Jaime Bayly (ur. 1965, Peru) - przez wiele lat był telewizyjna gwiazdką Ameryki Południowej. W 1994 roku, zadebiutował gejowską powieścią "No se lo digas a nadie" (Nie mów nikomu),która wywołała skandal i objawiła nowy talent. Tematyka książek Bayly'a dotyczy homoseksualistów, biseksualistów, narkotyków, o życiu w Limie i różnych formach miłości.
Powiem tak: książka ma i wady i zalety. Z jednej strony podoba mi się język, jakim posługuje się autor - takich niby błahych, ale i zabawnych tekstów nie wymyśliłabym nawet po intensywnej burzy mózgów. Drugą rzeczą jest to, że autor nie hamuje się przed pisaniem o gejach, ćpaniu, itp. i chyba właśnie za to zdobył taką popularność w Peru. Druga strona medalu jest nieco bardziej obszerna. 170 stron mówiących o seksie, wciąganiu koki, ludziach, którzy mają chyba same wady (wyłączając młodych, zgrabnych blond chłopców) - no nie mam słów. Najgorsze jest chyba to, że historia jest jak najbliższa prawdy - i to mnie najbardziej przytłacza. Taki chłam (mówię tutaj jedynie o treści, bo pod względem stylu pisania autor naprawdę ma talent),w porównaniu do moich ulubionych gatunków (tj. fantastyki i science fiction),pozostaje daleko w tyle.
Tak złej książki w przeciągu ostatniego kwartału jeszcze nie czytałam. Fabułę można streścić w jednym zdaniu: bohater dwa razy spotyka Mariano, dwa razy flirtuje na boku z jego siostrą, niezliczoną ilość razy wspomina, kiedy brał kokainę i tyleż razy podkreśla, że nie będzie się pokazywał z brzydkimi ludźmi, raz sprzecza się z matką, a na koniec urządza coś, co w najlepszym razie może uchodzić za namiastkę orgietki w hollywoodzkim stylu oraz zaprasza Marianio do swojego programu i przez tegoż Mariano zostaje puszczony kantem.
Jeśli postać głównego bohatera i narratora w zamyśle miała być parodią i karykaturą próżnych, egocentrycznych i pustych dorobkiewiczów, to niestety nie wyszło to zupełnie. Postać Gabriela jest tak tendencyjna, tak płaska i tak prymitywna, że żadna jego eskapada, narkotykowy ciąg ani seksualne ekscesy wrażenia nie robią.
W dodatku język książki jest wulgarny i dość pospolity; próżno tu szukać jakiejkolwiek kunsztownej prozy - ba, dobrej prozy. Śmiem twierdzić, że po poprawieniu ortografii i dodaniu wzmianek o zażywaniu kokainy z wpisów polskich blogerek do lat piętnastu można by było spokojnie wykroić powieścidełko wcale nie gorsze od popisów autora.
Szkoda czasu.