Pisanie poważnych książek mnie nie pociąga - wywiad z Evženem Bočkiem

LubimyCzytać LubimyCzytać
20.02.2015

Evžen Boček jest kasztelanem na zamku w Miloticach (Morawy Południowe). Debiutował w 1999 roku pod pseudonimem Jan Bittner powieścią „Dziennik kasztelana”. W 2012 roku ukazała się w Czechach „Ostatnia arystokratka”, która zdobyła duże uznanie wśród czytelników. Książka opowiada o rodzinie Kostków powracających z Ameryki do Czech, by przejąć dawną siedzibę rodu – zamek Kostka. W zamku zastają dotychczasowych pracowników: kasztelana, ogrodnika oraz kucharkę. Przewrotny humor i galeria nietuzinkowych osobowości gwarantują dobrą zabawę.

Pisanie poważnych książek mnie nie pociąga - wywiad z Evženem Bočkiem

Fot. materiały wydawnictwa

Czy to jest trochę tak, że do poczucia humoru musiał Pan dorosnąć?

Tak, chyba tak. Jeszcze kiedy zaczynałem pisać Ostatnią arystokratkę, planowałem napisać poważną książkę, ale pisanie czegoś takiego nie pociągało mnie zbytnio. Myślałem o opowieści o rodzinie czesko-jakiejś, niekoniecznie czesko-amerykańskiej, o rodzinie, której oddano zamek. Pisałem to najpierw jako opowieść w er-formie. Napisałem kilka stron, może dwadzieścia, ale czułem, że jest to strasznie kanciaste, że nie mogę zagłębić się w ten tekst, że jestem gdzieś obok niego. Wiedziałem, że pisząc w takim stylu musiałbym napisać tysiąc stron, by uzyskać jakąś całość. Zacząłem więc pisać tę opowieść w pierwszej osobie, tak jakby opowiadała ją guwernantka, która jednak nie była szalona jak Deniska w ostatecznej wersji – miała charakter Marii, a szalona była właśnie Maria. Napisałem kilkanaście stron, ale znów nie mogłem przekonać się do tego tekstu, nie wciągnął mnie. A potem spróbowałem przejść do formy dziennika i pisać jako Czecho-Amerykanka i właściwie kiedy napisałem przedmowę i pierwszych kilka zapisków, wiedziałem, że tego właśnie szukałem.

Czym różni się pisanie powieści humorystycznej od pisania innych powieści? Jak powstaje humor?

Gdybym ja to wiedział… Mam nadzieję, że w książce jest widoczny humor sytuacyjny, który starałem się uzupełniać humorem słownym, choć bardzo delikatnie. W warstwie humoru słownego opierałem się na tym, że bohaterka mówi doskonale po czesku, ale nie zna idiomów, kontekstu językowego. Nie miałem konkretnego planu na całą powieść. Chciałem mieć poczucie, że już lepiej nie potrafię tego zrobić. Mam wrażenie, że im łatwiej czyta się jakiś tekst, tym większą ilością pracy zostało to okupione. Trzeba być bardzo precyzyjnym. Napisałem akapit i byłem z niego zadowolony, a następnego dnia już mi się nie podobał, zostało z niego tylko zdanie, a czasem musiałem wyrzucić go w całości. Pracowałem nad tekstem powoli, kiedy miałem czas i chęć.

Pierwszą czytelniczką naprawdę była żona Pańskiego wydawcy – Martina Reinera?

W całości - tak. Przed nią próbowała czytać książkę moja żona, ale śmiała się przy tym tak bardzo, że aż robiło jej się niedobrze, naprawdę niedobrze i nigdy nie mogła przeczytać więcej niż krótki fragment.

Ma Pan jakiś sposób, żeby sprawdzić, czy napisany tekst jest zabawny?

Nie. Ja pisałem tylko dla siebie. Nie planowałem tego tekstu wydawać. To było moje hobby. Wysłałem tę książkę do wydawnictwa, bo przez przypadek spotkałem Martina Reinera w Brnie, a ponieważ znamy się ze współpracy nad moją poprzednią książką, zdecydowałem, że mu to wyślę.

