cytaty z książki "Achaja. Tom II Cz. 1"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Jak się pieprzy, to się pieprzy. Na całego! Nigdy się nie pieprzy w życiu na pół. Albo na trzy czwarte. Zawsze na całość.
To, czego tak bardzo się boicie, tkwi w was samych.
Prefekt jeszcze tej samej nocy udał się na miejsce zbrodni, jęknął na widok ciał w kolczugach i posłał umyślnego do prefektury miejskiej. Prefekt miejski przeczytał papiery, sklął podwładnego i udał się na miejsce napaści. Zobaczył ciała... Jęknął i wysłał komplet dokumentów do głównej prefektury w Syrinx. Tam dowódca umiał czytać między wierszami. Jęknął więc, nie ruszając się z miejsca [...] Teczkę odesłał wprost do pałacu. Szef tak zwanych służb był najbardziej inteligentnym człowiekiem z nich wszystkich. Jęknął już na sam widok teczki, nawet jej nie otwierając. Papiery przedstawiono cesarzowi [...] Nie jęczał, bo nie był matką w połogu, ale cesarzem Luan. "Spalić!" - rozkazał krótko [...] Szef dyplomacji nie do końca zrozumiał intencje cesarza wyrażone słowem "spalić", a pytać nie śmiał. Spalono więc zarówno teczkę, ciała "zbójców", jak i prowincjonalnego prefekta
Śmierć to kobieta. Przecież przyjdzie w końcu i powie: Wiesz to ja - z debilnym uśmiechem. To ja Ciebie zrozumiem, to ja Cię przytulę, to ja Ci zaspiewam tę piękną piosenkę, które słów pewnie sama nie pojmę. To ja, mój miły, to ja. To nareszcie ja. Już koniec Twoich zmagań, to już kres, mój mały. Ja Ci powiem, że jesteś piękny, ja Ci powiem, że jesteś mądry, ja Ci powiem, że jesteś odważny, że jesteś wielki, że jesteś strasznie fajny i naprawdę będę w to wierzyć. To ja. Ja jestem Śmiercią, mój miły. Chodź. Chodź, proszę i nie płacz więcej. Ja Cię ukoję, ja jestem Twoją żoną, ja jestem kochanką, ja jestem tą pierwszą dziewczyną, którą pocałowałeś ukradkiem, ja jestem Twoją Śmiercią, kochanie, tylko proszę, nie śmiej się przez łzy, i tak nie zrozumiem, bo ja... jestem tak strasznie głupia. No, chodź, pocałuj mnie w usta. Tylko uprzedzam - ja mam strasznie zimne usta, mój miły. Ale nie bój się, teraz będzie Ci dobrze, teraz nie musisz się gryżć, nie musisz się bać. Jak ja Cię strasznie kocham. No, chodź. To ja. O, Bogowie, jak my dobrze się znamy. Jak brat i siostra, prawda? Jak kochanek i kochanka. Jak mężczyzna i Śmierć, co? Jak Ty i Ja. O, kochanie, jak bardzo Cię pragnę. No, chodź już, głuptasie. Kochanie. Jaki ty jesteś piękny, jaki ty jesteś mądry, jaki ty jesteś odważny. Kocham Cię. Kocham Cię, mój mężczyno, no chodź. Coś się kończy, a nic się nie zaczyna. Ale może i dobrze, co? Przecież wiesz... Przecież wiesz, ty dobrze wiesz. Tylko nie płacz, proszę. To ja, Twoja stara znajoma. Znamy się dobrze, kochanie. Pamiętasz mnie przecież, pamiętasz mnie dobrze, jesteś mężczyzną. Chodź...
[...]jedyna pociecha na tym świecie jest wtedy, jak się zamknie samemu w czterech ścianach z duuuuuuużą wódką na podorędziu.
