Nieśmiertelnik 03 1043 Faruk Šehić 7,7
O wojnie można pisać bardzo różnie, najczęściej w górnych rejestrach, z patosem, czasami bardzo dramatycznie, bo to przecież tragedia i koszmar, niekiedy kładąc nacisk na przygodę, fanfaronadę, albo na zmaganie się z moralnymi rozterkami i lękami. Faruk Sehic, sam walczący w bałkańskiej zawierusze i ciężko w niej raniony, nie skorzystał z żadnej z tych wcześniej wydeptanych ścieżek. Poszedł swoją własną drogą, brudną, pełną odpadków i nierówności, zarośniętą gęstwą zaniedbanych badyli i zasnutą smrodliwym oparem, skutecznie przesłaniającym widoczność. Bo tak właśnie postrzega wojenne zmagania młody chłopak, który dopiero co czekał na lato, by z okrzykiem radości zanurzyć się w falach Uny – taka była jego codzienność. Tymczasem wrzucono go w schizofreniczną rzeczywistość, gdzie, aby przeżyć trzeba zagłuszyć wrażliwość, zaniewidzieć na cierpienie i zamiast przejmować się możliwością śmierci – śmiać się jej szyderczo w twarz. I relacjonować jako coś najnormalniejszego w świecie, jako kolejne zdarzenie w tym życiu, które chciałoby się jednak przeżyć do końca.
„21 kwietnia 1992 (wtorek) o 18.15 w moim mieście zaczęła się wojna.
W ogródku kawiarni Casablanca piłem piwo sarajevsko.
Na nogach miałem najnowszy model adidasów.
Lewisy.
Puchową kurtkę.
Ukryłem się u stryja trzydzieści metrów od knajpy.
Dał mi Magnum 357 i sześćdziesiąt naboi.
Wsadziłem je do kieszeni spodni.
Niektóre naboje miały wgłębienia na czubku.
To była amunicja dum-dum.
Granaty i pociski różnych kalibrów stanowiły oprawę dźwiękową pierwszego dnia wojny.
Widziałem spadającą gwiazdę na fragmencie nieba pomiędzy dachami domów.
Zapragnąłem.
Końca wojny.
Pogodzić się z dziewczyną.”
Ten wiersz-opowieść o początku wojny mówi nam wszystko. Zawiera w sobie całe bezradne zaskoczenie, nieprzygotowanie, oszołomienie, które zatyka tak, że nie można do końca sformułować myśli, że zostawiając w pośpiechu niedokończone lody, piwo, ledwie nadpalonego papierosa, napełnia się kieszenie, służące dotąd jako schronienie dla rąk, nabojami. Pogodzenie się z dziewczyną ustawia się jako priorytet, bo choć to wszystko zdaje się jakieś nierzeczywiste, wyjęte z sennego koszmaru, to przecież czujemy, że z uczuciami musimy koniecznie zdążyć…
Zderzanie pozornie zwyczajnej rzeczywistości z okropieństwem wojny, śmiercią, krwią, ukazuje cały dramat złapanych w pułapkę zagrożenia ludzi i jednocześnie odsłania poziom absurdalności wojny, jej bezsensownej żądzy zabijania tych, którzy wyrwani w jednej chwili z przyjaznego sobie środowiska, z niedokończonymi sprawami, z urwanymi w pół rozmowami, być może tymi najważniejszymi, nie bardzo rozumieją, po co to wszystko, dlaczego akurat oni mają strzelać do tych, równie jak oni zdezorientowanych, młodych chłopaków z okopów naprzeciwko.
I wiecie, co najbardziej uderza w tej opowieści? Fakt, że wszystko może spowszednieć. Rekruci po bitwie są półprzytomni, sporo czasu zajmuje im odzyskanie równowagi psychicznej. Ci, którzy przebywają na froncie dłużej, wielu strasznych rzeczy nawet nie rejestrują, prześlizgując się po nich wzrokiem, albo robią zakłady, czy kolega zdąży wrócić do oddziału nim dosięgnie go kula. Czy nazwiemy to dehumanizacją, zezwierzęceniem, zanikiem uczuć? Cóż, takie okrutne obrazy i przeżycia albo człowieka zniszczą, albo uruchomią w nim mechanizmy obronne, które pozwolą mu nie zwariować. Innego wyboru nie ma. „Kiedy widzisz martwego, dociera do ciebie własna śmiertelność.”