Druga część Arystokratki już została wydana. Pracuje Pan nad trzecią?

Trzecia część jest prawie gotowa, ale ja zawsze muszę zdobyć pewien dystans do tekstu, trochę od niego odpocząć. Jeszcze nie wiem, czy wydamy ją w bieżącym roku.

Fragment powieści "Ostatnia arystokratka"

Czy nad tekstem pracuje się inaczej, kiedy wie Pan już, jak wielkie są oczekiwania?

Jest to bardziej skomplikowane, ponieważ pracuję pod większą presją. Ludzie do mnie piszą, dzwonią, jeżdżę na spotkania, jestem bardziej znany. Dziękują mi za książkę, która im pomogła, rozbawiła w trudnej chwili. Wiem, że lekarze polecają ją w szpitalach chorym, bo śmiech im naprawdę pomaga. Myślę, że tekst jest taki sam jak pierwsza i druga część i jeśli komuś się one podobały, spodoba się też trzecia.

Nie kusiło Pana, żeby wprowadzić jakieś poważniejsze myśli, trochę odejść od humoru?

Nie, w żadnym wypadku. Zresztą kolejną książkę również planuję humorystyczną – i również w dziennikowej formie. Więcej na razie nie mogę powiedzieć.

#####

Wyobrażał Pan sobie jak może wyglądać Pańska główna bohaterka – Maria? Jest to najbardziej tajemnicza postać Pańskiej książki.

Jest tajemnicza, ponieważ jest narratorką i posiada do opisywanych wydarzeń dystans. Opowiada o tym, co widzi. Nie wiem, jak mogłaby wyglądać, nie wyobrażałem jej sobie. Obecnie planowany jest serial telewizyjny na podstawie książki i jestem bardzo ciekawy, jak będzie wyglądać moja główna bohaterka.

A pozostałe postaci – pani Cicha, pan Spock? Czy inspirację czerpał Pan ze swojego otoczenia?

Nie, te postaci nie mają swoich odpowiedników w naszej zamkowej rzeczywistości. Ogrodnik jest hipochondrykiem, jak co drugi człowiek w dzisiejszych czasach. Hrabia to skąpiec, w czym jestem w ostatnim czasie do niego podobny. Józef – ultrakonserwatysta. Do realnej osoby najbliżej jest chyba Miladzie, która została wyposażona w wiele cech mojej bardzo aktywnej żony.

A Pan kogo bardziej przypomina – hrabiego czy Józefa?

Z każdym mam coś wspólnego. Może nawet mam coś z pani Cichej…

Z kolei pan Spock należy chyba do najbardziej utalentowanych autorów czeskich piosenek…

Te piosenki istnieją naprawdę! Jakieś dwadzieścia pięć lat temu mieliśmy taki quazi-rockową kapelę i śpiewaliśmy te piosenki na koncertach. Piasek w nerkach był w swoim czasie hitem w okolicy. Sporo ludzi wciąż to pamięta. Kilka piosenek nagraliśmy nawet w studiu.

Rozbawienie czytelnika to jedno z najtrudniejszych wyzwań pisarskich. Jak się Pan tego nauczył?

Nie wiem. Nie mam na to żadnego sposobu, raczej intuicję. Napisałem to, śmiała się przy tym żona, potem żona Martina Reinera, potem kolejni ludzie, więc chyba się udało. Nie śmiał się jedynie redaktor w wydawnictwie. Z kamienną twarzą oznajmił mi, że jest to dobrze napisane. To chyba takie skrzywienie zawodowe.

A Pan jest wesołym człowiekiem?

Staram się. Teraz w zimie nie jest tu zbyt wesoło, ale normalnie nie ma tu czasu, by gdzieś się schować i przeżywać ataki smutku.

Zdarza się Panu śmiać przy książkach, czy raczej ocenia Pan teksty pod kątem stylu, formy?

