„Ćwirowidło”. Damian Kowal mówi o pracy nad książką i o przyszłości, która nas czeka

Remigiusz Koziński Remigiusz Koziński
26.06.2023

Remigiusz Koziński rozmawia z Damianem Kowalem o jego prozatorskim debiucie, sensownym buncie oraz – wszak nie można było tego uniknąć – muzyce, ptakach i byciu smutnym.

„Ćwirowidło”. Damian Kowal mówi o pracy nad książką i o przyszłości, która nas czeka Materiały Wydawnictwa Warstwy

[Opis – Wydawnictwo Warstwy] Czy można przyzwyczaić się do końca świata? Damian Kowal w swojej debiutanckiej powieści „Ćwirowidło” opisuje rzeczywistość, która przesunęła się o kilka klatek w stronę apokalipsy. Wrocław nie jest już częścią Polski, tylko wielokulturowego, otwartego na przybyszów z zewnątrz Śląska. Zmieniają się nazwy ulic, słyszane na nich języki, znikają zwierzęta, pojawiają się nowe rośliny. A przede wszystkim – brakuje wody. Podobno ktoś gdzieś widział wróbla. A przecież wyginęły. Zmianie nie ulegają kompleksy Daktarego – głównego bohatera, który słuchając japońskiego popu, przemierza miasto, z lękiem sprawdza stan konta, szuka zleceń, najważniejsze, że czynsz ma już zapłacony.

„Ćwirowidło” to opowieść o końcu świata, jaki znaliśmy, katastrofie klimatycznej i moralnym niepokoju, który dopada w momencie, kiedy akurat jesteśmy bez pieniędzy, pracy i perspektyw. Książka Kowala jest trzymającą w napięciu historią o naturze, patodeweloperce, kompromisach, wyzysku w pracy i niepewności. Poznajemy świat, w którym najbardziej luksusowym towarem jest woda, a codzienność jest walką o byt, memami i fragmentami niedokończonych rozmów. A czasem atakiem wielkich, niebezpiecznych ptaków. To nie „Jurassic Park”, to Dolny Śląsk za kilka lat. „XD” – jak mówią przyjaciele.

Kowal w „Ćwirowidle” stawia pomnik nieśmiertelnej sile natury, eksplozji przyrody, miłości do ptaków i radości wbrew wszystkiemu. Political fiction, ale wcale nie do końca fiction, bo przecież w tym Wrocławiu rozpoznajemy znajome ścieżki i stare problemy. Prozatorski debiut Kowala to portret świata płonącego niemocą i rewolucją, folder zdjęć, screenów, linków, fragmentów konwersacji. A ostatnia kwestia brzmi: „Na pohybel wszystkim”.

Wywiad z Damianem Kowalem, autorem książki „Ćwirowidło”

Remigiusz Koziński: Na granicy między Polską a Republiką Śląską spokój?

Damian Kowal: Tak, niewiele się tam działo dzisiaj. Raczej cisza.

A gdzie ta granica przebiega? Na Przemszy?

Pytasz o granicę w książce?

No tak, Republika Śląska jest w „Ćwirowidle” bytem niezależnym.

Szczerze mówiąc, nie zastanawiałem się za bardzo nad granicą, którą można by umiejscowić na mapie. Ale myślę, że na wschodzie to Sosnowiec mógłby być miastem granicznym. Czemu nie. Albo można by też sobie wyobrazić połączenie województw dolnośląskiego, śląskiego i opolskiego.

Sosnowiec na Śląsku? Toż to herezja.

Zdaję sobie sprawę. (śmiech) Dlatego podkreślam, że może być miastem granicznym.

Osadziliśmy więc powieść geograficznie. Nie było to trudne. A co jest prostsze: zaklęcie „wody układającej się w logo firmy” w wierszu „Elegia dla asystentów ds. obsługi klienta” czy też zaklęcie wielu obrazów i stworzenie z nich historii osadzonej w Muzeum Cieczy, która jest z kolei elementem większej całości?

Myślę, że jednak wiersze są trudniejsze.

Mimo że krótsze?

Tak. Nie będę ukrywał, że „Ćwirowidło” napisałem w trzy miesiące. Tworzyłem je bardzo metodycznie. Przygotowałem sobie konspekt. Miałem rozpisane poszczególne rzeczy mniej lub bardziej szczegółowo. No i potem, krok po kroku, ten konspekt wypełniałem, czasami coś dodając, czasami usuwając. Tymczasem jeżeli chodzi o wiersze, to powstała na przykład „pieśń dla przyjaciół”. Wiersz zaczyna się od linijki: „widziałem największe umysły mojego pokolenia przekonujące się do wixapolu” (przyp. R.K.: wixapol to impreza taneczna, techno lub rave, na pełnej „wiksie”, często kojarzona z dostępnymi w trakcie używkami).

