cytaty z książki "Zły wybór"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Kłamstwo to coś obrzydliwego, zwłaszcza kiedy kieruje się je do bliskich.
Wybierał nieoświetlone uliczki, pozwalając pochłaniać się ciemności, która tak długo była jego jedyną przyjaciółką. Nie bał się jej, tak jak się nie bał napotykanych co jakiś czas ludzi z tak zwanego marginesu, bardziej obawiał się światła, bo ono mogło ujawnić światu wszystkie jego słabości, nie tylko fizyczne.
Nieraz się zastanawiała, jak to możliwe, że niczego nie zauważyła. Czyżby przyjaźń była równie ślepa jak miłość?
W uszach zadźwięczały słyszane od najwcześniejszego dzieciństwa słowa: "Przez ciebie moja córka umarła", "Zabiłaś ją", "Czemu nie zdechłaś przy porodzie", zahuczały wyzwiska. "Kurwa", "szmata", "zdzira", "pierdolony bachor" - i jeszcze wiele innych - to były nazwy nadawane jej przez babcię, a towarzyszyły temu ciągły głód i łachmany, które musiała nosić aż do całkowitego zniszczenia.
Wbrew obawom kolegi nie czuł wyrzutów sumienia, a jedynie ulgę, że nie będzie musiał świecić oczami za Teodora. Hańba została zmazana.
Jakby kobita była człowiekiem, toby się mówiło "ta człowiek", a nie "ten człowiek". Kobita to kobita, i już.
Senność po nocce co prawda minęła mu w chwili, gdy zobaczył leżącą w kałuży krwi sąsiadkę, ale teraz zaczęło męczyć go pragnienie. To kac morderca dawał znać o sobie.
Stołu tutaj nie było, za to na dość dużej powierzchni ustawiono dwa wąskie tapczany i stare małżeńskie łoże, kiedyś zapewne stanowiące dumę i radość właścicieli. Dziś o dawnej świetności świadczyło tylko powyginane frymuśnie oparcie, lecz i ono ginęło pod warstwą nigdy chyba nieścieranego kurzu.
Wypiliśmy po dwa szybkie, pogadaliśmy przez chwilę, potem chciałem znowu mu polać, ale już nie chciał. Że niby na głodnego mu szkodzi.
Mina Pruchnola świadczyła o całkowitym braku zrozumienia. Najwyraźniej był zdania, że alkohol nigdy nie szkodzi.
Domyślał się, że przezwisko "Tyczka" wywodzi się od nazwiska, nie zaś od wyglądu, mimo to na widok pękatej sylwetki porucznika z trudem udało mu się powstrzymać śmiech.
Wracaj tam, skąd przyjechałeś, i nie zawracaj mi dupy. Mamy dość swoich bandziorów, nie potrzeba nam przyjezdnych.
Mówił spokojnie, bez podnoszenia głosu, ale sierżantowi wystarczył jeden rzut oka na twarz jakby wykutą w kamieniu, by przeszła mu ochota do dyskusji. Jak niepyszny zawrócił w stronę szeroko otwartych drzwi prowadzących z poczekalni do pomieszczeń niedostępnych dla zwykłych obywateli.
Wspomniał z nostalgią swoje dawne życie, kiedy ojciec jeszcze żył, a on sam nawet w najgorszych koszmarach nie śnił o więzieniu. Wtedy nie brakowało mu niczego, a już zwłaszcza pieniędzy.
Nie myślał dotąd, jak wielką przyjemność może sprawić świadomość, że ma na sobie ubranie będące jego wyłączną własnością, nie zaś wydawane przed funkcyjnego, co prawda czyste, prosto z pralni, lecz przedtem z pewnością noszone przez innego więźnia.
Odczuwany jeszcze niedawno gniew minął, teraz chłopak czuł się prawie szczęśliwy. Prawie, bo jedna sprawa ciągle pozostawała niezałatwiona. Gdzieś tam znajdował się człowiek, który był mu winny ponad trzy lata życia, i Ditmar przysiągł, że nie spocznie, dopóki nie pozna jego nazwiska. A wtedy zmusi go, żeby zapłacił.
W duszy Apolonii rozśpiewały się słowiki. Lub skowronki, czy jak tam nazywają te ptaki, o których nieraz wspominają poeci w wierszach o miłości.
We wtorek Apolonia uświadomiła sobie, że uczucie do Krzyśka jednak nie było prawdziwą miłością. Nie mogło nią być, skoro na wspomnienie chłopaka czuła jedynie pogardę i w myślach nie określała go teraz inaczej jak "zarozumiały dupek".
Dławiło ją przerażenie, że po sześciu cudownych latach spędzonych tutaj, gdzie nigdy nie czuła się niechciana, miałaby wrócić do tamtej obskurnej rudery i kobiety, której nie zamierzała nigdy więcej nazywać babcią. Babcia to ktoś dobry, kochający i czuły, a tamto obrzydliwe, zapijaczone babsko nie zasługiwało, by tak się do niego zwracać.
Stała się humorzasta, przeskakująca w jednej chwili od euforii do załamania i ogólnie rzecz biorąc, była niczym statek bez sternika, miotany wirami rzecznymi od brzegu do brzegu.
Po raz pierwszy w swoim niespełna czterdziestoletnim życiu Anna była zakochana. Aż nie mogła uwierzyć, że i ją w końcu dopadło uczucie, które dotąd bezlitośnie wykpiwała.
Mężczyzna był ogromny. Przy niewysokim, mierzącym około metr siedemdziesiąt Szpili wyglądał niczym Goliat stojący naprzeciwko Dawida, a gdy zdjął kurtkę, opinająca potężny tors koszulka uwypukliła wielkie węzły mięśni.
Młody człowiek absolutnie nie sprawiał wrażenia dewianta znajdującego zaspokojenie w stosowaniu przemocy, ale z drugiej strony wygląd o niczym nie przesądzał. Miła dla oka aparycja i sympatyczne obejście przestępców nieraz wprowadziło ich ofiary w błąd.
W mieszkaniu panowała niczym niezmącona cisza, domyślił się więc, że wszyscy są w kościele.
- Bogobojna rodzinka, żeby ich prąd popieścił - mruknął cicho.
Mamy dość swoich swoich bandziorów, nie potrzeba nam przyjezdnych.
Ktoś przytrzymał ją za rękę tak niespodziewanie, że omal się nie przewróciła, pociągnięte do przodu siłą impetu.
Mówił spokojnie, bez podnoszenia głosu, ale sierżantowi wystarczył jeden rzut oka na twarz jakby wykutą w kamieniu, by przeszła mu ochota do dyskusji.