Ślady krwi Jan Polkowski 6,8
ocenił(a) na 73 lata temu Lubię powieści pisane przez poetów z jednego powodu – piękna języka, jakim operują. Tym chętniej sięgnęłam po ten debiut prozatorski autora znanego dotychczas tylko miłośnikom poezji. Nie odstraszyła mnie krwistość tytułu i nie zastanowiła antykomunistyczna działalność w życiorysie zakończona internowaniem poety w 1981 roku.
A powinna!
Bo jeśli poeta z opozycyjną przeszłością w PRL-u postanawia zmienić formę przekazu i poszerzyć tym samym krąg swoich odbiorców (poezja jest gatunkiem wymuszającym elitarność czytelników),to musi mieć ku temu poważny powód. Jak się okazało gorzki, zawarty w treści powieści, który poznawałam powoli wraz z jej głównym bohaterem. Na tym tle język narracji nie był najważniejszy, chociaż bardzo ważny. I nie dlatego, że bardzo poetycki, umiejący opisać jedno zjawisko, fakt czy wydarzenie w kilku różnych ujęciach, na parę odmiennych sposobów i wieloma różnorodnymi wyrażeniami, których zawartość z przyjemnością odkrywałam za każdym razem na nowo, ale i dlatego, że był przy tym bardzo elastyczny i zmienny. Umiejący dostosować się do wymaganej sceny, a więc i potoczny, pełen kolokwializmów, czasami gwarowy czy wulgarny, jeśli scena, czy charakter bohatera, tego wymagały.
Najważniejsza jednak była przede wszystkim treść.
Jej zawartość sugerował już podtytuł – przypadki Henryka Harsynowicza. Na poły biograficzne, na poły historycznie charakterystyczne dla wielu Polaków żyjących w drugiej połowie XX wieku pierwszego milenium. Nie podane jednak linearnie, bo skomplikowanego życiorysu wierzącego dziennikarza opozycjonisty w tamtych czasach i historii Polski z tamtych lat, nie można opowiedzieć prosto na kilkuset stronach kartek, ale w sposób, o którym zagubiony w odbiorze przeszłości i teraźniejszości Henryk powiedział tak – "O, już wiem, jak opisać to zjawisko. Kilka filmów wyświetlanych jednocześnie na tym samym ekranie. Niby widzę kadry z każdego z osobna, ale wszystko się trochę miesza". I dokładnie tak opowiedziane są indywidualne losy Henryka, który na skutek działalności opozycyjnej, zmuszony wyjechać wraz z rodziną do Kanady w 1983 roku, wraca do ojczyzny po ćwierćwieczu nieobecności, by przejąć spadek po ojcu i odzyskać w tym celu utracone obywatelstwo polskie. Ten cel, który wyznaczyła mu niespodziewana sytuacja, zmusił go do wędrówki po instytucjach, mających pomóc mu w zebraniu potrzebnych dokumentów do rozpoczęcia procedury ponownego stania się formalnym Polakiem. Odwiedziny Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, Urzędu Stanu Cywilnego, szkoły podstawowej, liceum, Uniwersytetu Jagiellońskiego, parafii, Archiwum Państwowego i ZUS-u, zetknięcie się z pracującymi tam osobami – urzędnikami, nauczycielami, pracownikami obsługi, księdzem, wożącym go kierowcą, czy reprezentującym zmarłego ojca adwokatem i wieloma drugoplanowym postaciami, stały się z czasem bardzo dobrym sposobem na rozeznanie się w obecnej kondycji społeczno-gospodarczo-politycznej dawno niewidzianego kraju i na ocenę stanu świadomości własnej tożsamości Polaków.
Diagnoza nie była najlepsza i najpomyślniejsza.