Tę linijkę usłyszałem w 2012 roku, mój kolega tak powiedział. Muszę tu od razu przyznać, że wszystkie swoje najlepsze wersy ukradłem innym.
I z tą linijką żyłem przez jakieś, żeby nie skłamać… sześć, siedem lat. Dopiero po tym czasie udało mi się w końcu znaleźć rozwinięcie tejże linijki. Mimo iż podejmowałem wielokrotnie próby jej rozwinięcia. Plik tekstowy z „pieśnią dla przyjaciół” przez kilka lat był po prostu jednym zapisanym zdaniem i nie miał ciągu dalszego.

Podsumowując: myślę, że poezja jest trudniejsza do uprawiania.

Kondensacja treści wymaga więcej pracy?

W wierszu musisz się bardzo mocno streścić. Ja przynajmniej staram się streszczać w wierszach. Może nie chciałbym, żeby każdy był jak strzał w twarz, ale staram się, aby w czternastu wersach zawrzeć to, co mam istotnego do przekazania. Z reguły tyle mi wychodzi. Kiedy piszę wiersz, to choćbym nie wiem jak bardzo rozpisał go na początku, a potem bardzo go ciął, to i tak z jakiegoś powodu na końcu wyjdzie mi sonet, przynajmniej formalnie. Zdecydowanie trudniej zawrzeć coś w czternastu wersach niż na czterystu stronach, jak ma to miejsce w „Ćwirowidle”. W powieści mam przestrzeń. Mogę opisać szczegóły, na które nie mógłbym sobie pozwolić w wierszu.
Trochę inaczej też się pracuje nad tekstem prozatorskim niż poetyckim.

Lubię gastronomiczne metafory – pisanie powieści jest jak gotowanie złożonego posiłku. Na przykład obiadu składającego się z trzech albo czterech dań.

Czym wobec tego jest wiersz? Przekąską, aperitifem, deserem?

Wiersz byłby czymś w rodzaju pasty miso. Gdybym miał przypisać jakiś smak poezji, to byłoby to umami. A pasta miso to skoncentrowane umami. W prozie zaś powinno się sobie pozwolić na większą przestrzeń smakową.

Wiersz byłby zatem pastą miso albo jakąś taką małą, ale bardzo smakowitą przystaweczką. Ewentualnie, jak się często podaje w restauracjach haute cuisine – emulsją w formie kropek czy muśnięć talerza. I to jest skoncentrowany smak, na przykład marchewki. W jednej kropelce jest zawarte wszystko to, co marchewka ma do zaoferowania w formie smakowej.

Zanim przystąpiłem do lektury „Ćwirowidła”, postanowiłem dowiedzieć się więcej o Damianie Kowalu. Szukałem, znajdowałem tomiki wierszy, wiersze pojedynczo publikowane. Czytałem i słuchałem – także czytanych osobiście przez ciebie. Potem, gdy czytałem „Ćwirowidło”, miałem wrażenie, że odnajdywałem tropy tych wierszy w prozie. Nie były to cytaty, ale wiele treści, które docierały do mnie w wierszach, znaleźć można bez większego trudu w twojej prozie. Czy można powiedzieć, że powieść jest zwornikiem – spina tomiki wierszy, które wydałeś, wiersze publikowane pojedynczo, prozę? Pisałeś książkę, żeby podsumować to, co napisałeś do tej pory? Wykorzystując większą przestrzeń?

Nie, raczej w ten sposób o tym nie myślałem. Ta forma wyszła mi naturalnie. Piszę w ten sposób przez długi czas, teraz się to zmienia. Przez długi czas pisałem o trzech rzeczach: muzyce, ptakach i byciu smutnym. Jeszcze do tego doszedł taki element, może pół elementu – jedzenie. Kiedy myślę o swoich wierszach, to są o którejś z tych rzeczy albo o wszystkich trzech naraz. I chyba tak naturalnie wyszło, że „Ćwirowidło” jest o tych sprawach, o których piszę cały czas. Tak mi się pisze najłatwiej i wydaje mi się, że w tym obszarze mogę mieć stosunkowo dużo do powiedzenia. Kolejne moje projekty będą zapewne dotyczyć innych rzeczy, acz od muzyki, ptaków i bycia smutnym nie ucieknę.

Ta muzyka to będzie japoński pop lat osiemdziesiątych?

