cytaty z książki "Śmierć na Wenecji"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Pod koniec roku nagrodę imienia Nobla dostała Polka, pani Skłodowska - ale tylko z grzeczności, przy mężu, jak wyjaśniali swoim żonom krakowscy profesorowie. Przyjęto to z dużym zaskoczeniem, bo nikt się nie spodziewał, że zimni Szwedzi wykazują się taką galanterią wobec pań.
Tym razem park Jordana tonął w wodzie, znad tafli wystawały tylko dachy budek, z których w zwykłe letnie dni sklepikarze sprzedawaliby słodycze i wodę sodową.
Tu jest porządny dom, tu panują pewne zasady, ja to zawsze powtarzam. Zasady nietrudne i rozsądne. Nie wolno chodzić w butach, nie wolno kołysać się na krzesłach i gości przyjmować, zwłaszcza kobiet.
Ścisk na sali był ogromny. Każdy wchodzący rozbijał się o ludzki mur i tylko spryt, zręczność, a także - powiedzmy sobie szczerze - zawziętość pozwalały wedrzeć się głębiej.
Czuła się jak jedna z tych pechowych panien na wydaniu, przez cały bal tańczących z rozmaitymi kawalerami, ale jak na złość nie z tymi, z którymi zatańczyć by chciały.
Ludzie oddryfowują od siebie z wiekiem, jeśli nie trzyma ich blisko przyzwyczajenie, wspólne sprawy, spotkania, rozmowy.
I na tym właśnie, w jej przekonaniu, polegał sekret udanego małżeństwa: na odpowiednie równowadze między tym, co wspólne, a tym, co osobne.
Mówi się czasem, że wnętrznościami miasta są rynki i hale targowe: stragany z kopcami cebul i jabłek, pryzmami korzeni chrzanu, koszami jaj, gomułkami serów; ...
Świeciło piękne, popołudniowe słońce lipcowe, które rozzłacało niebo ponad kamienicami pana Tałowskiego, one zaś, widziane pod światło, stawały się ciemne, niemal czarne i tajemnicze jak dawne pałace; niżej ta sama pozłota kładła się na brudnej wodzie powodziowej, zmieniając ją w czysty, mieniący się kruszec.
Jednak obiektywna sprawiedliwość może być uznawana subiektywnie za krzywdę.
Ładne rzeczy, ładne rzeczy. Kobieta i logika. Osobliwy mózg...
Wielkie białe bryzgi wody poleciały na posadzkę i rozbiły się z głośnym plaśnięciem na kremowych płytkach we wzór wieńców z zielonych i brązowych liści dębu. I drugi raz. I trzeci.
Odkąd w poniedziałek rozpętała się burza z piorunami, od pięciu dni nie było ani chwili bez deszczu. Owszem, ulewa czasem słabła, czasem nawet przechodziła w mżawkę, ale po paru kwadransach deszcz ponownie się wzmagał i grube krople znów uderzały o dach.
Ten spokój jest nienaturalny. Stanie się coś okropnego.
Jeszcze poprzedniego dnia część dzieci z sąsiedniej kamienicy pobiegła nad Wisłą, żeby popatrzeć na uderzające o nabrzeże fale i podnoszący się szybko poziom rzeki.
Woda wzbierała szybko i park Jordana był cały zatopiony, ale tamtejszy stróż i jego żona odmawiali opuszczenia swojego domku i tylko pływali łódką po chleb, który władze rozdawały potrzebującym na nasypie kolejowym.
Podziwiam, jak to niektórzy potrafią dbać o siebie i swoje sprawy. Paniusia siedzi w wykuszu i przygląda się czemuś z zainteresowaniem. Podczas gdy my... toniemy. Zaiste... Podziwiam.
- Sama sobie jestem winna, że wymieniłam dumnego pawia na żabę w szuwarach - rzuciła dramatycznie Zofia, wpatrując się w brudnoszare, gliniaste fale płynące ulicą Retoryka.
