cytaty z książki "Sońka"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Nie słychać, jak ludzie myślą o sobie. Jak w myślach ratują ukochanych. Jak przychylają im nieba, sobie skąpiąc powietrza.
Niewypowiedziane słowa nie przestają być słowami, a niewysrane gówno gównem. Taka jest natura wszechrzeczy.
Nie ważyło wiele, tylko że to, co ważne, nie waży wiele, zupełnie jak to, co nieważne - dlatego tak łatwo pomylić jedno z drugim, poplątać i się zagubić.
To nieprawda, że zakochanym czas mija w okamgnieniu. Czas płynie inaczej, jednak nie przyspiesza. Oczy patrzą ciężko i uważnie. Powieki ciążą. Każda wspólnie spędzona minuta wydaje się dłuższa, większa i głębsza niż rok spędzony samotnie. O, tak, każdą naszą minutę dokładnie pamiętam, mogłabym opowiadać godzinami, co wtedy czułam, co się stawało, co pachniało, co pohukiwało, który pies w której zagrodzie zaszczekał i w które miejsce łaskotały mnie źdźbła. Każda wspólnie spędzona minuta była malutką wiecznością, idealnym światem. Każda minuta spędzona osobno była jak wyrzucona w błoto, zepsuta i niewiele warta.
Kochałam tak do końca, do granicy, za którą już tylko nic. Kochaliśmy się tak bardzo, że czas płynął tylko wtedy, gdy byliśmy razem. Jakbyśmy sami byli czasem. Poza nami czas nie istniał, nic a nic.
Nie liczyłem na nic. To znaczy liczyłem, że odwzajemnisz z czasem moje uczucie. Przecież nie mieściło mi się w głowie ni w sercu, że możesz nie odwzajemnić. Bo niby jak ty, cały mój świat, mógłby się mnie wyrzec?
Czekałem cierpliwie. Po tylu latach człowiek uczy się czekania. Umie czekać. Czekałem.
To on był źrenicą mego oka. Pępkiem mego ciała. Językiem moich ust. Linią papilarną każdej opuszki. Krawędzią kobiecości. Mój Joachim, mój światłonośny.
I że dzieciństwo na zawsze w człowieku zostaje, jak pory roku czy okrucieństwo: można się go zaprzeć, ono jednak nie da się zabić, zamalować, zapomnieć - można co najwyżej rozstawić parawan.
Każda wspólnie spędzona minuta była malutką wiecznością, idealnym światem.
Ten świat jest obrzydliwy, a z rzadka zdarza się ktoś wspaniały. Ten świat mógł opierać się na fotosyntezie, a opiera się na przelewaniu krwi. No i uczą nas na niebieskich kompletach. Muszą uczyć, bo okrucieństwa pojąć nie sposób. Uczą nas, że najwłaściwsza i jedyna religia to mizantropia przełamywana empatią i współczuciem
Mówią, że oczy nie kłamią, mówią też, że czego nie widzą, tego sercu nie żal.
A przecież żal.
Bo mój mąż to dobry człowiek. Może nie poszłabym za nim w ogień, na pewno pobiegłabym po wiadro wody, żeby ogień ugasić.
Kiepska pamięć; kto ma kiepską pamięć, ten dostaje długie życie.
Nie świeć Panie za mocno nad jego duszą, lecz i nie gaś lampy, boż to nie po człowieczemu tak zupełnie po ciemku spędzać czas wolny od życia.
Wiedziałam, że wojna się niedługo skończy, bo już nie było ludzi. Poginęli. A jak ludzi nie ma, to nie ma i wojny.
Bo tylko będąc razem, sprawialiśmy, że świat odzyskiwał kolor i ciężar, fakturę i zapach, prawdę i cel, piekło i niebo. Bez Joachima świat przypominał te wasze dzisiejsze torebki foliowe: licho wykonany, jednorazowy i uporczywy - taki, że nijak się opędzić.
Koty nie kłamią, albowiem zostały uczynione z najszlachetniejszego materiału:
aksamitnego futra, twardego szkliwa, gumy i pneumy. Kłamią ludzie, psy i myszy. Zwłaszcza
myszy. W istocie myszy nigdy nie mówią prawdy. One piszczą. Myszy są szarym złem z łysym
ogonkiem, za który zło trzeba przydusić łapą i schrupać. Nie kłamią jeszcze kury, bo zrobiono je
z piór, dziobu i nóg. W takiej trójcy nie ma na nic miejsca poza ziarnem.
Siedziałam i opłakiwałam siebie. W człowieku mieści się więcej wody niż krwi.
Nie jadł dziś obiadu, a na śniadanie tylko suplement diety w postaci dwóch kresek kokainy o niewątpliwie niskiej wartości kalorycznej i takiejże czystości.
[...] polski teatr nie potrafił rozstać się z truchłami, tęskni do mamy i taty, tatę zabili w powstaniu, mamę bolą piersi od mleka i powieki od łez. Z desek zbito ławy i stoły. Ściany podpierają snopki słomy. Snopki, jakżeby inaczej, przypominają chochoły.
Bardzo kochałem matkę. Stałem nad mogiłą z moją miłością, niepotrzebną, głupio wielką. Matki nie było. Miłość została. Ciążyła do ziemi.Jak każda miłość, prędzej czy później. Żadna miłość nie ląduje w niebie, zawsze ziemia. Ziemia.
Bo jak powiedzieć, że już za późno i jednocześnie za wcześnie? Że nie pozwalał mi żyć, ponieważ go nie było, a teraz mnie zabija, bo jest?
(...) tęsknoty za całością, za nitką nawiniętą na kłębek, bez supełków.
Długo macał się po kieszeniach, zaglądał do plecaczka, jak gdyby gdzieś tam zgubiła się karteczka z poradami i odpowiedziami na wszystkie pytania świata: co robić i jak żyć, czego unikać i z kim unikać, gdzie unikać i za ile, no ale przede wszystkim - gdzie jest pierdolony numer do jebanego assistance.
Czekałam na niego. To prawda. Czekałam na niego jednak nie po to, żeby się go doczekać. Czekałam, żeby nie wrócił. Żeby jego skóra ostygła, jak ostygły moje wspomnienia.
Bo jak człowiek za dużo czuje i za szybko żyje, to mu gdzieś coś iskrzy, iskrzy, iskrzy a potem cała instalacja do niczego się nie nadaje.
Siedziałam: czysta i wystrojona, trochę smutna i sporo zmęczona, bez pomysłu, jak dożyć własne
życie.
Nic przecież tak człowieka miejskiego nie zmienia na lepsze jak okazja do obserwowania cudzego nieszczęścia.
Jestem w bajce, pomyślał, w bajce o życiu. W innej konwencji życie jest nie do zniesienia. Może jednak zostanę uratowany, albo choć solidnie przeredagowany?