Nie, nie, nie! To jest wybór konkretnie pod tę książkę. Inspirowałem się solarpunkiem, czyli mówiąc w skrócie, przeciwieństwem cyberpunku. Inspirowałem się też trochę internetową nostalgią za czasami, których ja jako ponad trzydziestoletni użytkownik internetu nie doświadczyłem, bo nie miałem okazji żyć w Japonii w latach osiemdziesiątych. Kiedy trafiłem na city pop, gatunek, który powstał w Japonii w latach siedemdziesiątych i funkcjonował także dekadę później, okazało się, że moje doświadczenie nie jest jedynym takim doświadczeniem.

Wiele osób, słuchając japońskiego popu lat osiemdziesiątych, czuje nostalgię za tymi dobrymi czasami, z którymi Japonia tamtego okresu jest utożsamiana. W związku z tym, że „Ćwirowidło” jest przynajmniej w pewnej części dość smutną książką, dzieją się tam dość smutne rzeczy, chciałem w pewnym sensie dać element optymistycznej przeciwwagi w postaci piosenek.

Z muzyką mi się po prostu lepiej pracuje. To są dopiero moje pierwsze prozatorskie próby, ale już wiem, że kolejne będą się zawsze zaczynać od określenia ścieżki dźwiękowej. Będą to gatunki muzyki, których będę słuchał w trakcie pisania. Tak było w „Ćwirowidle”, że najpierw był japoński pop, a potem pojawił się pomysł na powieść. Myślę, że tak też będzie przy kolejnych moich prozatorskich próbach.

Świat opisywany w powieści to wizja przyszłości, ale ta przyszłość jest tuż-tuż, zaraz za rogiem. Miałem wrażenie, że lipiec i sierpień z życia Daktarego, głównego bohatera, to miesiące z przyszłego roku, no, może za dwa, trzy lata. Może stworzenie niezależnej Republiki Śląskiej ze Szczepanem Twardochem na fotelu prezydenta to pieśń wcale nieodległej przyszłości… (śmiech) Jest to przyszłość dotykalna, to może być jutro, to może być za rok. Jak wiele nam zostało do czasów, które opisujesz? Kiedy wyginą wróble?

Nie wiem, mam nadzieję, że nigdy. Przyznam, że trochę nie chcę określać czasu, chociaż dałem w treści kilka wskazówek, by można sobie było wyobrazić, w jakich mniej więcej czasach Daktary się porusza. Nie jest to przyszłość specjalnie odległa. Można znaleźć w treści dwie, trzy zawoalowane informacje, które dałem, aby osadzić akcję w czasie. Założeniem pisarskim było napisanie o świecie, który jest taki, jak teraz, ale trochę bardziej.

Piszesz o trzech rzeczach: muzyce, ptakach i byciu smutnym. Trudno mi sobie wyobrazić Daktarego, głównego bohatera, który się śmieje. Czy on jest smutnym człowiekiem?

Myślę, że można go tak scharakteryzować jednym zdaniem. Ale nie jest to przesadny smutek. On jest smutnawy. Mimo okoliczności i braku dystansu do własnej osoby Daktary zachowuje swoistą pogodę ducha. Pogoda ducha w podejściu do siebie jest dla niego najtrudniejsza. Do innych, do świata podchodzi z większym dystansem.

portret autora

To podejście do siebie wiąże się z samoakceptacją, jej brakiem?

Pytasz ogólnie czy o Daktarego? U Daktarego wiąże się to z nauczeniem się wybaczania sobie. Nauczeniem się nieprzejmowania się rzeczami, na które nie ma się wpływu. Zresztą nawet jeśli ma się wpływ i coś nie wyjdzie, no to trudno. Life goes on. Gdybym chciał, żeby Daktary czegoś się nauczył, to właśnie tego.

Do miasta, w którym żyje Daktary, wraz z dymem pożarów nadciąga ulubione słowo twórców seriali na platformach streamingowych – dystopia. Czy w książce można znaleźć – oprócz wskazówek dotyczących prawdopodobnego czasu akcji – także wskazówki, co zrobić, żeby lasy na stokach Ślęży nie zajęły się ogniem? Jak postępować, żeby uchodźcy klimatyczni z okolic miasta, w którym żyje Daktary, nie pojawiali się w jego mieście?

Na pewno nie chciałem tego robić wprost. Nie będę ukrywał, że ta książka jest też wyrazem moich lęków klimatycznych. Natomiast unikałbym określania tej książki jako dystopii. Są tam elementy, które wiążą się z takimi treściami, bardziej jednak taka forma po prostu wyszła w trakcie pisania niż była wcześniej zaplanowana.

