Polska poetka. Ur. 9 maja 1986 roku w Częstochowie.
Wychowała się pomiędzy lasem a rzeką. Od czasu studiów mieszka w Krakowie. Prawnik. Doktorantka prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pracuje nad rozprawą doktorską poświęconą autonomii pacjenta. Pisze i fotografuje. Laureatka konkursów poetyckich: im. Georga Trakla (2015) oraz im. Rafała Wojaczka (2015) oraz 12. edycji projektu Połów (2017). Jej wiersze znalazły się w antologii "Połów 2017".
Zadebiutowała tomem "(wejście w las)", który ukazał się nakładem Fundacji KONTENT w maju 2019 r.http://przejasnienie.blogspot.com
Oczarował mnie projekt Pauliny Pidzik w tegorocznej Pracowni Druga książka wierszem Biura Literackiego, więc sięgnęłam po jej debiutancki tom. O ile tegoroczny projekt pt. "(miejsca ich jesiony)" to uchwycenie poezji in statu nascendi, o tyle w "(wejściu w las)" znalazłam skończone arcydzieła. I powiem przekornie, że wolę to niewiarygodnie zjawiskowe "środowisko płodowe" wierszy, ukazujące proces wyłaniania się języka z nicości, niż dopracowanie estetyczne pierwszego tomu. Powiedziałabym, że "(wejście w las)" opowiada i obrazuje, podczas gdy "(miejsca ich jesiony)" się stają. Ale to tylko relatywnie, bo życzę każdemu twórcy i twórczyni (w tym sobie) takiego stawania się – bliskim, (nie)oswojonym, (u)ważnym – jakie jest udziałem "wchodzących w las" słów.
Mam trzy definicje.
Pierwsza, taka najbardziej oczywista czy powierzchowna, brzmiałaby:
Poezja to prawda wsłuchania w naturę. Jakby podmiotka nie chciała (tu cytat z Macieja Woźniaka) przeszkadzać „ziemi mówić jej własnym, wilgotnym językiem”. I ta niechęć do „wchodzenia naturze w słowo” ma jak dla mnie genialny wyraz już na poziomie interpunkcji – nawiasy w tytułach! – jakby autorka wiedziała, że gest nazywania wiąże się z symboliczną przemocą, więc zamiast tego pozwala przyrodzie przemówić (przede wszystkim poprzez bardzo kojący, wyciszony rytm) i tylko nieznacznie jej wtóruje.
To zatopienie w przyrodzie czuć w takich frazach jak:
„nie wiem [...] czyimi płucami oddycham”
czy:
„ziemia na współ ziemia”
Jednocześnie poprzez to imaginarium przyrody te wiersze w absolutnie cudowny dla mnie sposób wyrażają jedność narodzin i śmierci, np. we fragmentach:
„oddech obieg ziemi
połączenia atomów i rozpad wpływanie
tlenu bulgotanie wody wdech
fotosynteza zanikanie tkanek”
„gdy rośnie las las umiera”
„nie da się oddzielić
zranione od niezranionego żywicą”
Druga definicja: poezja to prawda języka uchwyconego in statu nascendi, wyłaniania się języka z nicości. Pod względem totalności doświadczenia mogłabym porównać projekt Pauliny Pidzik tylko z „Falami” Virginii Woolf. Podobny jest rytm, duża liryczność, zanurzenie w przyrodzie, i podobny jest też punkt wyjścia, taka jakaś dziecięca naiwność i bezbronność percepcji, jakby uczenie się świata od początku:
„pierwsze jest granatowe gdzie mnie nie było gdzie
zabrakło przybyło na ileś z dlaczego
próbuję zapamiętać to które zaczynało ale nie znam jeszcze
słów”
(z wiersza „(odpamiętywanie pierwsze)”)
U PP to stwarzanie świata na nowo wiąże się oczywiście z nazywaniem po raz pierwszy, ale inaczej niż u Adama w Biblii, nie jest to akt narzucający, despotyczny, tylko raczej dialogizujący:
„przesuwamy łóżka dłonie splatamy przeciw
jakby to mogło ochronić
tamto to niebo tamte jesiony”
Pytania, jakie mi się nasunęły przy lekturze tego tomu, to m.in.: jaka jest relacja człowieka do przyrody? Co było pierwsze: język czy świat? Czy śmierć jest końcem/przeciwieństwem życia, czy jego częścią?
Trzecia definicja pochodzi od poetki Laury Riding Jackson, która pisała:
„wiersz jest odsłonięciem prawdy tak fundamentalnego i ogólnego rodzaju, że poza słowem >>poezja<< żadna nazwa nie jest tu adekwatna oprócz słowa >>prawda<<”.