cytaty z książki "On the Road"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
(...) bo dla mnie prawdziwymi ludźmi są szaleńcy ogarnięci szałem życia, szałem rozmowy, chęcią zbawienia, pragnący wszystkiego naraz, ci, co nigdy nie ziewają, nie plotą banałów, ale płoną, płoną, płoną, jak bajeczne race eksplodujące niczym pająki na tle gwiazd, aż nagle strzela niebieskie jądro i tłum krzyczy „Oooo!”
Leżeliśmy na plecach wpatrzeni w sufit i zastanawialiśmy się, co też Bóg najlepszego zrobił, kiedy sprawił, że życie jest takie smutne.
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Jakie się ma uczucie, kiedy wyjeżdża się od ludzi, a oni nikną powoli na równinie, aż w końcu widać tylko rozmywające się punkciki? - że zniewala nas za duży świat i że to jest pożegnanie. Ale człowiek wypatruje już kolejnej szalonej przygody pod tym samym niebem.
- Jakie masz plany wobec siebie, Ed? - spytałem. - Bo ja wiem - odparł. - Idę przed siebie. Załapuję się na życie.
(...) dla mnie prawdziwymi ludźmi są szaleńcy ogarnięci szałem życia, szałem rozmowy, chęcią zbawienia, pragnący wszystkiego naraz, ci, co nigdy nie ziewają, nie plotą banałów, ale płoną, płoną, płoną, jak bajeczne race eksplodujące na tle gwiazd
Znów na chodniku piętrzył się stos naszych wysłużonych walizek; czekała nas jeszcze dalsza droga. Ale co tam, droga to życie.
Cżyż nie jest tak, że człowiek zaczyna życie jako urocze dziecko, które wierzy święcie we wszystko pod dachem swojego ojca? A potem nastaje dzień laodycejski, kiedy dowiadujesz się, że jesteś marny, nieszczęśliwy, biedny, ślepy, nagi, i z tą wizją upiornego, udręczonego ducha idziesz drżąc cały przez koszmarne życie.
(...)bo dla mnie prawdziwymi ludźmi są szaleńcy ogarnięci szałem życia, szałem rozmowy, chęcią zbawienia, pragnący wszystkiego naraz, ci, co nigdy nie ziewają, nie plotą banałów, ale płoną, płoną, płoną, jak bajeczne race eksplodujące niczym pająki na tle gwiazd...
A teraz przyuważ tych z przodu. Mają swoje zmartwienia, liczą kilometry, myślą o tym, gdzie będą dzisiaj spać, ile forsy muszą mieć na benzynę, jaka będzie pogoda, jak tam dojadą... a przecież, kapujesz, i tak tam dojadą. Ale muszą się zamartwiać i zdradzać czas pilnymi potrzebami, fałszywymi albo i nie, bo tak się lubią wiecznie przejmować i narzekać, a ich dusze nie zaznają spokoju, dopóki się nie przypną do jakiegoś uznanego, niepodważalnego zmartwienia, a kiedy już je znajdą, przyjmują odpowiedni wyraz twarzy, który będzie do niego pasował, czyli kapujesz, nieszczęśliwą minę i przez cały czas wszystko im umyka, o czym zresztą wiedzą, i co ich również martwi.
Sal, musimy iść przed siebie i nie przystawać, dopóki tam
nie dojdziemy.
- A dokąd idziemy, stary?
- Nie wiem, ale musimy iść.
świat nigdy nie zazna spokoju, dopóki mężczyźni nie padną kobietom do stóp i nie będą błagać o przebaczenie.
- Mamo, co to za pan?
- A, to taki tramp.
- Mamuś, ja też chcę zostać trampem.
Kiedy więc słońce chyli się nad Ameryką, a ja siedzę na starym, zniszczonym nabrzeżu rzeki, patrzę na ogromne, ogromne niebo nad New Jersey i czuję cały ten surowy kraj toczący się jednym wielkim nieprawdopodobnym masywem aż na Zachodnie Wybrzeże, widzę całą tę pędzącą drogę, wszystkich ludzi śniących w jego bezmiarze, i w Iowa, to wiem, że dzieci muszą płakać tu, w tym kraju, w którym pozwala się dzieciom płakać, i że dzisiaj gwiazdy wyjdą na niebo – nie wiecie, że Pan Bóg jest misiem Puchatkiem? – wieczorna gwiazda musi spaść i sypnąć na prerię brylantowymi, przyćmionymi iskrami tuż przed nadejściem szczelnej nocy, która błogosławi ziemi, zasnuwa wszystkie rzeki, przysłania szczyty i zwija pod siebie krańcowy brzeg, i nikt, ale to nikt nie wie, co kogo czeka, pominąwszy opuszczone łachmany starości, wtedy myśli zaprząta mi Dean Moriarty, a nawet Stary Dean Moriarty, ojciec, którego nigdy nie odnaleźliśmy, myśli zaprząta mi Dean Moriarty.
