cytaty z książki "Jesień patriarchy"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Najdłuższego i najużyteczniejszego życia starcza li tylko na to, aby nauczyć się żyć.
...po tylu, tylu latach jałowych złudzeń zaczął przeczuwać, że człowiek nie żyje, k...., tylko przeżywa innych, że zbyt późno uczy się , iż najdłuższego i najużyteczniejszego życia starcza li tylko na to, by nauczyć się żyć...
(...) kiedy dość było bosonogiego Indianina z dobrych czasów, by uderzeniami maczety wyciąć drogę w tłumie ludzi, krzycząc, odsuńcie się skurwysyny, bo tu idzie ten, co rządzi, (...)
... gdzie, k...., jest prawda w tym bagnie sprzecznych prawd, wyglądających na bardziej niepewne, niż gdyby były kłamstwem...
Osobiście podjął się dowództwa operacją Odzysk, wydając kategoryczny rozkaz, w ciągu najwyżej czterdziestu ośmiu godzin odnaleźć go żywego i przyprowadzić mi go, a jeśli odnajdą go martwego, to przyprowadzić mi go żywego, a jeśli go nie odnajdą, to przyprowadzić mi go, rozkaz tak jasny i groźny, że przed upływem przewidzianego czasu przyszli do niego z wiadomością, panie generale, że znaleźli go w zaroślach przepaści z ranami spowodowanymi przez złote kwiaty frailejones, bardziej żywego, niż my, panie generale (...).
(...) przyjechała Liga Narodów, wywracając najgłębiej ukryte kamienie kraju, (...), pod koniec składając publiczne oświadczenie, że naocznie widzieli więzienia puste, ojczyznę w pokoju, każdą rzecz nas w tym miejscu i że nie znaleźli żadnego znaku potwierdzającego ogólne podejrzenia, iżby miano pogwałcić czy pogwałcono w zamysłach lub czynnie, bądź też przez niedopatrzenie, fundamentalne zasady praw człowieka, proszę spać spokojnie, generale, odjechali, pożegnał ich z okna chusteczką obrzeżoną haftem i z uczuciem ulgi po czymś, co kończyło się na zawsze, z Bogiem, skurwysyny, pomyślnych wiatrów i szczęśliwej podróży, westchnął, no i po ptakach, ale generał Rodrigo de Aguilar przypomniał mu, że nie, że jeszcze nie jest po ptakach, bo pozostają dzieci, panie generale, a on klepnął się w czoło, kurwa, całkiem o tym zapomniał więc, co robimy z dziećmi?
(...) rozkazał, żeby wsadzono dzieci na barki załadowane cementem, zawieziono śpiewające do granic wód terytorialnych i wysadzono dynamitem w powietrze, pozwalając śpiewać do końca i nie dając im czasu na cierpienie, a gdy trzej oficerowie, którzy popełnili zbrodnię, wyprostowali się przed nim z wiadomością, panie generale, że rozkaz został wykonany, awansował ich o 2 stopnie i odznaczył medalem za lojalność, później jednak kazał ich rozstrzelać bez żadnych honorów niczym pospolitych przestępców, gdyż są takie rozkazy, które można wydać, ale których nie można, kurwa, wykonać, biedactwa.
(...) brał bosego do prezydenckiej karocy i wiózł na dyplomatyczne przyjęcia tego wojownika z oddechem jaguara, (...), póki kwas moczowy nie wypalił w tamtym siły zdolnej zmusić maczetę do śpiewu i póki nie poprosił go o przysługę, żeby pan sam nie zabił, panie generale, bo nie chcę by ktoś inny miał przyjemność zabicia mnie bezprawnie, ale on wysłał go na spokojną śmierć, z rentą zasłużonego odpoczynku i z medalem uznania w zacisze płaskowyżu koniokradów, gdzie się urodził, i nie mógł powstrzymać łez, gdy generał Saturno Santos przełamał wstyd, by powiedzieć mu głosem zdławionym od płaczu, że sam pan widzi, panie generale, nawet najtwardszym miękną w końcu jaja, psiamać.
