cytaty z książki "Doktor Jekyll i pan Hyde"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Przekleństwo ludzkości polega więc na tym, że dwie sprzeczne natury są ze sobą na wieki złączone, że w otchłani dręczącego sumienia muszą toczyć tragiczne, nie kończące się boje.
Jekyll odczuwał troskę więcej niż ojcowską. Hyde obojętność więcej niż synowską.
Cóż... Żyło mi się przyjemnie, lubiłem żyć, przyjacielu, kiedyś lubiłem. Czasami myślę, że gdyby dane nam było wiedzieć wszystko, rozstawalibyśmy się z życiem bez żalu.
Mimo to, obserwując bacznie brzydotę w lustrzanej tafli, nie czułem odrazy, lecz raczej przypływ serdeczności. Przecież to byłem także ja - ludzki i naturalny.
Yes, I had gone to bed doctor Jekyll, I had awakened Edward Hyde.
Zła cząstka natury wyzwolona obecnie i sprawująca władzę była cieleśnie słabsza i gorzej rozwinięta niż dobra, którą odtrąciłem. Zarazem jednak mniej utrudziła się i wyczerpała, gdyż dotychczas dziewięć dziesiątych życia poświęcałem przecież pracy, cnocie i świadomemu, okiełznanemu działaniu. Dlatego właśnie Edward Hyde był znacznie niższy, szczuplejszy i młodszy niż Henryk Jekyll. Jedną twarz rozjaśniał blask wewnętrznego światła, na drugiej mroki zła wyryły głębokie piętno. Ponadto zło (mimo wszystko słabsze w człowieku niż dobro) zniekształciło i jakby okaleczyło całą postać swojego wcielenia. Mimo to, obserwując bacznie brzydotę w lustrzanej tafli, nie czułem odrazy, lecz raczej przypływ serdeczności. Przecież to także byłem ja - ludzki i naturalny. Ta twarz wydawała mi się bardziej prostym, wymownym odzwierciedleniem ducha niż targane sprzecznymi uczuciami oblicze, które dotychczas uważałem za swoje. W tym przypadku niewątpliwie miałem słuszność. Wielekroć obserwowałem później, że gdy występowałem pod postacią Hyde'a, każdy, kto po raz pierwszy zbliżał się do mnie, odczuwał fizyczny wstręt, niepokój i obawę. Wyjaśniam to w ten sposób, że na drodze życia istoty stanowią zawsze połączenie dobra i zła, a czyste zło reprezentował tylko Edward Hyde - on jeden w niezmierzonym oceanie ludzkości.
A dzieje się tak, jak sądzę, ponieważ wszystkie ludzkie istoty ukazują się nam jako mieszanka cech dobrych i złych, zaś Edward Hyde, jako jedyny wśród ludzi, ucieleśniał czyste zło.
Nie, drogi panie. Jestem człowiekiem dyskretnym. Wystrzegam się zadawania pytań, bo zawsze przywodzą mi na myśl dzień Sądu Ostatecznego. Zadajesz pan jedno pytanie i jakiś poruszał lawinę. Siedzisz spokojnie na szczycie wzgórza i puszczasz jeden, jedyny kamyk a on popycha kolejne. Mija chwila i po głowie dostaje ten czy inny poczciwiej uprawiający swój ogródek, a jego rodzina musi zmieniać nazwisko. Nie, panie szanowny, to jedna z moich zasad: im dziwniej się sprawy mają, tym mniej pytań z mojej strony.
Zaszła we mnie przemiana. Nie bałem się już szubienicy, bałem się, że ponownie stanę się i będę Hyde'em.
Potęga Hyde'a zdawała się wzrastać wraz ze słabnięciem Jekylla. Nienawidzili się wzajemnie, każdy na swój sposób.
Ludzi skromnych cechuje na ogół to, że grono bliskich przyjmują gotowe z rąk losu.
Ten wytwór piekieł nie miał w sobie nic ludzkiego, żyły w nim tylko nienawiść i strach.
Owa istota, która dobyłem z własnej duszy i słałem w świat, by folgowała swym żądzom, okazała się wcieleniem podłości i najgorszego łajdactwa. Każdy jej czyn i każda myśl jej tylko służyć miały, a cierpieniem zadawanym drugiemu upajała się chciwie i z bestialską rozkoszą, niemiłosierna i nieczuła, jak wyciosana z kamienia.
Ale nawet w najgorszej męce przyzwyczajenie daje nie ulgę wprawdzie, lecz chociaż paraliż duszy czy jakieś drętwe znieczulenie na boleść.
(...) brzemię życia musi przytłaczać ludzkie barki, kiedy zaś człowiek próbuje je zrzucić, brzemię powraca w innej, obcej formie i powoduje udrękę nie do zniesienia.
