Żelazny Jan Robert Bly 6,7
Droga od chłopca do mężczyzny jest długa, kręta, zawikłana i najeżona pułapkami. Chwilami w trakcie lektury odnosiłam wrażenie, że sam piszący na niej bałamutnie pobłądził. Bo cóż, według R. Bly’a chłopiec musi począć żeby zasłużyć na miano prawdziwego mężczyzny? No – musi odepchnąć opiekę matki ale tak, żeby jej nie zranić na zawsze. Musi sprzeciwić się ojcu, ale bez okazywania mu braku szacunku. Musi znaleźć Mistrza, od którego będzie pobierał życiowe nauki, ale nie może jego słów przyjmować bezkrytycznie. Musi wyruszyć w świat, gdzie cicho i pokornie ma praktykować to, czego się nauczył, ale nie wywyższać się ponad maluczkich. Musi pokochać Kobietę, ale też umieć ją opuścić. I przede wszystkim – musi odnaleźć w sobie pierwotnego Dzikusa i pielęgnować go w sobie – ale nie po to by ciągać kobitę za włosy po podłodze, lecz by zrozumieć swą łączność z Naturą i własną moc. Musi…. milion innych rzeczy – a i one zawsze nie zapewnią mu zaszczytne miano MĘŻCZYZNY. Według Autora kryzys męskości trwa od czasów rewolucji industrialnej, kiedy to ludzie przestali wytwarzać rzeczy ręcznie a pracownik stał się pionkiem przy taśmie produkcyjnej albo białym kołnierzykiem wymiędlającym gdzieś w korpo jakieś raporty. Przypatrywanie się pracy dorosłych mężczyzn przez małego chłopca, pomaga mu w dochodzeniu do dojrzałości. Cud powstania talerza z grudki gliny, miecza z bryły metalu, fletu z kawałka pniaka budzi w oczach dziecka wielki podziw dla wykonującego pracę, a także przeczucie własnej przyszłej mocy panowania nad materią. A tak to co taki zaorany przez korpo tato powie synowi po powrocie z roboty? Że osiem godzin przykręcał śruby nie wiedząc po co? Że napisał osiemnaście memorandów i dwa okólniki? Że jest zmęczony jak osioł i nie może pobyć z synem, więc chłopak znów będzie siedział z samymi babami? No słabe to jakieś…
Przed tą lekturą mówiłam jak dziecko, czułam jak dziecko, myślałam jak dziecko. Teraz dumam - ech, współczuję facetom; tyle się musieć narobić żeby dorosnąć a to i tak często na nic!. Bo nie ma ojca, bo za dużo nadopiekuńczych mam, cioć i babć, bo nie ma już starszych mistrzów, którzy chcieliby przekazywać swoje doświadczenia młodszym, bo większości wydaje się, że pielęgnowanie pierwotnej dzikości to samo zło, agresja i brutalność, a nie wędrówka w głąb własnego serca… To ja już wole własne – kobiece utrapienia, księżycową fizjologię, opadanie biustu, zmienne nastroje i melancholię.
Panowie – nie poddawajcie się! Jeśli autor nie kłamie i faktycznie możliwe są narodziny Prawdziwego Mężczyzny – to dla nas – kobiet to tylko dobrze