Filmy mojego życia Alberto Fuguet 6,0
ocenił(a) na 69 lata temu Rewelacyjny pomysł na książkę! A jej tematyka wprost napawa mnie sentymentem, gdyż pierwsze teksty, które zaczęłam zamieszczać w sieci odnosiły się właśnie do obejrzanych przeze mnie filmów. Teraz, gdy patrzę wstecz i przez pryzmat tej książki stwierdzam, że i ja mogłabym w oparciu o obejrzane tytuły przedstawić Wam swoje życie, bo to doprawdy inspirujący pomysł!
Bohater książki Fugueta traktuje bowiem kino jako pretekst do opowiedzenia nam swojej historii. Podróż zaczynamy bardzo wcześnie i byłam szczerze zdumiona, gdy przeczytałam, że Beltrán pamięta swoją pierwszą wizytę w kinie, mając zaledwie 3 lata. Chomik nie jest w stanie sobie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy obejrzał film na dużym ekranie, a liczył sobie wtedy na pewno więcej wiosen, niż zaledwie trzy. A wy pamiętacie swój pierwszy kinowy seans?
Dzieje Beltrána poznajemy do momentu uzyskania przez niego pełnoletności, a opisywane wydarzenia przeplatane są współczesnością, czyli procesem twórczym całej tej historii, kiedy to bohater opowiadając nam swoje koleje losu, decyduje się po wielu latach na odnowienie kontaktu z rodziną, a trzeba Wam wiedzieć, że odmalowany przez niego portret rodziny Solerów jest pełen pokoleniowych zgrzytów, wzlotów, upadków i ludzkich słabości.
Po części żałuję, iż tak niewiele z przytoczonych przez autora tytułów miałam okazję do tej pory obejrzeć, bo na pewno lektura byłaby wtedy jeszcze ciekawsza. Interesujący jest bowiem punkt widzenia, w którym to w głównej mierze właśnie kino wpływa na tożsamość młodego człowieka. Nie przeczę, iż sama doświadczyłam nie raz magii tej dziesiątej muzy, a po lekturze mój apetyt na nadrabianie zaległości w tym temacie znacznie wzrósł i nie mówię tu o tej współczesnej papce, którą serwują nam multipleksy, ale o prawdziwym kinie, które każdy szanujący się kinoman powinien moim zdaniem znać czyt. "Casablanca", "Dawno temu w Ameryce", czy chociażby hołubiona przez naszego bohatera "Tragedia Posejdona".
Eh... Gdybym tylko nie była taką serialomaniaczką :P
Wracając jednak do tematu książki, przeczytać ją naprawdę warto. Mi osobiście bardzo podobał się jej klimat. Myślę, że wielbiciele kina na pewno znajdą tu dla siebie wiele smaczków, podobnie jak zwolennicy literatury latynoamerykańskiej.
Rewelacyjny pomysł na książkę! A jej tematyka wprost napawa mnie sentymentem, gdyż pierwsze teksty, które zaczęłam zamieszczać w sieci odnosiły się właśnie do obejrzanych przeze mnie filmów. Teraz, gdy patrzę wstecz i przez pryzmat tej książki stwierdzam, że i ja mogłabym w oparciu o obejrzane tytuły przedstawić Wam swoje życie, bo to doprawdy inspirujący pomysł!
Bohater książki Fugueta traktuje bowiem kino jako pretekst do opowiedzenia nam swojej historii. Podróż zaczynamy bardzo wcześnie i byłam szczerze zdumiona, gdy przeczytałam, że Beltrán pamięta swoją pierwszą wizytę w kinie, mając zaledwie 3 lata. Chomik nie jest w stanie sobie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy obejrzał film na dużym ekranie, a liczył sobie wtedy na pewno więcej wiosen, niż zaledwie trzy. A wy pamiętacie swój pierwszy kinowy seans?
Dzieje Beltrána poznajemy do momentu uzyskania przez niego pełnoletności, a opisywane wydarzenia przeplatane są współczesnością, czyli procesem twórczym całej tej historii, kiedy to bohater opowiadając nam swoje koleje losu, decyduje się po wielu latach na odnowienie kontaktu z rodziną, a trzeba Wam wiedzieć, że odmalowany przez niego portret rodziny Solerów jest pełen pokoleniowych zgrzytów, wzlotów, upadków i ludzkich słabości.
