cytaty z książki "Belgijska melancholia. Belgia dla nieprzekonanych"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Jeszcze w latach siedemdziesiątych w katolickich szkołach stosowano karę chłosty. Na lekcjach religii katechizmu uczono na pamięć, na jego temat nie prowadzono żadnych dyskusji. Uczniowie zaczynali dzień udziałem w porannej mszy. Najbardziej rygorystycznie było na belgijskiej prowincji. Jeżeli wiejski sklepikarz nie pojawił się rano w kościele, nie mógł liczyć na codzienny utarg. Panna z dzieckiem łamała życie całej rodzinie, która przez lata nie mogła podnieść się z upadku.
Niemiec żyje dzisiaj po to, aby budować jutro, Belg nie psuje sobie nastroju pytaniami o coś, czego nie ma, czego nie widzi, czego nie czuje. Jego psychika nie wyprzedza zdarzeń, po co? Nie zamartwia się powodzią, która może nadejść, ale której jeszcze nie ma. Zajmuje się problemem dopiero wówczas, gdy ten się naprawdę pojawi. (...) To jest bardzo ludzki pragmatyzm. O kłopotach i problemach mówi on [Belg] tylko w takim kontekście, w jakim one rzeczywiście występują. Nie dopisuje do nich filozofii, którą zadręczają się inni. Skoro wylała rzeka, trzeba poradzić sobie z wodą - dyskusja o tym, że powódź w Ardenach to skutek jakichś niezidentyfikowanych zaniedbań lub dalekich od Belgii zmian klimatycznych, będzie po prostu nie na miejscu.
Belgowie - czy to Walonowie, czy Flamandowie - mają towarzyską duszę, lubią posiedzieć, wypić, poflirtować, porozmawiać. Tyle że nie we własnym domu. Pochwalenie się sukcesem, wspólne urodziny, uroczysty obiad, towarzyska niedzielna kawa - tak, chętnie, ale w barze, restauracji, w knajpie na rogu.
Belgia nie jest państwem od morza do gór, to nie jest przeorana dramatem losów wspólnota między rzekami, to nie jest ojczyzna pól bitewnych, to jest przede wszystkim stan ducha.
Sądy [belgijskie] wydały 1247 wyroków śmierci [za kolaborację z III Rzeszą], z których wykonano 242, niektóre z nich nawet w obecności tysięcy ludzi. (...) Prawie dwa tysiące osób skazano na dożywotnią przymusową pracę.
Najważniejszą dewizą Belga jest "nie wpadać w oko". Ani na belgijskiej prowincji, ani W Brukseli, ani we Flandrii czy Walonii nie istnieje coś takiego, jak intymna, prywatna rozmowa wśród ludzi, którzy nie są przyjaciółmi od co najmniej trzystu lat. (...) Podczas kolacji, dinnerów czy party nie ma sensu podejmowanie tak tradycyjnego tematu jak życie w rodzinie, ponieważ ani gospodarz, ani jego belgijscy goście nie udzielają w tym względzie żadnych informacji.
[...] Belgia jest jedną wyspą światła, tak jakby chciała przekazać ważną wiadomość - nie mamy niczego do ukrycia, jesteśmy otwarci na siebie, ale i na ciebie. [...] mamy energię kreatywności, u nas każdy może być sobą, u nas nikt, kto jest inny, nam nie przeszkadza. Nie mamy powodów do samozwątpienia. Stoimy na własnych nogach.
Na niewielkiej przestrzeni 30 tysięcy kilometrów kwadratowych dziesięć miliomów Belgów nie goni za światową sławą, nie spędza bezsennych nocy na zamartwianiu się o swoją światową reputację, nie próbuje nikomu udowodnić jakichkolwiek swoich walorów, nie zabiega o [swoje] "dobre imię" między Europejczykami - ale wszyscy zajęci są jak w ulu robieniem sobie w życiu przyjemności ze świadomością, że nie będą żyć wiecznie.
Już wówczas [w latach 30-tych XIX w.] w Belgii i w całej Europie panowało przekonanie, że oczekiwana (...) interwencja prusko-rosyjska [przeciw dążeniom niepodległościowym Belgów] nie doszła do skutku, ponieważ w Warszawie w tym samym czasie wybuchło powstanie listopadowe. Także i dziś, przy okazji spotkań czy konferencji organizowanych w związku z rocznicami powstania państwa belgijskiego, wspomina się o wydarzeniach w Polsce, które tak zajęły cara Mikołaja I, że nie mógł spełnić prośby dalekiego holenderskiego kuzyna.
Powód, dla którego rzadko który [belgijski] lekarz może sobie pozwolić na zatrudnienie asystentki, jest prosty: w Belgii nie ma na uniwersytetach numerus clausus, więc lekarzy nie brakuje. Jeden przypada na 220 pacjentów, i jest to najwyższy wskaźnik w Europie.
W ciągu pięciu lat [Henry Morton] Stanley podpisał w imieniu króla [Leopolda II] ponad 440 podobnych umów z przywódcami mieszkających wzdłuż rzeki Kongo plemion, przecież analfabetami (wmawiał im na przykład, używając szkła, które skupiając promienie słoneczne, zapalało trawę, że Leopold II ma władzę nawet nad słońcem), którzy nie mając w ogóle pojęcia, co podpisują, przekazywali królowi na własność nie tylko ziemię i jej bogactwa, ale też pracę swoich ludzi. W zamian otrzymywali bele materiałów, koraliki i inne nieprzydatne, ale świecące drobiazgi.
Kościół nie żyje w próżni i powinien wiedzieć, co w trawie piszczy. Dla belgijskiego Kościoła problem polegał na tym, że przez wieki o tym, co w tej trawie piszczy, to on decydował. I nagle znalazł się w sytuacji, gdy jego głos nie był już jedyny.
Do Belgii nikt nie może zgłaszać pretensji, że istnieje ona tylko dzięki niemu, że tylko on oddał za nią krew i ma atrybucję bycia "prawdziwym Belgiem". Na Belgię składa się każdy z osobna i wszyscy razem.
Przede wszystkim nie ma takiego języka jak flamandzki i żaden Walończyk nie mówi po walońsku. Jest niderlandzki i jest francuski.
Jak rzadko który kraj na świecie, Belgia najmniej definiuje się poprzez swoje granice, jednorodną kulturę i tradycję, jednobrzmiących mieszkańców, wspólną przestrzeń i stolicę. Belgia, jak i sam Belg, już ze swojej natury unika stawania w centrum uwagi, a współmieszkańcy w ogóle nie potrzebują nadawania i odbierania na tej samej fali. To, co tworzy Belgię, to jej różnorodność; kreatywność jej mieszkańców jest najlepszym towarem, a na każdym kroku sygnalizowany przez nich nonkonformizm i wysublimowany indywidualizm to jej niepodważalna siła.
Trendy w ogóle nie mają w Belgii dobrej opinii, i to tak dalece, że brak trendów staje się sam w sobie kolejnym trendem.
Bruksela to miasto z gruntu masońskie, miasto, w którym od zawsze "wolna myśl" znajdowała życzliwą przestrzeń dla swojej ekspansji. Działalność lóż masońskich jest w mieście mocno odczuwalna.
Dla Belgów, w przeciwieństwie do Polaków, Francuzów czy Niemców, państwo nie jest żadną porządkującą ich życie strukturą, jest w najlepszym wypadku złem koniecznym. Wszystko, co robi rząd, podlega z natury rzeczy ostrej krytyce. Tym większej, im czują się bardziej bezsilni.