(...) jak za dawnych dobrych czasów, panie generale, wszyscy nieuzbrojeni, niby mleczni Bracia, za to z eskortami stłoczonymi w sąsiedniej sali, wszyscy obładowani wspaniałymi prezentami dla jednego z nas, który potrafił zrozumieć nas wszystkich, mówili, chcąc powiedzieć, że był jedynym, który potrafił nimi manewrować, jedynym, który zdołał wyrwać z dalekiej nory na płaskowyżu legendarnego generała Saturno Santosa, Indianina czystej krwi, niezbyt pewnego, który chodził zawsze tak, jak mnie, kurwa, mać zrodziła, bosymi nogami po ziemi, panie generale, bo my, twardzi mężczyźni, nie mamy czym oddychać, jeśli nie czujemy ziemi...
W czasach kamiennych lat, które poprzedziły jego pierwszą śmierć, jego wszechobecność, to jednoczesne wchodzenie schodząc, owe ekstazy w morzu i zarazem agonie w nieszczęsnych miłościach, wynikały nie z atrybutów jego uprzywilejowanej natury, jak głosili pochlebcy, ani ze zbiorowych halucynacji, jak mówili jego oponenci, lecz z tego, iż szczęśliwym zbiegiem okoliczności mógł liczyć na pełne usługi i psie oddanie Patricia Aragonesa, swego doskonałego sobowtóra, który znalazł się nie szukany pewnego dnia, gdy przyniesiono wiadomość, że panie generale, fałszywą prezydencką karocą jeździ po indiańskich osadach, zbijając fortunę, bo podszywa się pod pana, że widzieli milczące oczy żałobnym półmroku, że widzieli blade usta, dłoń czułej narzeczonej w atłasowej rękawiczce, jak rozrzucała garść soli klęczącym na ulicy chorym, i że za karocą jechało konno dwóch fałszywych oficerów, inkasując w twardej monecie należność za łaskę zdrowia, nie do wiary, panie generale, co za świętokradztwo, ale on nie wszczął żadnych kroków przeciw samozwańcowi, a jedynie poprosił, by w sekrecie sprowadzono tamtego do pałacu, w nasadzonym na głowę jutowym worku, aby przypadkiem ich nie pomylono, i wtedy doznał upokorzenia, widząc siebie samego, kubek w kubek, kurwa, przecież ten człowiek to ja, powiedział, bo rzeczywiście jakby nim był, z wyjątkiem władczego głosu, którego tamten nigdy nie zdołał naśladować, i przejrzystości dłoni, na których linia życia bez przeszkód wydłużała się wokół nasady wielkiego palca, i jeśli nie rozkazał rozstrzelać go od razu, to nie dlatego, by chciał zatrzymać go jako oficjalnego sobowtóra, to bowiem przyszło mu na myśl znacznie później, ale dlatego, iż zaniepokoiła go myśl, że liczby jego przeznaczenia mogą być zapisane na dłoni oszusta.
(...) oślepiony nagłym dniem wśród nieustraszonych pochlebców, którzy ogłaszali go pogromcą świtu, komendantem czasu i depozytariuszem światła, dopóki jeden z oficerów naczelnego dowództwa nie odważył się go zatrzymać w korytarzu i nie wyprężył się przed nim z wiadomością, panie generale, jest dopiero druga pięć, a nawet mówią że trzecia pięć rano, panie generale, a on uderzył go w twarz na odlew okrutną wierzchnią stroną dłoni i zawył z całej przerażonej piersi, by usłyszano go na całym świecie, jest ósma, kurwa, ósma, powiedziałam, z Bożego rozkazu.
(...) mówił, znowu rozdzielą wszystko pomiędzy księży, jankesów i bogaczy, i oczywiście guzik dla biedaków, bo tym będą zawsze tak dokopywać, że w dniu, w którym gówno nabierze wartości, biedacy urodzą się bez dupy...
(...) pero él les concedía el asilo político sin prestarles mayor atención ni revisar credenciales porque el único documento de identidad de un presidene derrocado debe ser el acta de defunción, decía, y con el mismo desprecio escuchaba el discursillo ilusorio de que acepto por poco tiempo su noble hispitalidad mientras la justicia del pueblo llama a cuentas al usurpador, la eterna fórmula de solemnidad pueril que poco después le escuchaba al usurpador, y luego al usurpador del usurpador como si no supieran los muy pendejos que en este negocio de hombres el que se cayó se cayó (...).