Chyba jest tam kilka wskazówek, co można zrobić, żeby tak się nie stało, z tym że, niestety, tak się stanie… Mam takie wrażenie, że kula śniegowa jest już zbyt duża, żeby dało się ją zatrzymać. Albo inaczej – w końcu ją zatrzymamy, ale zanim to nastąpi, to ona zniszczy po drodze całkiem sporo rzeczy. Jedyne, na co możemy sobie teraz pozwolić, to kontrolowanie zniszczeń, żeby były jak najmniejsze i dotknęły jak najmniejszej liczby bytów.

Czy bunt, wasz bunt – przepraszam za ageizm, ale to wy, trzydziestolatkowie, decydujecie już o sporej liczbie rzeczy – czy wasz bunt może coś zmienić? Pytam o prawdziwy bunt – nie o Partię Zielonych czy socjaldemokrację, grzeczne dyskusje, polityczne wpływy i fajne prezentacje na szczytach klimatycznych. Bunt polegający na dobitnym powiedzeniu nam, starszym: chcemy iść swoją drogą, wasza donikąd nas nie prowadzi, zostawiliście nam świat, którego nie jesteśmy w stanie uratować. A wy albo idziecie z nami i nam pomagacie, albo znikniecie razem z tym, co narobiliście.

Ja bym się wzbraniał przed takimi zdecydowanymi deklaracjami. Wydaje mi się, że bunt, owszem, oczyszcza. Radykalne akty oporu wielokrotnie zmieniały historię świata. Jednak realne zmiany w historii świata to jest połączenie powolnych procesów z chwilowymi wybuchami, radykalnymi aktami niezgody na stan rzeczy. Chciałbym, żeby rozwiązało się to bez przemocy. Co mogłoby być takim buntem, który miałby szansę coś zmienić? Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to sytuacja, że pewnego dnia bardzo dużo ludzi nie poszłoby do pracy – to wstrząsnęłoby podstawą systemu i jego beneficjentami. Coś takiego miało miejsce w Islandii, w październiku 1975 roku. To był tak zwany długi piątek, kvennafrídagurinn, kiedy 90 procent islandzkich kobiet powstrzymało się od pracy i wykonywania tak zwanych obowiązków domowych.

W sumie nie wiem, co by się okazało, ale Islandią długi piątek wstrząsnął.

Widzisz, teraz są we mnie dwa wilki. Jeden mówi, że rewolucja jest jedynym rozwiązaniem i tylko gwałtowne zniszczenie zastanego porządku sprawi, że będziemy mogli wymyślić coś nowego. I mieć nadzieję, że będzie to lepsze i bardziej sprawiedliwe niż to, co mamy dotychczas. Po drugiej stronie jest drugi wilk, który mówi: nie, Damian, nie, to trzeba na spokojnie. Przyznaję, że trudno jest mi się zdecydować, którego wilka wolałbym słuchać.

Mówiłeś, że „Ćwirowidło” to twój prozatorski debiut, ale w czasie naszej rozmowy pojawiły się wątki twojej pracy nad czymś jeszcze. Czy to będzie proza? Czy to będzie ciąg dalszy? Daktary pozostanie z nami?

Nie przemawia do mnie forma cykli, trylogii, sag. Może to się też wiąże z moją niechęcią do seriali. Praktycznie ich nie oglądam. Wymagałoby to ode mnie sporej ilości czasu, zbyt długiego zaangażowania emocjonalnego w opowiadaną historię. Nuży mnie i irytuje taka forma przekazu. Z drugiej strony bardzo lubię powieści, które wymagają czasu, nakładu pracy emocjonalnej i intelektualnej. Ja chyba po prostu lubię zamknięte historie. Nie rozważam napisania kontynuacji. Chyba że za kilkanaście lat okaże się, że ta książka się świetnie sprzedała i wszyscy pragną kolejnej części losów Daktarego i jego przyjaciół. Traktuję jednak „Ćwirowidło” jako historię, którą poprowadziłem od A do Z, i po tym Z postawiłem bardzo dużą kropkę.
Pracuję teraz nad kolejną powieścią i chciałbym napisać coś innego, niż pisałem dotychczas. Dlatego będzie to… western.

Ale będą tam: muzyka, ptaki i bycie smutnym.

Tak, na pewno, ale będę starał się minimalizować ich rolę w treści. Bardziej myślę o książkowym remiksie „Dobrego, złego i brzydkiego”.

„Prawo i pięść”?

„Prawo i pięść” jest silną inspiracją, bo będzie się to działo w lipcu 1945 roku w Legnicy.

Przeczytaj fragment książki „Ćwirowidło”:

Powieść „Ćwirowidło” jest już dostępna w sprzedaży. 

---
Artykuł sponsorowany, który powstał przy współpracy z wydawnictwem.


komentarze [1]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Remigiusz Koziński - awatar
Remigiusz Koziński 26.06.2023 14:30
Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post