Wierszalin. Reportaż o końcu świata Włodzimierz Pawluczuk 7,6

ocenił(a) na 108 lata temu Dziś to już niemal Biały Kruk. W latach 30-tych na polsko-białoruskim pograniczu, we wsi Grzybowszczyzna objawił się prorok Ilia Klimowicz który powrócił z nieba by przygotować naród do wtórnego przyjścia Chrystusa. Wraz z grupą swoich wyznawców, odstępców od prawosławia chciał wybudować nową stolicę świata: Wierszalin. Był to czas kiedy święci, prorocy i aniołowie zaczęli stąpać po podlaskiej ziemi…
Wypędzali popów z cerkwi i sami chcieli odprawiać liturgie. Wielu chłopów uważało się za proroków i z wizjami końca świata chodzili po wsiach. W każdej prawie wsi była spośród wiejskich bab obwołana Matka Boska a lud próbował dopomóc przyjściu Mesjasza próbując go spłodzić siłami natury.
Gdy lud zaczął dopatrywać się w samym Ilji swojego zbawcy, zaczął się sądny dzień. Chciano - jak przystało na Chrystusa - ukrzyżować proroka Ilję, by ten po trzech dniach zmartwychwstał i zbawił świat, podążający niechybnie ku przepaści, ku swojemu końcu.
Wprawdzie osnową jest historia proroka Ilji, jego "apostołów" i wyznawców, ale tak naprawdę to opowieść o poszukiwaniu świętości, o ludziach Wschodu. O tym jak grupa etniczna traci swój dotychczasowy charakter i przeobraża się w grupę narodową. Grupy etniczne, zwłaszcza te na kresach, "nie posiadały bowiem tego, co jest trzonem wszelkiej świadomości narodowej — idei własnej historii" - Pisze Pawluczuk. Były ona poza narodem — to znaczy poza tą strukturą zbiorowej samoświadomości. Dalej Pawluczuk pisze - "Nad tradycyjną wsią przewalały się burze, wojny, rewolucje, na polach pozostawały groby i kurhany, ale: w mentalności chłopskiej nie zostawiało to istotnego śladu. Historia była tu czymś zupełnie zewnętrznym, wydarzenia, które niosła, spływały jak woda, pamięć o nich stawała się szybko elementem mitu. Kiedyś, dawno, dawno temu, były wielkie wojny, wielkie cuda, wielcy królowie, bohaterowie...
Było to wtedy, gdy Bóg chodził jeszcze po ziemi, świat był jeszcze nijaki, bezkształtny, gdy przybierał dopiero swą ostateczną, zna¬ną nam formę".
We wschodniej Białostocczyźnie, we wsiach prawosławnych, proces upadku tradycyjnej kultury ludowej miał przebieg szczególnie dramatyczny. Zachowana tu długo w nienaruszonym prawie stanie tradycyjna kultura ludowa — poddana została nagłej, drastycznej próbie, gdy prawie wszyscy mieszkańcy tych wsi w 1915 roku zostali deportowani przez ustępujące woj¬ska rosyjskie w głąb Rosji. To wzbudziło w ludziach ogromne napięcie duchowe i strach przed dniem jutrzejszym. Stąd też namnożyło się w tym miejscu w owych czasach wielu proroków - jak prorok Ilja - którzy pociągnęli za sobą tłumy, wieszcząc koniec świata.
Bo dawniej "jutra" nie było - było tylko "dzisiaj". I to druga wyraźna myśli wypływająca z książki Pawluczuka. To książka o ludziach szczęśliwych, żyjących poza czasem, żyjącym wiecznym "teraz", nigdy jutrem; to książka o ludziach żyjących bez pośpiechu.
I znowu Pawluczuk - "Zauważyłem dawno, że dziadek Jakub jest człowiekiem naprawdę szczęśliwym. Zastanawiało mnie to tym bardziej, że powodów do szczęścia miał, zdawałoby się, nie¬wiele. Zmarła mu najpierw żona, zostawiając go z dwojgiem małych dzieci, potem z kolei dzieci opuściły starego, uciekając do miasta. Na lekki chleb, jak się wtedy mó¬wiło. Doskwierały mu różne bóle, łamania i kłucia, pracować musiał za pięciu. Żył prawie w nędzy. A jednak był szczęśliwy."
Dlaczego? Chodzi o to, że dziadek nie znał pospiechu samego życia, nerwowości i stresów, jakie wyzwala. Pospiech jest wynalazkiem miast. Z wielkich miast rozprzestrzenia się on na cały świat. W wielkich miastach spieszymy się zawsze i wszędzie, z byle powodu: do pracy, do kina, do teatru, do fryzjera, do sklepu — wszędzie trzeba się spieszyć, by dotrzymać kroku... A dziadek Jakub nigdzie się nie spieszy. „Paspieszysz, ludiej nasmieszysz” — wyjaśnia filozoficznie."
"Jakub nie posiada przyszłości, to fakt. Nawet gdy był młodszy, nie miała dla niego znaczenia. Nie marzył o niej, nie spieszył się do niej. Liczyła się za to pełna i bogata teraźniejszość. Tak pełna i tak bogata, że równała się wieczności. Jakub nigdy nie istniał w czasie, istniał w wieczności. Każdy jego ruch, każdy gest wykraczał daleko poza granice czasowej doczesności. Czy to siadał za stół, czy brał się za robotę, czy organizował sobie świąteczny odpoczynek — do wszystkiego zabierał się z godnością, pobożną powagą, ceremonialną obrzędowością. Ta obrzędowość, ceremonialność i powaga nadawały wszystkim jego czynnościom wymiar ponadczasowy".
Jedna z najpiękniejszych książek jakie czytałem.