Po części żałuję, iż tak niewiele z przytoczonych przez autora tytułów miałam okazję do tej pory obejrzeć, bo na pewno lektura byłaby wtedy jeszcze ciekawsza. Interesujący jest bowiem punkt widzenia, w którym to w głównej mierze właśnie kino wpływa na tożsamość młodego człowieka. Nie przeczę, iż sama doświadczyłam nie raz magii tej dziesiątej muzy, a po lekturze mój apetyt na nadrabianie zaległości w tym temacie znacznie wzrósł i nie mówię tu o tej współczesnej papce, którą serwują nam multipleksy, ale o prawdziwym kinie, które każdy szanujący się kinoman powinien moim zdaniem znać czyt. "Casablanca", "Dawno temu w Ameryce", czy chociażby hołubiona przez naszego bohatera "Tragedia Posejdona".
Eh... Gdybym tylko nie była taką serialomaniaczką :P
Wracając jednak do tematu książki, przeczytać ją naprawdę warto. Mi osobiście bardzo podobał się jej klimat. Myślę, że wielbiciele kina na pewno znajdą tu dla siebie wiele smaczków, podobnie jak zwolennicy literatury latynoamerykańskiej.
Rewelacyjny pomysł na książkę! A jej tematyka wprost napawa mnie sentymentem, gdyż pierwsze teksty, które zaczęłam zamieszczać w sieci odnosiły się właśnie do obejrzanych przeze mnie filmów. Teraz, gdy patrzę wstecz i przez pryzmat tej książki stwierdzam, że i ja mogłabym w oparciu o obejrzane tytuły przedstawić Wam swoje życie, bo to doprawdy inspirujący pomysł!
Bohater książki Fugueta traktuje bowiem kino jako pretekst do opowiedzenia nam swojej historii. Podróż zaczynamy bardzo wcześnie i byłam szczerze zdumiona, gdy przeczytałam, że Beltrán pamięta swoją pierwszą wizytę w kinie, mając zaledwie 3 lata. Chomik nie jest w stanie sobie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy obejrzał film na dużym ekranie, a liczył sobie wtedy na pewno więcej wiosen, niż zaledwie trzy. A wy pamiętacie swój pierwszy kinowy seans?
Dzieje Beltrána poznajemy do momentu uzyskania przez niego pełnoletności, a opisywane wydarzenia przeplatane są współczesnością, czyli procesem twórczym całej tej historii, kiedy to bohater opowiadając nam swoje koleje losu, decyduje się po wielu latach na odnowienie kontaktu z rodziną, a trzeba Wam wiedzieć, że odmalowany przez niego portret rodziny Solerów jest pełen pokoleniowych zgrzytów, wzlotów, upadków i ludzkich słabości.
Po części żałuję, iż tak niewiele z przytoczonych przez autora tytułów miałam okazję do tej pory obejrzeć, bo na pewno lektura byłaby wtedy jeszcze ciekawsza. Interesujący jest bowiem punkt widzenia, w którym to w głównej mierze właśnie kino wpływa na tożsamość młodego człowieka. Nie przeczę, iż sama doświadczyłam nie raz magii tej dziesiątej muzy, a po lekturze mój apetyt na nadrabianie zaległości w tym temacie znacznie wzrósł i nie mówię tu o tej współczesnej papce, którą serwują nam multipleksy, ale o prawdziwym kinie, które każdy szanujący się kinoman powinien moim zdaniem znać czyt. "Casablanca", "Dawno temu w Ameryce", czy chociażby hołubiona przez naszego bohatera "Tragedia Posejdona".
Eh... Gdybym tylko nie była taką serialomaniaczką :P
Wracając jednak do tematu książki, przeczytać ją naprawdę warto. Mi osobiście bardzo podobał się jej klimat. Myślę, że wielbiciele kina na pewno znajdą tu dla siebie wiele smaczków, podobnie jak zwolennicy literatury latynoamerykańskiej.
http://kronikachomika.blogspot.com/