Nie tylko bezsens bratobójczego wyrzynania się widzimy jak na dłoni. Obserwujemy też utratę wiary w Boga, który bawi się człowiekiem, póki ten mu się nie znudzi, a ludzki los go nic a nic nie obchodzi. A może Boga w ogóle nie ma? Tak czy siak jesteśmy zupełnie sami. „Kiepski z niego artysta, tylko zło mu wyszło.”
Książka raz pisana jest jak proza, a niekiedy jak biały wiersz, do końca nie ma też pewności, czy jest powieścią, czy może zbiorem opowiadań. Jeśli nawet, to łączą się one w spójną całość kroniki wojennej, będącej dramatem ludzi zmuszonych do wzięcia udziału w tym danse macabre. Żaden z tych młodych chłopców nie wróci do domu tak niewinny i wrażliwy, jaki z niego odjeżdżał. Stempel wojny odciśnie się na ich psychice na zawsze, stajemy się świadkami tego procesu i trudno nam będzie ten tekst „odpamiętać”. Tytuł jednego z rozdziałów, „Koszmar to nasza specjalność” krótko i dobitnie podsumowuje temat. „Być elementem witrażu, na którym dominuje kolor mielonego ludzkiego mięsa” nie jest zaszczytem, nie jest przygodą ani mało znaczącym fragmentem życiorysu. To piętno i blizna, która będzie się jątrzyć, a niekiedy nawet palic żywym ogniem.
Prawdę mówiąc, wręcz boli, gdy język opowieści meandruje tak między brzydotą i makabrą, a poetyckim pięknem, bo i takich fragmentów tutaj nie brakuje. Są one jednak przedstawieniem świata minionego, albo też skontrastowaniem go z obecnym, przerażającym i nieprzewidywalnym. „Zachód słońca nad Podgajem przypominał sceny z literatury brukowej. Zmierzch spływał ze zbocza Trebevicia, niosąc zwiastuny tego, o czym będą śnić ludzie w swoich domach, zbitych tak gęsto, jakby się bały, że rozwieje je grudniowy wiatr rozsypujący ze swoich magicznych dłoni suche kryształki śniegu.” Wszystko w tej przełamującej schematy książce jest rozpęknięte, przetasowane. Jakże ma się ten wieczór, tak zwodniczo spokojny, do walk, które rozgorzeć mogą za moment. Jak mogą pasować rozmowy o czekoladzie Milka, MTV, riffach gitarowych Hendrixa czy The Cult do głuchego dźwięku łopaty uderzającej w zmarzniętą ziemię, gdy kopie się grób koledze, zapijając żal wódkę i podkręcając odwagę ziołem, a szarpiąc się z myślami: „Jestem bombą z opóźnionym zapłonem. Czas na zegarze zbliża się do końca. Przeklinam dzień, w którym się urodziłem.”
Fragmentami opowieść jest bardzo, aż nadto naturalistyczna. Obrazy pobitewne pełne zastygłej krwi i często niekompletnych zwłok, suche relacje z celowania, strzelania i jego skutków, zdają się być pisane bez uczuć, sucho, na zimno, a nawet drwiąco, jeśli weźmiemy pod uwagę dosadne żołnierskie docinki i komentarze. Ciężko się do tego przyzwyczaić czytelnikowi, choć rozumie on zamysł pisarza i w pełni się z nim zgadza. Mało tego, widzi, że to doprawdy skuteczna metoda, by treść długo świdrowała nasz umysł i nie pozwoliła się ignorować.
Bo wiemy, że to wraca, że dzieje się znów, i znów, a młodzi ludzie zamiast zakładać rodziny, kształcić się, kochać, ćwiczą się w nienawiści i zabijaniu. Wiemy też, że jeszcze długo po traumatycznych wydarzeniach będą oni szukać sposobu, by „podziurawić sobie głowę i raz na zawsze zakończyć tę wojnę”, bowiem w każdym z nich ona dalej się toczy.
Książkę przeczytałam dzięki portalowi: https://sztukater.pl/