Jestem przede wszystkim czytelnikiem. Nie chcę rozbierać książki na czynniki pierwsze, chcę się przy niej po prostu dobrze bawić. Wciąż czytam Szwejka – w całości minimalnie raz w roku, poza tym często we fragmentach. Lubię Woodhouse’a, lubię Trzech panów w łódce, ale książek humorystycznych nie ma zbyt wiele. W czeskiej literaturze oprócz Haszka i Hrabala jest bardzo mało humorystycznych książek. Chyba większość ludzi ma wrażenie, że humor jest mniej ważny, płytki. Filmowych komedii też nie ma zbyt wiele. Dużo więcej jest książek depresyjnych, które częściej zdobywają uznanie krytyki.

Pan patrzy na książkę przede wszystkim jako na opowieść?

Oczywiście, oczekuję od książki wyłącznie opowieści. Kto, dlaczego, po co…? Proszę spojrzeć, co zrobili ze Szwejka ci wszyscy szwejkologowie. A przecież to jest po prostu opowieść, która nie potrzebuje dorabiania żadnej ideologii. To świetna książka, ciekawa, zabawna – czy to nie wystarczy?

Pański debiut, powieść Dziennik kasztelana, to podobna, ale również diametralnie inna książka. To samo miejsce akcji, ta sama dziennikowa forma, ta sama pora roku, ale zupełnie inne spojrzenie na świat.

Zgadza się. Mój debiut przeszedł praktycznie bez echa, mam tu na myśli pierwsze, drugie wydanie książki również. Oba te wydania ukazały się pod pseudonimem. Zeszłoroczne trzecie wydanie pod moim nazwiskiem przyciągnęło dużo większą uwagę mediów, z pewnością dzięki Ostatniej arystokratce. Dziennik kasztelana był moją pierwszą poważniejszą próbą literacką, ale po wydaniu książki zrozumiałem, że to nie jest kierunek, w którym chcę zmierzać. Lecz jeśli chodzi o stronę formalną - dziennikowa forma jest mi zdecydowanie najbliższa. Jest czysta, prosta. Nie lubię powieści, w których na siedemdziesiątej stronie nie wiadomo jeszcze, o co w książce chodzi, a na dwusetnej stronie okazuje się, że powinienem zauważyć coś na stronie piętnastej… Lubię formy łatwe w czytaniu i tak też piszę.

Skoro pisze Pan wyłącznie w formie dziennikowej – czy prowadzi Pan też swój prywatny dziennik?

Nie, nie mam w sobie tej systematyczności, żeby codziennie coś notować.

W Ostatniej arystokratce pisze Pan o innych dziennikach, pisanych przez poprzednich mieszkańców zamku. Czy naprawdę miał Pan styczność z takimi tekstami?

Nie, to wszystko wymyśliłem.

#####
Jak w wieku dwudziestu sześciu lat można zostać kasztelanem zamku tak znaczącego jak zamek w Miloticach?

Trzeba wysłać zgłoszenie na konkurs. W 1992 roku ówczesny minister kultury, znany literat Milan Uhde, rozpisał konkursy dotyczące wszystkich zamków w Czechach, a ponieważ mój poprzednik odchodził akurat na emeryturę, zgłosiłem się – i wygrałem. Pochodzę z niedalekiego Kyjova, żona - z Milotic, więc postanowiłem, że spróbuję i zostałem wybrany. Z pewnością pomogły mi przemiany społeczne, potrzeba otwarcia się na świat. Stawiano na ludzi młodych, znających języki, wykształconych. Ja ukończyłem bohemistykę i historię na Uniwersytecie Masaryka w Brnie i spełniałem wszystkie warunki.

Na zdjęciu zamek w Miloticach - pierwowzór powieściowego zamku Kostka

Na czym dokładnie polega praca kasztelana? Zakładam, że jest bardziej skomplikowana niż codzienne obowiązki powieściowego Józefa?

Zdecydowanie. Głównym zadaniem, o którym często się zapomina, jest chronienie tego zabytku, by móc przekazać go kolejnemu pokoleniu w stanie lepszym, a przynajmniej nie gorszym, niż został powierzony nam. Przede wszystkim trzeba więc zachować to, co istnieje. Do 1945 roku zamki żyły wyłącznie z podległych gospodarstw – z pól, ze stawów, z lasów. Nie znaczy to, że zamki utrzymywały się wyłącznie z rolnictwa – posiadały również własne browary, kopalnie i inne źródła dochodów, dzięki którym zarabiały na swoje utrzymanie. Obecnie – trochę jak w mojej książce - zamek może na siebie zarobić jedynie dzięki turystom, trzeba więc nieustannie wymyślać sposoby, jak zachęcić ludzi do zwiedzania i to jest jeden z naszych najważniejszych celów: zarobić na to, by utrzymać zamek w dobrym stanie.

