicjonizm, na zmagania z czasem, który niszczy urodę, na gorycz niespełnienia. To było coś strasznego. Czasem pojawia się talent, forma, błysk, coś się udaje, potem jeszcze raz, a później gdzieś się wszystko rozpływa. To przygnębiające, szczególnie kiedy zna się tych ludzi trochę też prywatnie, lubi się ich. Taka jest natura tego zawodu, klęska jest wpisana od początku w każdy sukces.
s.179.
Więc polowactwo to nie tylko polowanie. Można powiedzieć, trawestując popularne kiedyś powiedzonko o miejscu kobiety, że dla mężczyzny polowanie to 3 "p": przygoda, przyroda, przyjaźń.
s.214.
Żeby robienie zdjęć w teatrze miało sens, musi być spełniony kilka warunków. Przede wszystkim potrzebne jest jakieś minimum wsparcia, zainteresowania ze strony zespołu. Wiele tu zależy od reżysera - jeśli on nie jest zainteresowany, tou przeważnie mam wszystkich przeciwko sobie. Wszyscy się spieszę, nie ma czasu na ustawienie ujęć, uważają, że przeszkadzam im w pracy. Tak było niejednokrotnie, to się wyraźnie czuło. Niechętny stosunek do tego, co robię, obciąża mnie najbardziej. Choć trzeba powiedzieć, że czasem to się obracało na korzyść, bo wywalczałem swój pomysł na zdjęcia mniej
dokumentalne, bardziej portretowe. Z reguły jednak tam, gdzie było zaangażowanie, wiara
w sen sfotografowania, wzajemne zaufanie, tam zaczynało się coś dziać, była odpowiednia temperatura, emocje, porozumienie - to wszystko widać na fotografii. (...) Kameralne sceny zawsze są dla fotografa lepsze.
s.188-189.
Profesorowie przychodzili czasem do pracowni, jak nie mieli się z kim napić. Kiedyś rysowałem po południu sam w sali, przyszedł jeden z wykładowców, wyciągnął flaszeczkę i kieliszeczek i mówi: "No to się napijmy, my, rzeźbiarze" - do takiego gówniarza, z pierwszego roku, on, postać historyczna. Nalał, wypiliśmy, a ja oczy w słup, notowania był czyst, spirytus.
s.116.
Ci, którzy przyjechali że Wschodu, mieli całkiem inne spojrzenie, inne wartościowanie, inne kategorie myślenia. Warszawiacy inaczej oceniali rzeczywistość niż krakusi, którzy często mieszkali normalnie w swoich przedwojennych mieszkaniach.
s.119.
Cela to świetne miejsce do słuchania opowieści. Jeśli trafił się jakiś współwięzień, który umiał opowiadać, to słuchacze odpływali myślami od tego, co wokół, i zanurzyli się w czyjeś przeżycia i przygody. Do jakiegoś momentu, bo jak zaczynali być głodni, to rozmawiali już tylko o żarciu.
s.102.
[Włodzimierz Puchalski] Wiedział z doświadczenia, jak należy reagować, a czego robić nie wolno, mimo że kusi: Nie dotykać sarnięcia czy młodego zająca, nawet jak się wydaje, że leży w bruździe, samotne, zagubione, bez matki. Trzeba zachować rozsądek - żeby nie zrobić krzywdy, nie dotykać, a matka wróci.
s.145.
Po zakończeniu wojny ludzie bardzo chętnie się bawili. Obserwowałem, jak po tych strasznych latach niektórych ogarniał radosne szaleństwo. Organizowano dancingi, zabawy, festyny - spontanicznie i oddolnie. Powszechna była wiara, że wszystko się ułoży sensownie. Wolność byłaby słodsza, gdyby nie obecność Rosjan, ale i tak cieszyliśmy się, że przeżyliśmy. Równocześnie już ludzie ginęli z rąk nowych władz, już znikali,już trwała walka z podziemiem, tym tragicznym, które pozostało. Potem zaczęły się przerzuty za granicę, Moja rodzina była wciągnięta, widziałem ten dramat w swoim otoczeniu. Dzięki temu nigdy nie miałem problemów z rozróżnieniem, co jest właściwe, a co niewłaściwe, nie ciągnęło mnie do socjalistycznego "zaangażowania". s.95.