cytaty z książek autora "Skyla Arndt"
Światła lamp odbijały się od rozbitej butelki, która wciąż leżała na podłodze, rzucając wokół kolorowe promienie jak szkiełka w kalejdoskopie. Tak też nazywa się stado motyli. Kalejdoskop. Zawsze uwielbiałem tę nazwę.
Mama mówiła, że mroczne myśli są jak przepływające nocą statki. Można po prostu patrzeć, jak się oddalają – nie trzeba wyruszać na głębiny za każdym z nich.
- Będziesz mi za to wszystko wisiała przysługę - wyszeptała Ronnie, gdy nikt nie mógł nas usłyszeć.
Może i byłyśmy otoczone przez ludzi (w tak małym hrabstwie było to wydarzeniem roku, a to już mówiło samo za siebie), ale muzyka była wystarczająco głośna, aby zagłuszyć naszą rozmowę.
- I to nie byle jaką.
- Pozostanę twoją dłużniczką na wieki, moja pani - poprzysięgłam.
- Skoro już o tym mowa... - Otworzyłam piwo i wzięłam szybki łyk, aby dodać sobie pewności siebie.
Niestety – ze względu na zaginioną mamę i wszystkie inne problemy – wyrobiłam sobie tolerancję na picie alkoholu. Ale to nie ja byłam tą, która musiała się upić i wypaplać wszystkie mroczne sekrety.
Czas uciekał mi przez palce. Sekundy i minuty mijały nieubłaganie. Moje własne myśli były przytłumione, zagłuszone przez ciężki bas i zasłonę wirujących ciał. Nie byłem pewien, czy stałem w kącie od dwunastu minut, czy od dwunastu godzin.
Był jak saturnia pavonia w naszej grupie. Miałem tę ćmę w swojej kolekcji nad komodą. Jej skrzydła były jak snopy światła przenikające przez korony drzew. Pomarańcz przechodził w leśny odcień brązu. Lucas był imponujący i pewny siebie, był całkowitym przeciwieństwem mnie i Kevina. Kevin zaś był jak papilio palinurus o skrzydłach, na których wymalowane są metalicznie zielone, kosmiczne ścieżki. I ja, który bardziej przypominałem polygonia comma – o spopielałych skrzydłach w kolorze spalonego brązu, pomarszczonych jak jesienne liście. Motyl, który wtapia się w otoczenie i nieustannie żyje w ukryciu. Motyl, za którym się tęskni, chyba że naprawdę przestanie się go szukać.
Upuściłem ją i szkło roztrzaskało się w drobny mak. Wtedy stwierdziłem, że uwielbiam dźwięk destrukcji. Łoskot, po którym coś, co było całe, rozpada się na małe, niemożliwe do posklejania kawałki – i już nigdy nie uda się tego naprawić. Ale to nic. Roztrzaskane szkło wyglądało jak gwiezdny pył.
Zaśmiałem się. Nagle śmiech przyszedł do mnie z taką łatwością. Kotwica, do której byłem od zawsze przywiązany, została wyrwana.
Roześmiałem się zupełnie bez powodu, a dźwięk wydobywający się z moich ust był lekki, swobodny i miękki. Chciałem mu powiedzieć, żeby otworzył swoje serce, żeby ofiarował jej najszczerszą prawdę, którą chowa głęboko w sobie, i aby jej zadośćuczynił. Ale moje usta wcale nie chciały współpracować.
Jej obecność wywróciła mój świat do góry nogami. Gdy ją zobaczyłem, motyle w mojej klatce piersiowej padły martwe.
Płacz w samotności to jedno – zaciskanie zębów na poduszce i tłumienie szlochu za cienkimi jak papier ściankami. Czymś zupełnie innym jest płakać otwarcie i pozwolić, aby cały świat był świadkiem naszej bezbronności.
To były miesiące umierania. Czas, w którym zima dotykała natury swoimi zamarzniętymi palcami i mordowała wszystko, co napotkała na swojej drodze. Wiedziałam, że nie powinno mnie w ogóle tam być – byłam żywą, oddychającą istotą w miejscu, w którym nie tętniło żadne serce.
Dom był jak rana od ostrego noża na moim gardle i kolekcja delikatnych, rozdartych skrzydeł.
– Nie bez powodu Bóg dał ci żebra, Elwood – skarcił mnie mój ojciec, gdy wróciłem. Nie potrzebowałem spoglądać w lustro, aby wiedzieć, że moja dolna warga drżała. – Nie trzymaj swojego serca na dłoni.
Jeśli kogoś nie lubisz, spróbuj spojrzeć na niego z perspektywy innej osoby. Jeśli przyjrzysz się wystarczająco dobrze, w każdym odnajdziesz dobro.
– To nie była sugestia. – Lucas aż otworzył szerzej usta. – Nie patrzcie tak na siebie. Nie będziemy włamywać się do kościoła.
[…]
– Czy to odpowiedni rodzaj łomu do tej roboty?
Dorastanie oznacza, że radzisz sobie z tym, co rzuca ci los.
Możesz szturchać niedźwiedzia tak długo, aż bestia wystawi kły, ale ja nie miałam zamiaru dać się komukolwiek zastraszyć. Też potrafiłam pokazać zęby.
W towarzystwie Elwooda milczało się po prostu beznadziejnie. Nie mogłam wczuć się w jego myśli. Graniczyło to z niemożliwością. Postawił fortecę wokół swojego umysłu, a ja mogłam jedynie stać przy bramie.