Ja po prostu nie mogę już ścierpieć jej towarzystwa. Ale ona w jednym ma rację. Ona mi powiedziała: żyjesz po coś, dziewczyno. Nie po to, żeby się objadać na ucztach, nie po to, żeby być tak higienicznym jak nikt na świecie. Nie po to, żeby cię wszyscy podziwiali. Powiedziała, że mogę żyć dla bardzo konkretnego celu. Że nawet jak mnie zabiją i złożą w bezimiennym grobie, to dzięki mnie, być może, będzie istnieć coś znacznie ode mnie większego. Coś pięknego (...). Kiedy przestaniesz już żyć, jak każdy przecież... Czy to będzie takie ważne, że twoje imię opisano w kronikach, że za życia podziwiano cię na każdym targu, że książęta chylili przed tobą głowy? Nie sądzę. Ale może, umierając, będzie ci łatwiej, kiedy pomyślisz, że dzięki tobie będzie istnieć coś ślicznego, coś, co jest większe niż każdy człowiek...
A noga cię aby nie boli? Toż pośliznąć się mogłaś, biedactwo. Chodź tu, moja ty kochana dziewczyno. Pokaż nogę. A siniaka sobie przypadkiem nie zrobiłaś? Może okład z octu ci zrobić, kochaniutka? Nie boli cię? Palca sobie nie złamałaś? - Stara głaskała ją po głowie. - Dawaj, stary, wódki. Przecież się mogła zdenerwować, biedna. Toż nie co dzień kopie się wójta w dupę.
W gównie się grzebiemy, choć cel mamy szczytny. My już nie zwykłe świnie, ale świnie ze świetlanym celem".
No dziewczyny, która tam wierzy w Bogów, armię Arkach i nie ma akurat okresu... Stawać w linii!
Wojsko, mówił, jest jak wrzód na ciele zdrowego człowieka. Tyle tylko, że tego wrzoda wrogowie się boją. Ale jak wrzód zajmie całe działo... To wtedy człowiek sam umrze, bez pomocy wrogów.
Jak je zabiłaś? (...) Powiedziałam, że nałożę na kurwy większe podatki! Same zdechły!
- Jaki stan, oślice?
- Pizda jedna wie, jaki stan - wydyszała ta piegowata, którą uratowały na drodze, spocona, jakby wyszła z łaźni. - Policz se sama.
- Straty, kurwa, meldować!!! - zawyła Lanni, ale nikt nie był w stanie jej odpowiedzieć.
- Z dychę straciliśmy - wzruszyła ramionami Zarrakh, ale swoje obliczenia opierała wyłącznie na, nie odkrytym jeszcze, rachunku prawdopodobieństwa. Wokół leżało kilka dziewczyn, którym się nie udało, ale oddział zajmował linię długą na jakieś pięćdziesiąt kroków, nie sposób było w krzakach objąć jej wzrokiem.
- Plutooooooon! Sześć kroków w tył!
- Dlaczego, psiamać, akurat sześć? - spytał ktoś z tyłu.
- Pewnie magiczna liczba – skomentował ktoś z boku.
- O, żesz wy - odezwała się jakaś zwolenniczka ścisłego wykonywania rozkazów. - A jakby powiedziała „jedenaście”, też byście się czepiały.
- Mordy w kubeł! - wrzasnęła Achaja, popierając szarżę. Shha przechodziła w pobliżu, więc pokazała jej język. Ta jednak nie przejęła się, również wysunęła swój i oblizała się dwuznacznie, mrugając do koleżanki. - W tył, małpy!
- A co to "małpa"? - spytała któraś, pewnie ze wsi.
- Małpa to ty! – krzyknęła Lanni. - Starczy na ciebie spojrzeć.
- Ja się cofnęłam siedem kroków. Może być?
- Stul pysk, dupo!
Kawalerzyści na polanie nie zamierzali szarżować, nie znając sytuacji, sił wroga, ani terenu. Atak na oddziały Arkach przy faktorii udało się jednak opóźnić. Piechota tymczasem zwierała szyki.
- No, teraz nas gnoje załatwią – szepnęła któraś.
- Cicho! Zajmować pozycje!
- Jakie pozycje, małpo zielona?
- Co to jest "małpa zielona"? - wtrąciła swoje trzy grosze żądna wiedzy wieśniaczka.
- Ja zwariuję z tym oddziałem! Za co mnie Bogowie pokarali tymi głupimi siksami?
I teraz już wiem, jesteś nieobliczalna. Jesteś jak wiatr w górach: raz cię popieści, przyniesie ulgę w skwarze, a zaraz zepchnie z turni w przepaść.
