cytaty z książki "Mała zagłada"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Wojna nie umiera nigdy. Tylko zmienia mundury. Ma sesje wyjazdowe do innych krajów. Ma dni, kiedy odsypia wielki morderczy wysiłek, a wtedy pracują jej cisi pielęgniarze. Obmyślają taki pokój, jaki byłby dla niej najlepszy, i polerują narzędzia.
Jedno jest pewne: nie należy oczekiwać zmian na lepsze, bo coś takiego jak postęp moralny w historii nie istnieje.
Auschwitz to nie jest Polska. To kawałek niemieckiej skóry, przetransplantowany, przyszyty do polskiego ciała, do polskiego miasta.
Strach jest tak naprawdę nie do opisania. Mnie się kiedyś zdawało, że wszystko jest do opisania. Tylko trzeba się wcześnie dobrze zastanowić. Mocno wczuć się w tę przerażającą rzecz, którą się ma na myśli (...). Skoro na początku było Słowo, to powinno się znaleźć i potem. Ale niestety. W kwestii strachu to się nie udaje. Bo czy można ubrać w słowa pustkę, która wyje? Pustkę, która wyje, pędząc na ślep, nie ruszając się z miejsca? Jak płonący lód parzy i ziębi zarazem? Od czegoś takiego słowa odpadają jak papierowe strzałki. Właściwie zanim dolecą, to się już spalą. Nie ma słów.
Każdy kraj ma swoje osobne mity. Dlatego historia Europy jest jak puzzle, które do siebie nie pasują.
Moim zdaniem najlepiej by było, żeby Niemcy zabrali do siebie te wszystkie swoje obozy, które zostały po nich w Polsce. Żeby się już więcej nikomu nie myliło. Żeby Amerykanie nie mówili "polskie obozy śmierci", bo ja wtedy czuję wściekłość tak silną, że sama mogłabym te baraki przenosić.
Dobrzy ludzie często są tak naiwni, że aż nie chce się stawać po ich stronie...
Dobry Niemiec. Wydaje mi się niezwykle ważne, żeby tych dobrych teraz wyłapać i piórem przyszpilić do kartki. Byli rzadkością jak biali Murzyni, albinosi nazizmu. Musimy o nich pamiętać, w tej pamięci jest jakiś ratunek przed okrucieństwem przeszłości. I dobrze, żeby mieli imiona, a jeśli nie mają, to trzeba je wymyślić.
Spojrzenia utrwalone na fotografiach są zawsze współczesne. Nawet, jeśli ten ktoś dawno nie żyje, to i tak wciąż patrzy i patrzy, i to jest wstrząsające. Patrzy, jakby pytał: czy ja umarłem? Ciebie pyta, ciebie, który oglądasz zdjęcia...I nie przestaje, nawet jeśli mu sto razy odpowiesz, bo umarli żywym nie wierzą.
Gdy ostatni świadkowie uprzejmie odchodzą, pozostaje tylko mit, zgodny z głęboką ludzką potrzebą. A dokumenty spoczywają w archiwach albo giną, albo się utleniają. Albo się w nie zwyczajnie nie wierzy.
Na czas wojny nie powinno być żadnych dzieci. Powinny siedzieć w jakimś całodobowym, całowojennym przedszkolu, za jakimś drutem kolorowym, za murem bajecznie grubym, a najlepiej na innej planecie. I czekać. Po wszystkim by się je stopniowo poodbierało…O ileż lżejsza byłaby wojna bez strachu o dzieci! Strach o dziecko jest gotującą się trucizną, której już same opary trują. Można oszaleć. Niejedna matka oszalała. Niejedno dziecko udusiła tym trującym strachem.
Szczęście w nieszczęściu to jest czasami największe w życiu szczęście.
Propaganda wojenna działa dzisiaj identycznie, metodą konsekwentnego odczłowieczania wroga codziennymi kłamstwami, powtarzanymi z głębokim przekonaniem przez polityków i dziennikarzy.
Historia, gdy się od nas oddala, mitycznieje, to naturalne. Mit jest ludziom bardziej potrzebny niż prawda, która jest zazwyczaj skomplikowana, niejednoznaczna, wewnętrznie i zewnętrznie sprzeczna. Mit daje to, czego potrzebują kolejne pokolenia: klarowną opowieść, w której dobro zwycięża zło. Gdy ostatni świadkowie uprzejmie odchodzą, pozostaje tylko mit, zgodny z głęboką ludzką potrzebą. A dokumenty spoczywają w archiwach albo giną, albo się utleniają. Albo się w nie zwyczajnie nie wierzy. Szkoda.
Nienawiść do siebie jest jak pół samobójstwa, jakby się było w ciąży z własną śmiercią.
Wojna nie umiera nigdy. Tylko zmienia mundury. Ma sesje wyjazdowe do innych krajów. Ma dni, gdy odsypia wielki morderczy wysiłek, a wtedy pracują jej cisi pielęgniarze. Obmyślają taki pokój, który byłby dla niej najlepszy, i polerują narzędzia. Wojna broni się sprytnie na różnych konferencjach, gdzie się omawia nowe strategie pokojowe z użyciem samolotów i okrętów.
Z dziećmi zawsze problem. Ojców i matki normalnie się pozabija, ale co z dziećmi? No bo co można zarzucić małemu dziecku tak wprost? Nawet zmyślić nic wiarygodnego się nie da. O co oskarżyć dwulatka? Powiesz, że to twój wróg? Że ma wspólników? Dywersant? Partyzant? Na szkodę państwa działa? Śmiechu warte. Żadna zwykła polityczna hipokryzja nie pasuje. Dziecko jest jak kosmita, ono jeszcze nie wie, na jakiej ziemi żyje, dopiero co się zja wiło, nic nie rozumie... Zanim poszczególni sadyści, na przykład z SS, pokazali zwykłym żołnierzom Wehrmachtu, że można, a nawet trzeba te małe zabijać, że żadne preteksty nie są konieczne i nikt ich nie oczekuje, trochę czasu zeszło.