Polska i jego naród, poznawane poprzez skomplikowane losy głównego bohatera, jego rodziny i osób, z którymi łączyły go kontakty przyjacielskie lub zawodowe, ukazane na tle zawirowań historycznych i politycznych przełomów tysiącleci, jawiły się niczym nieprzyjemna jazda rzygobusem przez te szmatławe lata – jak ujął to jeden z rozmówców Henryka. "Kapitalistyczny socjalizm nacinający socjalistyczny kapitalizm na kasę" lat osiemdziesiątych z niezmiennymi jego towarzyszami, którzy przetrwali do czasów współczesnych – "korupcja, służby, przekręty, układ zamknięty" – to skrzecząca współcześnie rzeczywistość. Ze społeczeństwem, które "buduje pomniki, układa kwietne krzyże i celebruje klęski, czci głupich samobójców i onanizuje się martyrologią…" Z pokoleniem wyalienowanych jednostek, bez świadomości narodowych wartości budujących poczucie wspólnoty, dla których "małżeństwo to skazana na bankructwo spółka seksualna żerująca na ekonomicznym niewolnictwie i moralnym upadku". Z narodem, którego "dzieci będą pochodzić z biurowców b-klasy, ich kulturowym matecznikiem będą sterylne osiedla, gdzie trudno trafić do domu, a każdy mieszkaniec bloku ma inny akcent, intonację, obyczaj, a właściwie ich nie ma. Gdzie ludzie milczą, bo gardzą sobą nawzajem. Łączy ich jedynie zawiść i nie są w stanie zaśpiewać wspólnie żadnej piosenki", oprócz skandowanego hasła – Polska dla Polaków! Pytanie tylko których, skoro "czystych Polaków nie ma. Dwieście lat siali tu wszyscy na waszych babskich zagonach". – jak mówi sarkastycznie jedna z bohaterek. Bo nie w genach polskość, ale w świadomości, we wspólnej historii, w dziedzictwie, w pielęgnowaniu przeszłości, w przekazywaniu pamięci o tych, którzy o to walczyli przez ostatnie tysiąc lat, kładąc bez wahania na szalę swoje zdrowie i życie.
Smutno mi było przysłuchiwać się rozmowom i monologom bohaterów powieści, śledzić tragiczne konsekwencje ich wyborów determinujących miejsce i jakość życia, analizować stan świadomości tożsamości narodowej.
Podążać śladami krwi mojego narodu…
Tym bardziej smutno, że przyznawałam autorowi rację. Wystarczyło mi spojrzeć na liczne domy i okna bez biało-czerwonej flagi w dniach ostatnich świąt narodowych, które są dla mnie wizualnym wyznacznikiem świadomości wspólnej przeszłości, jednej historii i kultury, przynależności do jednego narodu i zaciągniętego długu, ale i wdzięczności dla przodków, by stwierdzić z żalem, że wygrywa nowy model społeczeństwa konsumpcyjnego, egocentrycznego z wyalienowaną jednostką, żyjącą tu i teraz, bez świadomości skąd przychodzi i komu tę wolność zawdzięcza. Niedostrzegającą w czerwieni flagi krwi, ale czekoladę w piórach orła lansowanego przez samego Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej.
Po tej książce jest we mnie cisza, przerażenie i wewnętrzny bunt – przecież nie może być aż tak źle!? Jeśli nawet autor nadinterpretował rzeczywistość, jeśli nawet przestraszył swoim pesymizmem, pogroził konsekwencjami, sięgnął po skrajności i zaszantażował wizją przyszłości Polski, to na pewno jest uzasadnionym bicie dzwonu na alarm. A jeśli za to biorą się już poeci (a tradycję w tej dziedzinie mamy bogatą),to coś w tym musi być. Nie mylił się wieszczący Adam Mickiewicz, może nie mylić się Jan Polkowski. Warto więc wsłuchać się w głos poety, który przemówił do nas prozą. On w tym nie ma żadnego interesu (w przeciwieństwie do polityków),poza interesem Polski i Polaków (tak różnym w znaczeniu używanym przez polityków).
naostrzuksiazki.pl