Cnoty moje tymczasem drzemały, a złe instynkty, rozbudzone przez ambicję, niezwłocznie skorzystały z okazji. W efekcie narodził się Edward Hyde.
Zło mogłoby kroczyć swoją własną drogą, pozbawione skrupułów swego szlachetniejszego bliźniaka. Dobro mogłoby pewnie i silnie odbywać swoją drogę wzwyż i czynić dobrze, nie będąc narażone na hamulce ze strony bliźniaczego zła. To jest klątwa ludzkości - myślałem - że te dwie nierówne istoty są złączone, że w jednej świadomości tkwią i zwalczają się tak bardzo odmienne siły.
Zastanawiałem się głębiej nad sobą, byłem przecież taki sam jak moi bliźni, ba, jeśli porównam się z innymi ludźmi, to może lepszy; jestem człowiekiem czynu, silnej woli; a oni grzęzną w beznadziejnej bezwoli, obojętności...
Dobry Boże, wszak jest w nim coś nieludzkiego! Jakby był człowiekiem pierwotnym albo bazyliszkiem... A może to jego robaczywa dusza promieniuje w ten sposób z doczesnej powłoki?
W dyskretnym jego towarzystwie, w atmosferze bogatego w treść milczenia w samotności trzeźwieli duchowo po ożywieniu i zgiełku wesołej zabawy.
Dobrze to o tobie świadczy, nawet bardzo dobrze. I trudno mi doprawdy znaleźć stosowne wyrazy wdzięczności... Mam do ciebie pełne zaufanie. Nikomu innemu nie ufam bardziej, ba, nawet sobie nie ufam tak bardzo. Mylisz się jednak co do istoty problemu.
Jego wylewność mogła wydawać się cokolwiek teatralna, lecz zasadzała się na uczuciach bynajmniej nie udawanych.
Mimo takiej dwulicowości nie popadałem jednak w potocznie rozumianą obłudę, albowiem będąc jednym czy drugim, byłem nim całkowicie. Sobą więc byłem bez reszty, zachowując się niepowściągliwie i tarzając się w bezwstydzie; ale sobą też byłem w równej mierze, kiedym za dnia pogłębiał swoją wiedzę albo niósł ulgę cierpiącym i strapionym.
Ja zaś, jak większość mych bliźnich, wybrałem lepszą część mnie samego, po czym stwierdziłem, że nie dostaje mi sił, by wytrwać w powziętym postanowieniu.
Jestem chory na ciele i umyśle, bezwolny, pochłonięty jedną tylko myślą: strachem przed swoją drugą naturą.
W pogodny, jasny dzień styczniowy, kiedy szron topnieje i ziemia mięknie pod bezchmurnym niebem, słodka woń nadciągającej wiosny przesycała powietrze Regent Parku, jędrne jeszcze od zimowych chłodów. Siedziałem na ławce skąpanej w słonecznym blasku.
Dochodziła dziewiąta rano. Pierwsza mgła jesienna zaczynała spowijać miasto. Z nieba spływały tumany czekoladowej barwy, ponieważ jednak wiatr szarpał je i rozpraszał nieustannie, oświetlenie było nader dziwaczne i pan Utterson oglądał z wlokącego się powozu wszelkie odcienie półmroku. Na jednej ulicy było ciemno, jak późnym wieczorem, na innej — kiedy nagły podmuch rozwiał mgłę — mizerny odblask dnia bielił kudłate strzępy oparów. W zmieniającej się wciąż grze świateł i cieni nędzna dzielnica Soho przedstawiała ponury widok. Błotniste uliczki, obdarci przechodnie, latarnie, których nikt nie gasił nad ranem i nie zapalał na nowo przed nadejściem ciemności — wszystko to składało się na obraz widmowego miasta z koszmaru.
Kiedy pojazd stanął pod wskazanym adresem, mgły uniosły się nieco i ukazały obskurną uliczkę, szynk ostatniego rzędu, francuską garkuchnię i stragan z kanapkami za pensa i sałatkami pod dwa pensy porcja. Hordy dzieci w łachmanach zapełniały sienie, a kobiety różnych narodowości, każda z kluczem w ręku, śpieszyły do szynku, aby rozpocząć dzień od dżinu. Po chwili brunatny tuman zgęstniał znów i przesłonił obrazy nędzarskiego życia.
Dość powiedzieć, że nikt nigdy nie cierpiał jak ja, a tym, co cierpieli, przyzwyczajenie może nie tyle ukoiło ich ból, ile opancerzyło ich dusze, sprawiło, iż nauczyli się żyć z rozpaczą. Moja katorga mogła ciągnąć się przez lata, gdyby nie ostatnia katastrofa, która właśnie na mnie spadła i która nieodwracalnie pozbawiła mnie (...) mojej natury.
Nieczyste sumienie to najgorszy wróg spoczynku.