cytaty z książek autora "Natalia Antczak"
Przez myśl przemknęło jej, że szczęśliwi ludzie kochali najmocniej, ale to samotni oddawali swoje serca w całości.
Obserwowanie kogoś, kto poświęcał własne zdrowie na rzecz lepszego życia, czasami było najbardziej bolesną rzeczą, jaką można było odczuć.
Był to stan podobny do tego, kiedy człowiek siedział sam niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, sparaliżowany wyłącznie przez własne myśli. Kiedy bezsilnie starał się wykrzesać ze swojego zrujnowanego umysłu coś więcej niż obezwładniający ból. Czasami dusza przegrywała jednak z ludzkim chaosem. To właśnie wtedy demony atakowały niespodziewanie, w najbardziej okrutny sposób. Pożerały każdy fragment istnienia, niszczyły wzniesione mury i rozlewały truciznę w postaci bezgranicznego brudu i ciszy, która była o wiele głośniejsza od krzyku.
Milczenie było pokusą, ale również zagrożeniem dla dwóch łaknących siebie nawzajem dusz.
Nie byli już tymi samymi ludźmi, co na początku, lecz ich oddanie pozostało. Ta znajoma troska, która trzymała ich przy sobie przez cały ten czas, teraz również okazała się silniejsza od wszystkich wątpliwości. Bo kiedy jedno cierpiało, drugie odczuwało te emocje dwa razy silniej. I chociaż kiedyś ktoś powiedział, że w ten sposób można zniszczyć siebie nawzajem, wydawać by się mogło, że ich wspólna obecność łagodziła wszystko, co kiedyś powodowało ich strach.
Czasami bliskość drugiego człowieka wystarczy, by ukoić zniszczoną duszę i otrzeć pełne bólu łzy. Czasami wystarczy tylko słowo, by na powrót znaleźć się w odpowiednim miejscu. A ona była kobietą, do której chciał wracać zawsze.
To nie ludzie byli jej ratunkiem, lecz sukces, do którego dążyła przez cały ten czas. Tak bardzo skupiała się na pracy, że poza nią niewiele rzeczy miało znaczenie. Nie istniał człowiek, który był w stanie jakkolwiek owinąć ją sobie wokół palca.
Jak to się stało, że po tylu tygodniach nagle wydawał jej się tak bliski? Bliższy niż każdy inny człowiek, z którym kiedykolwiek starała się zbudować jakąś relację. Spojrzała mu prosto w oczy i uśmiechnęła się słabo, jak gdyby wiedziała, że nigdy nie zasłuży na takie traktowanie. Jakby wszystko, co dla niej robił, było jedynie długiem, który kiedyś będzie musiała spłacić”.
I wtedy znowu to poczuła. Znajoma niepewność, która zacisnęła się na jej gardle, kiedy dotarło do niej, że nie wiedziała, czy była zdolna do stworzenia jakiejkolwiek trwałej relacji.
Skłamałaby, gdyby przyznała, że nie imponowała jej jego troska. Imponowała. Imponowała tak, jak mogła imponować człowiekowi, który niewiele wiedział o bliskości, ale jeszcze ciężej było mu przyznać się do własnych myśli.
Jak to się stało, że po tylu tygodniach nagle wydawał jej się tak bliski? Bliższy niż każdy inny człowiek, z którym kiedykolwiek starała się zbudować jakąś relację. Spojrzała mu prosto w oczy i uśmiechnęła się słabo, jak gdyby wiedziała, że nigdy nie zasłuży na takie traktowanie. Jakby wszystko, co dla niej robił, było jedynie długiem, który kiedyś będzie musiała spłacić.
A Evelyn z każdą sekundą rozpadała się coraz bardziej. Maska pewności, którą nosiła na co dzień, kruszyła się z każdym jej drżącym oddechem.
Pokazała mu wszystkie skazy, a on bez zastanowienia sprawił, że przestały mieć znaczenie.
- Jesteś moją ostoją, Ian. Człowiekiem, do którego wiem, że zawsze mogę wrócić — powiedziała cicho i przytuliła go mocno".
Nie zarejestrował, ile czasu tak stali, patrząc na siebie. Był tak skupiony na kobiecie, że wszystko inne przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Rzeczywistość poszła w zapomnienie, gdy ona znajdowała się tak blisko.
- Jesteś…
- Wspaniały? Tak, wiem, nie musisz od razu mnie komplementować - prychnął z uśmiechem, na co zmrużyła oczy.
- Pewny siebie jak zawsze - zauważyła z przekąsem. - Wiesz, że nie tylko ty jesteś tutaj dobrym detektywem? Równie dobrze mogłabym teraz wyjść i powiedzieć, że łamiesz zasady i każesz mi kłamać.
