cytaty z książek autora "John Bloom"
Betty i Candy. Candy i Betty. Dwie wersje kobiecości zamotane w tragicznym splocie poczucia braku bezpieczeństwa, zwątpienia w siebie i świadomości, że być może nigdy nie nauczyły się kochać prawdziwie.
- Och, Pat - powiedziała. - Wiesz, co jest najlepsze? Że znów mogę pójść do sklepu. Że mogę podpisać czek. Że po prostu mogę być normalna!
- Candy - odparł. - Właśnie nie możesz być normalna.
- No coś ty? Przecież teraz wszyscy wiedzą, że jestem niewinna.
- Wszyscy wiedzą jedynie to, że nie jesteś winna morderstwa.
- A więc?
- Nadal jesteś winna cudzołóstwa. To tego ludzie nie chcą ci wybaczyć.
W sumie znaleziono czterdzieści jeden ran. Czterdzieści z nich zadano, gdy serce Betty Gore wciąż biło.
Postępowanie dowodowe było zakończone i wykazało, że Candy Montgomery zabiła Betty Gore. Ciało zostało zmasakrowane. Sprawczyni nie okazała skruchy, dodatkowo ukrywała swoją zbrodnię.
- Gdyby ktoś zaplanował, że zabije Betty Gore - zapytał Crowder - czy według pana mógłby dokonać zabójstwa jeszcze bardziej nieudolnie niż w omawianym przypadku?
- Raczej nie.
- Czy jakiekolwiek pana ustalenia wykluczają, że Candace Montgomery mogła zaatakować w obronie własnej? - dociekał Don nieco później.
- Nie, sir.
- Kiedy jakiś czas temu rozmawialiśmy u mnie w kancelarii, powiedział pan, że ta sprawa to przykład zabójstwa popełnionego ze zbędnym okrucieństwem.
- Owszem.
- Co pan przez to rozumie?
- Zabójstwo, w którym ofierze zadano o wiele więcej ran czy okaleczeń, niż było trzeba do jej uśmiercenia.
Pytał ją o kolejne wydarzenia tamtego ranka. Gdy dotarli do kluczowego momentu, wypowiedział wyrażenie wyzwalające.
Przez chwilę patrzyła skonsternowana, a potem wykrzywiła twarz i zaczęła szlochać. Jednak nagle opanowała się i posłała mu wściekłe spojrzenie.
- Ty sukinsynu - powiedziała. - Wrobiłeś mnie. Słuchaj, rób sobie, co chcesz, ale nie waż się majstrować mi w mózgu!
- Czy zobaczyłaś coś strasznego i się przeraziłaś?
- Allan tego nie zrobił.
- Skąd wiesz?
- Bo ja to zrobiłam.
- Co takiego?
- Ja to zrobiłam.
- Nie wierzę ci.
Zaczęła też fantazjować o seksie z mężczyzną, który pachnie tak przyjemnie. Miała prawie dwadzieścia dziewięć lat i w chwilach absolutnej szczerości wobec siebie przyznawała się do seksualnej frustracji. Ile lat zostało jej na odkrycie tego, czego jej brakuje? Raczej niewiele. Postanowiła coś z tym zrobić.
O szóstej rano we wtorek zadzwonił telefon Royce'a Abbotta.
- Mówi Allan Gore, komendancie. Dzwonię, bo wczoraj w jednej sprawie nie powiedziałem prawdy.
- W czym rzecz, Allanie?
- Otóż miałem romans.
- Co takiego?
- Z Candy Montgomery.
To było pierwsze morderstwo w Wylie od dwudziestu pięciu lat. Popełniono je za pomocą przerażającego narzędzia, na - według wszelkich pozorów - niewinnej i bezbronnej kobiecie, gdy była sama w domu, na porządnym osiedlu, w środku dnia. Chociaż do opinii publicznej nie przedostały się jeszcze żadne ustalenia z autopsji, z relacji świadków, którzy widzieli zwłoki, powszechnie wiadome było, że Betty Gore zmasakrowano w stopniu o wiele większym niż potrzebny, by zabić. Tego rodzaju makabryczne zbrodnie nieuchronnie budzą niezdrową fascynację wśród mediów i opinii publicznej.
Jednak zasadnicze spostrzeżenie DiMaio w odniesieniu do zwłok Betty Gore było bardziej złowieszcze: otóż mógł on zaręczyć, że większość z przeszło czterdziestu uderzeń siekierą zadano ofierze, gdy jej serce wciąż biło. Myśl mrożąca krew w żyłach nawet uodpornionego na wszelkiego rodzaju potworności patologa.
Lecz kiedy zajął się następną, wszystko stało się jasne. Blisko tych dziwnych i zakrzywionych ziała rana biegnąca po szczycie głowy niemal od ucha do ucha. Oczyściwszy ją z włosów i krwi, dostrzegł, że powstała wskutek co najmniej siedmiu ciosów. Sięgały tak głęboko i były zadane z taką siłą, że dotarły daleko w głąb czaszki i sprawiły, że znaczna część mózgu Betty Gore wyciekła.