O ile jej mąż uważał, że zamontowanie telefonu wystarczająco - jeśli nie wręcz przesadnie - przeniosło ich w nadchodzący wiek dwudziesty, o tyle Szczupaczyńskiej marzyła się łazienka z wanną.
Niby w mieście - a jak na wiledżiaturze. I jeszcze ten uroczy narożny, zwieńczony strzelistą iglicą wykusz, w którym teraz stała, wykusz dający znakomity widok na krzyżujące się ulice i strzeliste mosty spinające brzegi głębokich kanałów, przy których wznosiły się piękne kościoły oraz pałace arystokratycznych rodzin.
Szukając argumentów za przeprowadzką, Zofia próbowała odwoływać się do względów zdrowotnych.
W dole wrzało, kipiało, ludzie poruszali się bez ładu i składu, jedni balansując na wąskich kładkach, inni na rozmaitych jednostkach pływających, począwszy od łódek, a kończąc na najróżniejszych codziennych utensyliach, w rodzaju kuchennej balii czy wytarganej z piwnicy skrzyni na lód, których widywało się teraz mnóstwo, w najróżniejszych kształtach i o najróżniejszych dawnych zastosowaniach.
Zofia, lekko pochylona nad ciałem, obrzucała je spojrzeniami szybkimi i dokładnymi, jakby naciskała spust migawki fotoaparatu: był to mężczyzna młody, dwudziestoparoletni, ubrany przyzwoicie, a nawet z pewną dozą elegancji, o ile można to było stwierdzić w tym stanie; marynarka i spodnie, teraz mokre i brudne od mułu, uszyto z dobrego materiału, a przy mankietach koszuli widać było drobne, srebrne spinki.
I choć miała na sobie nie strój niedzielny, a zwykłą domowa suknię, której nie zmieniła, wypuszczając się na fale powodzi, postanowiła wmieszać się w tłum i udać, że też właśnie wyszła z sumy, bo przecież absolutnie nie miała dziś czasu na dnia świętego święcenie.
Kilku osobom się odkłoniła, innym ukłoniła się jako pierwsza; zamieniła parę słów z sędziwym astronomem Karlińskim, od kilku lat wdowcem, który w ostatnich latach rzadko kiedy opuszczał dom, człowieczkiem raczej małym i pękatym, z pokaźnym , zwisłym, siwym wąsem.
Kiedy z wieży zabrzmiał hejnał, Szczupaczyńska po prostu odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem, rozchlapując kałuże, poszła w kierunku Sukiennic, gdzie przez poszarzałe od deszczu witryny przeświecało wnętrze kawiarni Rehmana.
Na moich oczach chłopa z wozem i końmi tylko cudem uratowano. Słowo daję, Zosieńko, to się wszystko w głowie nie mieści. Wydawać się może, że żyjemy w środku Europy, tymczasem przypomina to wszystko Wschód jakiś, jakieś... rosyjskie bezhołowie!
Było to paskudne lato. Mniejsza już o samą powódź, która stanowiła mimo wszystko jakąś atrakcję, a w dodatku przyniosła Zofii to, co najważniejsze - czyli nową sprawę, owego nieszczęsnego zamordowanego młodzieńca dryfującego w zimnych wodach ni to Wisły, ni to Rudawy - ale ten ciągły, wieczorny, nocny, poranny deszcz stawał się nieznośny.
Komarów krążyło mnóstwo, a należało się spodziewać, że kiedy wody opadną i słońce zacznie grzać, to z mułu, z niezliczonych kałuż, rozlewisk, glinianek powstaną hufce komarze, jakich tu nie pamiętano od dekad.
Całą noc nie mogła spać, najpierw przez jakieś nawoływania za oknem, później przez brzęczenie uwięzionego w sypialni owada, które słychać było nawet przez bębnienie deszczu o parapety, wreszcie przez długie i bezowocne rozmyślania o tej niejasnej - nasuwało się jej na myśl określenie rozmytej - zbrodni.