(...) pues ahora le puedo decir que nunca lo he querido (...) sino que (...) estoy rogando que lo maten aunque sea de buena manera para que pague esta vida de huérfano que me ha dado (...) para qué me voy a callar si lo más que puede hacer es matarme y ya me está matando, más bien aproveche ahora para verle la cara a la verdad mi general, para que sepa que nadie le ha dicho nunca lo que piensa de veras sino que todos le dicen lo que saben que usted quiere oir mientras le hacen reverencias por delante y le hacen pistola por detrás (...) y si no se desmontó de la silla desde entonces ni se ha desmontado nunca no será porque no quiere sino porque no puede, reconózcalo, porque sabe que a la hora que lo vean por la calle vestido de mortal le van a caer encima como perros para cobrarle esto de la matanza (...) decía, sacando del pozo sin fondo de sus rencores atrasados el sartal de recursos atroces de su régimen de infamia (...) y terminó sin intención de ofensa sino casi de súplica que se lo digo en serio mi general, aproveche ahora que me estoy muriendo para morirse conmigo (...).
(...) qué maravilla, digame si no es grande el mundo entero, y lo era, en realidad, y no sólo grande sino también insidioso, pues si él subía en diciembre hasta la casa de los arrecifes no era por departir con aquellos prófugos que detestaba como a su propia imagen en el espejo se las desgracias sino por estar allí en el instante de milagro en que la luz de diciembre se saliera de madre y podía verse otra vez el universo completo de las Antillas desde Barbados hasta Veracruz (...).
(...) que habían llegado unos forasteros que parloteaban en la lengua landina (...) y se gritaban unos a otros que mirad qué bien hechos, de muy fermosos cuerpos y muy buenas caras (...) y habiendo visto que estábamos pintados para no despellejarnos con el sol se alborotaron como cotorras mojadas gritando que mirad que de ellos se pintan de prieto, y ellos son de la color de los canarios, ni blancos ni negros, y dellos de lo que haya, y nosotros no entendíamos por qué carajo nos hacían tanta burla mi general si estábamos tan naturales como nuestras madres nos parieron y en cambio ellos estaban vestidos como la sota de bastos a pesar del calor, que ellos dicen la calor (...) y gritaban que no entendíamos en lengua de cristianos cuando eran ellos los que no entendían lo que gritábamos (...).
(...)rzucił się w bagno pożyczonych miłości myśląc że zaknebluje nimi swoje pragnienia.
(...) matko moja, Bendinción Alvarado, jak to możliwe, że jest ich aż tylu, a wciąż nie nadchodzą głowy prawdziwych winowajców, ale Saenz de la Barra zwrócił mu uwagę, że każde sześć głów rodzi sześćdziesięciu wrogów, a każde sześćdziesiąt rodzi sześciuset, a później sześć tysięcy, a później sześć milionów, cały kraj, kurwa, nigdy nie skończymy.
(...) w miarę jak z upływem swych niezliczonych lat odkrywał, ze kłamstwo jest wygodniejsze niż wątpliwość, bardziej użyteczne niż miłość, trwalsze niż prawda, niczemu się nie dziwiąc, doszedł do hańbiącej fikcji, w której rządził bez władzy, był wychwalany bez chwały i słuchany bez posłuchu, kiedy przekonał się w smudze żółtych liści swej jesieni, że nie miał być nigdy panem całej swojej władzy, że skazany był jedynie na znajomość lewej, odwrotnej strony życia, że skazany był na rozpoznawanie szwów i porządkowanie nici wątku oraz węzłów osnowy gobelinu złudnej rzeczywistości, nie podejrzewając, nawet kiedy było już za późno, że jedynym życiem do życia była jego prawa strona, do oglądania, to życie, które widzieliśmy z naszej strony, niebędącej pańską stroną, panie generale, strony biedaków, gdzie była smuga żółtych liści naszych niezliczonych lat nieszczęścia i naszych nieuchwytnych chwil szczęścia, gdzie miłość była skażona kiełkami śmierci, ale była to miłość pełną gębą, panie generale (...).
(...) był nieodporny jedynie na kule litości, wystrzelone przez kogoś, kto kochałby go tak bardzo, że gotów byłby umrzeć dla niego.