O ósmej rano, po pięciu godzinach od początku oględzin, Stone sporządził listę zabezpieczonych dowodów: liczne próbki krwi, kłębek włosów z wanny, fotografia krwawego odcisku kciuka, kilka krwawych śladów obuwia, zwłoki, które mogą dostarczyć kolejnych dowodów, wreszcie metrowa siekiera. Nie dzielił się wnioskami ani z Deffibaughem, ani z Abbottem, lecz przed wyjściem poczynił dwa spostrzeżenia.
- Zbrodnia nie była zaplanowana - powiedział Abbottowi. - Narzędzie jest dziwne. No i wszędzie mamy ślady straszliwej walki. Do zbrodni doszło wskutek splotu okoliczności. Aha, i śladów obuwia w pomieszczeniu gospodarczym nie pozostawił mężczyzna. Są zbyt małe. Moim zdaniem sprawcą jest kobieta. Kobieta albo dziecko.
Jednak Candy wydawała się stworzona do tułaczego życia. Łatwo nawiązywała kontakty z obcymi i manifestowała tego rodzaju kokieteryjną witalność, że już w bardzo młodym wieku rozumiała, jaką władzę może mieć kobieta nad mężczyzną.
Czekając w toalecie na Alisę, Candy próbowała się pozbierać. Próbowała sięgnąć do najgłębszych pokładów psychiki. Osiągnąć stan, w którym milknie rozum, milknie uczucie, a nawet samo myślenie. Rodzaj zapomnienia. Poradzi sobie, jeśli sięgnie wystarczająco głęboko do tej skarbnicy chłodnej otuchy i uodporni się na wszelkie niechciane myśli. Jeśli dostatecznie się skupi, może nawet odgrodzić się od pamięci jako takiej.
Candy odłożyła słuchawkę i zaczęła szlochać. Pat objął ją ramieniem.
- Czy ona nie żyje?
- Nie wiem, nie pytałam. Jak można pytać o coś takiego? Ale pewnie nie żyje, skoro znaleźli ją sąsiedzi.
Pistolet, pomyślała. Samobójstwo. Już wszystko w porządku, skoro stało się to z użyciem broni.
Bez wątpienia ten jej dystans, całkowicie wolny od nieżyczliwości, niemniej nigdy nieznikający do końca, tylko przydawał jej atrakcyjności. Była archetypem miłej dziewczyny: porządna, pogodna, wrażliwa, inteligenta. Każda matka uznałaby ją za idealną partię dla syna.
Każdy, kto w nocy 13 czerwca widział ciało Betty Gore, odruchowo odwracał wzrok. Nawet ci, którzy wiedzieli, co zobaczą za drzwiami pomieszczenia gospodarczego, zaglądali tam tylko na chwilę i czym prędzej zamykali drzwi. Mało kto spoglądał na głowę - widok był zbyt straszliwy - wskutek czego pierwsze domysły na temat sposobu, w jaki zadano śmierć, były sprzeczne i zwykle błędne.
W gruncie rzeczy trudno powiedzieć, kto pierwszy wpadł komu w oko. Allan Gore, student ostatniego roku Southwestern i asystent uczący matematyki studentów pierwszego roku, zauważył ją niemal od razu, gdy pojawiła się na jego zajęciach. Najpierw ujęły go oczy, uśmiech i niewinna promienność, a potem jeszcze sposób, w jaki odzywała się na zajęciach. Jak gdyby chciała mu sprawić przyjemność. Nie był skory do flirtów, tym bardziej z własną studentką, i zapewne do niczego by nie doszło, gdyby nie to, że Betty sobie nie radziła. W połowie pierwszego semestru poprosiła o rozmowę po zajęciach i zapytała, czy Allan nie udzieliłby jej korepetycji. Z tej rozmowy zapamiętał tylko tyle, że takiemu uśmiechowi nie byłyby w stanie odmówić niczego.
Ten romans nie miał w sobie nic dramatycznego. Dla niej był tylko jak naturalna kontynuacja, bo od zawsze chodziła tylko z jednym chłopakiem, zwykle starszym, i nieraz przez dłuższy czas. W Allanie zasłużyła się na tej samej zasadzie, na jakiej dziewczyny często zadurzają się w swoich nauczycielach, dla niego było to doświadczenie całkiem nowe. Nie tylko spotkał dziewczynę, która nadawała się na żonę, lecz w ogóle po raz pierwszy spotykał się z kimś na poważnie.
Royce Abbott, który w swojej osiemnastoletniej karierze nigdy jeszcze nie zetknął się z tak straszliwym morderstwem, dowodził policją w Wylie dokładnie od miesiąca. Był zrzędliwym gliną, który zawsze mamlał w kąciku ust wykałaczkę iw według wszystkich wyglądał dokładnie jak Warren Oates, hollywoodzki kowboj onsadzany w rolach groźnych, ale i nieco śmiesznych złoczyńców.