Czyli musi Pan głowić się nad tym, jak przyciągnąć turystów?

Obecnie wszystko zmierza w tym kierunku. Na początku lat dziewięćdziesiątych ludzie przychodzili na zamek, żeby się czegoś dowiedzieć, ale teraz skupiają się głównie na zabawie. Nie można powiedzieć, że nie interesuje ich zwiedzanie, ale chcą czegoś więcej. Trzeba więc wciąż wymyślać różne imprezy. Takie są czasy i widać to na każdym kroku, od programów informacyjnych po wszelkiego rodzaju sprzedaż – wszystko musi być zabawą.

Umie Pan jeszcze wyobrazić sobie siebie w innej pracy?

Z wykształcenia jestem nauczycielem i pracowałem rok jako nauczyciel w szkole podstawowej. Prawdę mówiąc wspominam to bardzo miło - być może dlatego, że trwało to tylko rok. Gdybym musiał zmienić pracę, powrót do szkoły na pewno nie stanowiłby dla mnie problemu.

Jest Pan na tyle zżyty ze swoim miejscem pracy, że myśli Pan o nim jako o swoim zamku?

To dość skomplikowana sprawa. Właściwie człowiek musi traktować to wszystko jak swoje – nie w tym sensie, że to należy do mnie, ale że jest to moje i jestem za to odpowiedzialny, tak jak każdy jest odpowiedzialny za swój dom i musi o niego dbać.

A lubi Pan opuszczać zamek, czy raczej Pan tego unika?

Właściwie nie ruszam się stąd na krok. Nocowanie poza zamkiem w ogóle nie wchodzi w grę.

Ma Pan czas na życie osobiste, hobby, czy może w chwilach wolnych od pracy na rzecz zamku po prostu pisze Pan o zamku?

Z pisaniem to jest tak, że piszę rano, bardzo wcześnie rano, kiedy jest cisza i spokój, ponieważ w ciągu dnia nie ma czasu, żeby usiąść i pisać. Ciągle coś się dzieje, muszę gdzieś chodzić, pilnować, załatwiać. Jeśli jest dobra pogoda, jeżdżę na rowerze po okolicy, ale poza tym całe moje życie związane jest z zamkiem, szczególnie w sezonie. Od kwietnia do października muszę tu być cały czas.

A poza sezonem nie czuje się Pan tu trochę jak w Lśnieniu?

Aż tak źle nie jest, zwłaszcza że u Kinga śnieg odciął rodzinę od świata, co na Morawach Południowych raczej się nie zdarza. Kiedy cały kraj jest sparaliżowany przez opady śniegu, my tu mamy go pięć centymetrów. Poza tym zamek jest we wsi i ciągle ktoś się kręci.

Mieszka Pan na zamku z rodziną - z żoną i córką. Jak to znoszą?

Przyzwyczaiły się. Żona spędziła tu pół życia, córka całe, więc nie ma z tym problemu. Odbierają to jako zupełnie naturalną rzecz. Męczący jest na pewno ciągły ruch, tłum, hałas na dziedzińcu, ale można się przyzwyczaić. Duchów się nie boją – ja też nie.

Zamek w Miloticach


komentarze [3]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
christmas2 26.02.2015 20:38
Czytelnik

Super! Zwłaszcza bilet grupowy! Humor trochę jak u Chmielewskiej, trochę jak w "Mikołajku", z chęcią przeczytam całą książkę!

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Kasjopeja 22.02.2015 13:52
Czytelniczka

Niestety Czesi bardzo często piszą w pierwszej osobie. Nie przepadam za tym :( Ich humor też nie każdemu przypada do gustu. U mnie jest z tym średnio, niektóre czeskie książki bardzo mi się podobają, niektórych z kolei nie rozumiem.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
LubimyCzytać 20.02.2015 14:23
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post