cytaty z książki "Książka, której nigdy nie przeczytasz"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Obok mnie przejechało kilka czarnych beemek, z których płynął głośny i agresywny rap. Pod blokiem paru łysych facetów w koszulkach „Śmierć Wrogom Ojczyzny” patrzyło na mnie niezbyt przyjaźnie. Od razu przypisałem sobie rolę tego wroga z koszulki, kimkolwiek on jest.
Rozejrzałem się po lokalu. Odrapane ściany, rozlatujące się stołki i dumna flaga Polski zatknięta na proporczyku przed wejściem do ciasnego kibla. Uśmiechnąłem się pod nosem, odpalając kolejnego papierosa. Dobrze, że nie powiesili biało-czerwonych barw nad klopem.
Żałuję, że jest jasno. Chciałbym, żeby gwiazdy kręciły się razem ze mną, wokół mnie. Chciałbym poprzestawiać porządek na niebie i odlecieć stąd zupełnie, choćby na chwilę, rozpłynąć się, patrzeć na wszystko z góry, z dystansem nieskażonym wcześniejszymi doświadczeniami.
Możesz się upić piwem, możesz wódką, możesz likierem. Możesz się upić kobietą, możesz się wstawić wstrzemięźliwością, możesz się nawet naćpać idealnie skoszoną trawą, Bogiem, poezją. Ale w gruncie rzeczy chodzi o to, żeby być ciągle pijanym, w stanie ciągłego uniesienia.
W powietrzu unosi się przymus dobrej zabawy, uśmiech został przyspawany do twarzy, był w pakiecie z biletem, obowiązkowy.
Mamo, byłem wczoraj na imprezie. Trochę za dużo wypiłem i za dużo sobie poćpałem.
Klimat panował bardzo krakowski, w powietrzu unosił się zapach papierosów, jedni słuchali muzyki, drudzy zasypiali, inni podrywali się energicznie do tańca, by za chwilę bezsilnie okupować krawężnik; nieliczni mieli jeszcze nadzieję na oszukanie nocy, która odeszła i bezwstydnie obnażała tragizm nicnieznaczących trupich bohaterów tego martwego spektaklu.
Teraz luksus jest tani, na nikim nie robi wrażenia.
Na brzegu siedzą mieszczuchy i weekendowi przyjezdni, wszyscy ubrani odświętnie w najlepsze ciuszki, lśniące i rzadko noszone. Wpierdalają bułki, popijają browary, gapią się w smartfony, trzaskają zdjęcia, nagrywają filmiki – krótki metraż, jeden wielki przegląd kina niezależnego.
Przez większą część tych wszystkich mętnych dni leżałem i przewracałem się z boku na bok. Oglądałem filmy porno, ale moje libido, podobnie jak aura za oknem, spadło poniżej poziomu zera, wkrótce więc zaniechałem i tego.
Mam wielką nadzieję, że wieczność nie istnieje. Ostateczne, ale mimo wszystko naturalne przerwanie ciągłości świadomości to coś, co – paradoksalnie – daje mi siłę do życia.
Nie wiem, kim jestem, kim byłem, kim chciałbym być. Znajduję się w przedsionku świadomości i nie mam pojęcia, dokąd pójść, nie wiem, jak tu się znalazłem i co mnie czeka.
Noc była cicha, przynajmniej pozornie; nie dochodziły tutaj odgłosy ze Starego Miasta, Kazimierza czy Dolnych Młynów, gdzie zapewne toczą się teraz pijackie dysputy o niczym, pozostawiające spektakularne niedopowiedzenia i tandetne podrywy wywołane zbyt wysokim stężeniem alkoholu i całej reszty substancji, które do zaoferowania ma czarny rynek.
Przed wejściem do centrum handlowego ciągnął się nieskończony sznur napływających ludzi. Mieli zafrasowane miny, spieszyli się, palili papierosy, rozmawiali przez telefony. Tak naprawdę wszyscy byli zadziwiająco do siebie podobni: te same zatroskane i niedoświetlone twarze, podkrążone oczy, zacięte grymasy, zapadnięte i przemarznięte policzki. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że to tylko komputerowa symulacja, że ktoś gdzieś ich kopiuje, wkleja, różnicuje kilka cech wyglądu i dodaje losowe warianty zachowania.
Zauważyłem, że po wypadku w dziwny sposób myślę o teraźniejszości; bardzo często patrzę na to, co się dzieje „tu i teraz”, w czasie przeszłym, jakbym był narratorem jakiejś książki, jakbym miał potrzebę patrzenia na siebie z góry, jakby otaczająca mnie rzeczywistość od razu była interpretowana przez gościa, który siedzi przy biurku i próbuje to wszystko przetworzyć, upiększyć, nadać działaniom głębszy sens, a bohaterom motywację i wyższy stan samoświadomości.
Uważam, że krytycy gówno się znają. Wydawnictwa produkują gówno i tworzą sztuczny popyt, żeby ktoś je zjadł ze smakiem, ledwo strawił i udawał, że gówno nie jest gównem. Wszyscy się gówno na wszystkim znamy i wszyscy udajemy.
Wszyscy tarzamy się w gównie, jak cyrkowe zwierzęta zamknięte w klatkach, i na dodatek wmawiamy sobie, że show jest warte swojej ceny.
Wszyscy doskonale się bawią; mamy słońce, jest majówka, jesteśmy młodzi – co prawda ubieramy się niezbyt stosownie do wieku biologicznego i mieszkamy wciąż ze starymi, ale kto by się tam przejmował takimi mało istotnymi szczegółami. Ślizgamy się jak dzieci na lodzie, zaraz będzie bęc, ale potem zabawa zacznie się od nowa, karuzela, karuzela, niech nam życie aż tak nie doskwiera, barwy i doznania zakręcone, wymieszane, do przesady, aż do porzygu.