Coś, ktoś, jakiś duch ścigał nas wszystkich przez pustynię życia i musiał nas złapać, zanim dotrzemy do nieba. Teraz kiedy patrzę wstecz, wiem oczywiście, że to po prostu śmierć - śmierć nas dopadnie przed wejściem do nieba. Jedyne do czego tęsknimy za życia, co każe nam wzdychać, jęczeć, znosić najrozmaitsze rozkosze mdłości, to wspomnienie utraconego błogostanu, najprawdopodobniej znanego w łanie matki, które może się powtórzyć tylko w śmierci. Ale kto chce umierać?
Amerykańska młodzież ma smutny żywot, bo od początku stawia sobie przesadne wymagania w dziedzinie seksu bez porządnej rozmowy wstępnej. Nie chodzi mi o flirt, lecz o prawdziwą, szczerą rozmowę na temat duszy, albowiem życie jest święte, a każda chwila bardzo cenna.
,, w samym środku godziny szczytu,zobaczyłem swoimi niewinnymi oczyma ,prosto z drogi, cały ten obłęd i niesłychany zamęt, z milionami ludzi uganiających się wiecznie za forsą, szalony sen - wszyscy łapią, biorą, dają, wzdychają, umierają, żeby ich pochować w okropnych miastach cmentarnych,,
Nie miałem nikomu nic do zaoferowania poza własnym zamętem w głowie.
Chłopcy i dziewczęta w Ameryce mają razem smutny los; od początku stawiają przed seksem zbyt wygórowane żądania bez porządnej rozmowy wstępnej
Wkrótce zapadł zmierzch, winogronowy zmierzch, fioletowy zmierzch nad plantacjami mandarynek i długimi polami melonów; słońce barwy wytłaczanych gron maźnięte burgundową czerwienią, pola barwy miłości i hiszpańskich tajemnic.
- Czego chcesz od życia? - spytałem, bo zawsze pytałem o to dziewczyny.
- Nie wiem - odparła. - Chyba pracować jako kelnerka i jakoś pchać tę biedę.
-Mañana - powiedział Rickey. - Mañana, stary, nam się uda. Golnij sobie jeszcze browar, stary, i jakoś to leci, jakoś leci!
Mają swoje zmartwienia, liczą kilometry, myślą o tym, gdzie będą dzisiaj spać, ile forsy muszą mieć na benzynę, jaka będzie pogoda, jak tam dojadą... A przecież, kapujesz, i tak tam dojadą. Ale muszą się zamartwiać i zdradzać czas pilnymi potrzebami, fałszywymi albo i nie, bo tak się lubią wiecznie przejmować i narzekać, a ich dusze po prostu nie zaznają spokoju, dopóki się nie przypną do jakiegoś uznanego, niepodważalnego zmartwienia, a kiedy już je znajdą, przyjmują odpowiedni wyraz twarzy, który będzie do niego pasował, czyli, kapujesz, nieszczęśliwą minę, i przez cały czas wszystko im umyka, o czym zresztą wiedzą, a co ich również bez reszty martwi.
Niech mnie diabli, posłuchajcie, ludzie, musimy przyznać, ze wszystko jest jak należy, absolutnie nie ma sie czym przejmować, a w istocie powinniśmy sobie uprzytomnić co by dla nas znaczyło ZROZUMIEĆ, ze tak NAPRAWDE w ogólnie niczym sie nie przejmujemy.
Każdy wybój, wzniesienie i równina osnuwały tajemnicą moją tęsknotę.
Kiedy się obudziłem, słońce było już purpurowe; przeżyłem wówczas coś przedziwnego, jedyną tego rodzaju chwilę w życiu, w której nie wiedziałem, kim jestem – byłem z dala od domu, w nieznanym mi pokoju taniego hoteliku, przemęczony i znużony podróżą, słyszałem syk pary za oknem, skrzypienie starego drewna w hotelu, kroki na górze, patrzyłem na popękany sufit i przez blisko piętnaście sekund naprawdę nie miałem pojęcia, kim jestem. Nie czułem strachu; po prostu byłem kimś innym, jakimś nieznajomym, a całe moje życie przypominało pasmo udręki, życie upiora. Znajdowałem się w połowie drogi, w samym środku Ameryki, na linii dzielącej Wschód mojej młodości od Zachodu mojej przyszłości i może dlatego spotkało mnie to właśnie w owym czasie i w owym miejscu, tego dziwnego purpurowego popołudnia.