Nie żyć chciałam, ale przeżyć. Niby subtelna różnica, a jednak zasadnicza. Determinuje stosunek do własnego istnienia. Trzeba się spieszyć, nie tracić czasu, nie rozpraszać się na głupstwa. Zabawa jest mało zabawna, przyjemność zjada swój koniec, każdy dzień może być ostatni, więc nie warto niczego planować. Trzeba jakoś bezpiecznie dodrżeć. Kochałam się na tle wizji gwałtownego końca wszystkiego i byłam losowi wdzięczna, że zdążyłam. Zdążyłam z pierwszym pocałunkiem, z pierwszym seksem. I zaraz z macierzyństwem. Chciałam rodzić tylko córki, bo synowie pójdą na wojnę. Nie, lepiej mieć chłopca, bo dziewczynkę zgwałcą i zabiją. To w końcu czego pragnąć, by było bezpieczne? Śmieję się. Ot i ściana. A za ścianą groza.
Gdy i ja znów będę dzieckiem, chciałabym, żeby moja córka miała do mnie serce, ale to jest trudne i wymagać tego nie można. Widzę po sobie, jak wiele cierpliwości trzeba mieć, gdy rodzice z dziećmi zamieniają się rolami. W dodatku towarzyszy temu jakiś dziwny egzystencjalny niesmaczek, bo uczucia zmieniły wektor i pod prąd płyną, wbrew dotychczasowemu nurtowi zdarzeń.
Wojsko, każde wojsko to kaci w drodze. Mają prawo, mają misję krwawą.
(...) dziecięca trauma to koło napędowe wojen, bo traumę się dziedziczy, a potem funduje się ją kolejnemu pokoleniu.
Byli zaprogramowani, byli "w procesie" zainicjowanym przez owo ideologiczne szarpnięcie, ich emocje owijały się wokół wroga, którego otrzymali w ramach państwowego przydziału i który budował ich tożsamość na zasadzie twórczej negacji.
Ci, którzy nie umierali, i ci, którzy nawet nie podeszli nigdy do bramy śmierci, traktują śmierć jak słowo. Słowo, którego litery wymieszane są z lękiem, ale tylko słowo.
Wojsko, każde wojsko, to kaci w drodze. Mają prawo, mają misję krwawą. Przeistoczeni, natchnieni, nie z tej ziemi. Współczesne czy niedawne masakry szokują nas, bo ta groza dyszy w nasze plecy, fizycznie wręcz czujemy, że mogłoby to i nam się przytrafić. Nie wierzymy już naiwnie, że wojna to rzecz zamknięta w historii, bo ludzie zmądrzeli. I takie atrakcje jak gwałcenie kobiet i rozbijanie dzieci o ścianę miałyby pójść do lamusa? (...) W dwudziestym pierwszy wieku także po masakrze wyrywa się złote zęby z ust zabitych, złoto to złoto, wędruje ono z rąk do rąk, tak jak podczas okupacji niemieckiej kilkadziesiąt lat temu.
Strach jest tak naprawdę nie do opisania. Mnie się kiedyś zdawało, że wszystko jest do opisania. Tylko trzeba się wcześniej dobrze zastanowić. Mocno się wczuć w tę przerażającą rzecz, którą ma się na myśli, i zaciągnąć ją z powrotem w tamten czas, gdy się stawała ( można też przypomnieć sobie inną, podobną historię ), i się z nią utożsamić. Wtedy powinno dobrze pójść.Skoro na początku było Słowo, to powinno się znaleźć i potem. Ale niestety. W kwestii strachu to się nie udaje. Bo czy można ubrać w słowa pustkę, która wyje? Pustkę, która wyje, biegnąc na oślep? Pustkę, która wyje i biegnie na oślep, nie ruszając się z miejsca? Jak płonący lód parzy i ziębi zarazem? Od czegoś takiego słowa odpadają jak papierowe strzałki. Właściwie zanim dolecą, to się już spalą. Nie ma słów.
Podczas walki miejscowość zapaliła się. Przez wkraczające do walki siły powietrzne wieś i ludność zostały unicestwione...Zero krwi, same eufemizmy, stylistyczna pieszczota.
Chodził Hitler wzdłuż szeregi i tych szczawików po buzi poklepywał, jak nauczyciel wuefu przed meczem, a nie kat z dużym dorobkiem, co ich na śmierć posyła.
Jeśli nie mogę zmienić miasta, to przynajmniej zmieniam dom, średnio co cztery lata sprzedaję mieszkanie i kupuje albo wynajmuję inne, choćby dwie ulice dalej ... Bez wytchnienia. Ta jakaś łatwość tracenia wszystkiego, trudność pozostania w miejscu, jakbym nie ufała otoczeniu, uciekać, uciekać ... Nauczyłam się tego od was w dzieciństwie i teraz nie potrafię inaczej.
Nie patrz tak na nich, nie patrz - powtarzała twoja mama, kiedy szłyście koło nich tamtędy - bo im jest bardzo przykro...
Nie mówmy więc o wszystkich, mówmy o poszczególnych zdarzeniach. Jeden zabił, drugi uratował. Jeden z serca, drugi ze strachu, trzeci dla zysku.