-Ano, jako rzecz martwa nie mogę być zły, tak jako i wasz but na stopie. Po drugie, natura sama w sobie, razem ze wszystkimi swoimi wybrykami, też nie może być niemoralna. (...) Jaką chcesz miarę stosować do natury? Ludzką? Toż nie ludzie stworzyli naturę. A może chcesz krytykować Bogów? A cóż im możesz przeciwstawić? Jaką masz skalę porównawczą dla boskich uczynków, znaszli innych Bogów, żeby zerknąć: lepsi oni czy gorsi? Masz jakąś hierarchię wartości, którą możesz przeciwstawić boskiej? Nie. Ponieważ jesteś czymś, co Bogowie stworzyli. Nie dla ciebie ich hierarchie i wartości, nie dla ciebie ich skala zdarzeń, ich ocena wypadków. Jesteś jak mrówka rozdeptana sandałem podróżnika, która "pośmiertnie" myśli: "To był dopiero gnój, zabił niewinne stworzenie, które przecież nie zrobiło mu nic złego, niczym mu nie zawiniło i było przecież dobre. To zły człowiek." A co pomyślisz ty jako człowiek, który rozdeptał mrówkę? Jesteś naprawdę zły? Nie. Ty jej nawet nie zauważyłeś. Nie chciałeś jej zabić, więc wedle twojej, ludzkiej skali wartości nie jesteś złym człowiekiem. Nie spaliłeś specjalnie mrowiska, żeby pokazać im swoją władzę. Zresztą nie zrozumiałyby tego. Zabiłeś parę czy paręset mrówek, bo nie wiedziałeś, że są pod twoim butem. I co z tego? (...) Ano to, że usiłujesz przypisywać Bogom ludzkie przekonania. Skrzywdzili cię, więc są źli. Czy ty naprawdę uważasz, że Bogowie są tak samo inteligentni jak ty? A może nawet, że są głupsi? (...) Jesteś dla Bogów tym, czym mrówka dla ciebie. Czy potrafisz wytłumaczyć mrówce, dlaczego ją zabiłeś? Nie. Tak jak i oni nie wytłumaczą tobie, dlaczego cierpisz. Nie wytłumaczysz mrówce zasad gry w karty, a Bogowie nie wytłumaczą tobie, w jaką grę grają ze sobą. Nie poznasz nigdy ani stawki, ani zasad, ani nawet w jaki sposób można kantować. (...) Jako człowiek możesz jedynie użalać się nad swoim losem.
- Stój! Kto idzie? - krzyknęła.
- Toż my jedziemy - odkrzyknął Zaan - nie idziemy, moja pani.
- Dam ja ci krotochwilę, pacanie. - Urwała nagle, widząc sto kusz w rękach stu żołnierzy. - No, kto tam? - zagryzła wargi. - Przecież grzecznie pytam.
Książę Sirius nie mógł usiedzieć spokojnie na miejscu. Dziewczyna strasznie mu się podobała. Wiercił się i kręcił. Po chwili postanowił powtórzyć numer z kubkiem. Niby przypadkiem strącił łokciem kolejne naczynie. A kiedy na podłodze wylądował z hukiem dzban, znowu wsadził głowę pod stół, niby, żeby go podnieść. Harmeen odrzuciła dumnie głowę.
- Nie zrzucajcie naczyń niepotrzebnie, bo je potłuczecie. - Ciągle siedziała wyprostowana na baczność, z kolanem przy kolanie, kompletnie nieruchoma. - Jeśli wam taka ciekawość, panie… to patrzcie! - Mając na sobie króciutką spódniczkę i nic pod spodem… nagle rozstawiła szeroko nogi! Szybko i sprężyście, jakby to była część wojskowej komendy. - Patrzcie! Jeśli honor pozwala.
Sirius wyprysnął spod stołu. Był czerwony jak burak. Bogowie! Doprowadziła światowca i świntucha do tego, że dostał rumieńców.
Ja bardzo lubię rozmawiać z ludźmi inteligentnymi. Takiemu to raz coś wyklarować wystarczy, raz listy pokazać, raz sprawę naświetlić… i już twój. I już robi, co się mu powie. (...) Bo najgorzej to z chamem rozmawiać. Takiemu to można i dziesięć razy powtórzyć, a potem i tak do roboty trzeba batem pędzić.