- Nie zrobisz tego - odpowiedział pewnie, rzucając jej przy tym wyzwanie. Ze znajomym uśmiechem obserwował, jak irytacja w jej oczach rosła.
- Nie? - prychnęła.
- Nie, ponieważ zależy ci na zemście - powiedział. - A przy tym łamanie jakichkolwiek zasad to błahostka. Poza tym jestem ci potrzebny. Choćby po to, żebyś wyszła z tego pokoju niewinna.
Delilah powoli wypuściła powietrze z płuc.
- Nie cierpię cię - syknęła.
- Miód dla moich uszu. Tęskniłem za tym.
- Jesteś najgorszym, co mnie w życiu spotkało - burknęła.
- Takie słowa z twoich ust mogę traktować jak komplement -
mruknął, uśmiechając się lekko.
- Ian, nie mam teraz czasu, żeby…
- Czego potrzebujesz? – zapytał wprost.
- Co?
- Czego obecnie potrzebujesz? - powtórzył mężczyzna.
Niczego od niego nie chciała.
- Cokolwiek chodzi ci teraz po głowie, poradzę sobie. Nie potrzebuję pomocy - zapewniła, podchodząc do okna i wyglądając na zewnątrz.
- Długo jeszcze zamierzasz kręcić się w kółko? - zapytał Ian tuż za jej plecami.
- Dopóki twoja obecność nie przestanie działać mi na nerwy -
wycedziła przez zęby.
- W takim razie czeka nas długa noc - odpowiedział i znowu usłyszała jego kroki. Wypuściła powietrze z głośnym, pełnym zniecierpliwienia westchnieniem i się zatrzymała.
Przez moment walczyła między zmęczeniem a desperacją. Wiedziała, że nie może tak po prostu odpuścić i spełnić jego prośby. Stała, wpatrując się w niego, a w jej głowie panował chaos. Próbowała uporządkować choć część atakujących ją myśli, ale nie potrafiła.
Chaos w jej głowie był na tyle obezwładniający, że przez moment jedynie się zastanawiała, co powinna zrobić. Ale w tym samym momencie dotarła do niej jeszcze jedna rzecz: przecież było już za późno, już nie mogła nic zrobić.
Poczuła ogarniający ją gniew. Chciała działać. I tak jak obiecała sobie na samym początku, planowała się zemścić.
Patrzyła na Iana, który nawet nie śmiał przerywać ich kontaktu wzrokowego. Stał w miejscu, choć wiele go to kosztowało. Miał mnóstwo pytań. Tysiąc z nich chciał zadać w jednym momencie. Ale najbardziej… chciał chociaż na chwilę schować ją w ramionach i zapewnić, że będzie bezpieczna. Bez względu
na wszystko.
Emocje okazały się silniejsze. Pokonały ją, choć tak hardo starała się od nich oddzielić.
Patrzyła na niego, wiedząc, że dostrzega wszystko. Po raz
kolejny okazał się jedynym człowiekiem, któremu na to pozwoliła. Ufała mu. Ufała mu tak bardzo, że aż sprawiało jej to ból, i gdyby on się od niej odwrócił… Przeżyłaby to tylko dlatego, że tak by sobie kazała, ale już do końca życia nie znalazłaby drugiego człowieka, którego zaczęłaby traktować w ten sam sposób.
Jego dotyk był kojący. Uspokajał ją. Sprawiał, że w końcu mogła wziąć normalny wdech. Szorstkie ciepłe palce muskały fragment jej skóry powoli, wręcz pieszczotliwie, a Delilah się nie
odsuwała. Odetchnęła mroźnym powietrzem. Wiedziała, że nie
zasługiwała na tego mężczyznę, że popełniła mnóstwo błędów, przez które w ogóle nie powinno go tu być, ale mimo to...
- Zagramy w grę. Zobaczymy, kto z was przeżyje najdłużej
- zaproponował, a uśmiech znowu pojawił się na jego twarzy. Niezdrowa radość rozgościła się w jego piersi i ponownie poczuł satysfakcję z tego, co robił.
- Ustawiłaś figury na szachownicy? - zapytał cicho. Kobieta próbowała zapanować nad płaczem. - Jesteś gotowa na rozgrywkę? Nie płacz. Dlaczego płaczesz? Przecież ja tylko wyrównuję rachunki.
Był jej przekleństwem. To z nią miał zamiar zagrać po raz ostatni.
Kto z nich był najsłabszym pionkiem? Którego miał wyeliminować już na początku? Jak ustawić ich na szachownicy, by wygrać? Jaki ruch musiał wykonać, by po kolei poczuli smak przegranej?
Cały czas na nią patrzył. Dawał jej przestrzeń, której potrzebowała, mimo że jego wzrok mówił co innego. Chciał, żeby się zbliżyła. Pragnął, żeby choć na chwilę było tak jak dawniej.