cytaty z książki "Rzeczy, których nie wyrzuciłem"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Biblioteki są zapisami naszych czytelniczych porażek.
Jak mało w nich książek, które naprawdę nam się podobały. Jeszcze mniej takich, które podobają się nam przy kolejnej lekturze. Większość to pamiątki po ludziach, którymi chcieliśmy być. Których udawaliśmy. Których braliśmy za siebie.
Powinien istnieć specjalny znak interpunkcyjny. Graficzny odpowiednik skurczu krtani. Przecinek się nie nadaje. Przecinek to klin na złapanie oddechu, a tu potrzebny jest typograficzny węzełek, wybój albo potknięcie.
I przedmioty już wiedziały. Czuły, że wkrótce będą przesuwane. Przekładane w niewłaściwie miejsca. Dotykane cudzymi rękami. Będą się kurzyć. Będą się rozbijać. Pękać. Łamać pod obcym dotykiem.[...]
Ale przedmioty szykowały się do walki. Zamierzały stawić opór. Moja matka szykowała się do walki.
- Co z tym wszystkim zrobisz?
Wiele osób stawia to pytanie. Nie znikniemy bez śladu. A nawet jak znikniemy, to zostaną nasze rzeczy, zakurzone barykady.
A teraz nie żyje. Siedzę w jej mieszkaniu. Wszystko zniknęło. Zostały tylko książki.
Były naszym tłem. Tkwiły w każdym kadrze. Znałem ich grzbiety, zanim rozpoznałem w czarnych znakach litery. Całe życie z nich wróżyłem. Szukałem puent.
Umrę, ale dopiero kiedy nie będziesz mnie potrzebował.
Nie lubiła książek i filmów z budującym przesłaniem, wzniosłych scenariuszy, w których okazywało się, że fantastycznie jest mieć Downa(jej słowa). Że miłość zwycięża chorobę. Ze chory znika jak mistrz Yoda. Bez sikania, odleżyn, środków przeciwbólowych. I że w ogóle trzeba się wziąć w garść. Że rodzina zawsze się jednoczy. Nigdy nie przyjmowała rutynowych pocieszeń. Kurtuazyjnych sformułowań wypłacanych drobną monetą.
Dobra awantura wymaga wprawy. Dobra awantura wymaga ostrożności.
Nie krzyczeć. Nie używać argumentów, które obrócą się przeciw nam. Nie miotać gróźb, których nie potrafimy spełnić. Umiejętnie rozgrywać swoje karty, nawet gdy są słabe.
Biblioteki są zapisami naszych czytelniczych porażek.
Nie wszystko w życiu da się zamienić na śmieszne historyjki.
Miała wiele wad, ta moja matka. Była tak zwaną "trudną osobą". Jak dodatkowe zadanie na szóstkę. Jak jolka w sobotniej gazecie. Przyjaciele twierdzą, że mówiła prawdę w oczy. Czasem mówiła, czasem nie. Ale jedno jest pewne: kiedy już chciała coś powiedzieć, nikt nie potrafił jej uciszyć.
Został cienki strumyk. Pilot od telewizora. Pudełko z lekami. Miska do wymiotowania. Rzeczy, których się nie dotyka, stają się matowe. Blakną, Meandry rzeki, trzęsawiska, muł.
Sławetna dziecięca szczerość jest gówno warta. Dzieci są sprytne jak dział prawny tabloidu.
Że to jestem ja? No, skoro tak mnie widzisz...- Nie była łatwym odbiorcą laurek. Nie była łatwym modelem. Właściwie pod żadnym względem nie było z nią łatwo.
W czwartej klasie mieliśmy zadanie: "Opisz swoją matkę", a raczej "mamę", bo szkoła lubowała się w zdrobnieniach. Boże, odpuść mi, bo napisałem: "Moja matka ma ciemne włosy i jest raczej tęga". Dzieci mają inne pojęcie na temat miar i wag.
Adwokat dzieci na granicy normy, zbierających łomot przez wszystkie lata szkolnej gehenny. (…) Rozmawiając z nią (nauczycielką) w sprawie któregoś ze swoich pacjentów, matka powiedziała „Pani jest bezwzględna”.
- Jaki Ty masz bogaty język – pochwaliła przyjaciółka, której to później opowiedziała.
- Muszę tak mówić – wyjaśniła matka. – Przecież nie mogę tej głupiej kurwie powiedzieć, że jest głupią kurwą.
- A masz coś o Żydach, ale żeby nie było o Holokauście?
- Chcesz Nowy Testament?
- Co z tym wszystkim zrobisz?
Wiele osób stawia to pytanie. Nie znikamy bez śladu. A nawet jak znikniemy, to zostają nasze rzeczy, zakurzone barykady.
Rzeczy, których nikt nie dotyka, stają się martwe.
W kraju zdrobnień można żywego człowieka potraktować jak truchło, ale koniecznie trzeba dodać "mama", "mamusia".
Kiedy przychodzi co do czego, można liczyć tylko na kryminały.
Kiedyś sądziłem, że ludzi pamiętamy, dopóki możemy ich opisać. Teraz myślę, że jest odwrotnie: są z nami, dopóki nie umiemy tego zrobić. Dopiero martwych ludzi mamy na własność, zredukowanych do jakiegoś obrazka czy kilku zdań. Postaci w tle.
Biblioteki są zapisami naszych czytelniczych porażek. Jak mało w nich książek, które się nam naprawdę podobały. Jeszcze mniej takich, które podobają nam się przy kolejnej lekturze. Większość to pamiątki po ludziach, którymi chcieliśmy być. Których udawaliśmy. Których braliśmy za siebie.
-Ale ty nie umrzesz? - spytałem kiedyś.
-Umrę. Każdy umrze.
- Ale ty nie umrzesz?
- Umrę, ale dopiero kiedy nie będziesz mnie potrzebował.
Miałem pięć lat i w pierwszej chwili uznałem tę odpowiedź za satysfakcjonującą. Negocjacje w kwestii śmierci nie należą do łatwych. Jak mówią związkowcy uzyskałem maksimum tego, co było możliwe w obecnej sytuacji. Dopiero z czasem zrozumiałem, że postawiła warunek. "Dopiero kiedy nie będziesz mnie potrzebował". Niepotrzebna obumierała.
Trzeba przewietrzyć. Trzeba wyłączyć modem. Trzeba się pozbyć tych rzeczy. Gdzieś zadzwonić. Dać ogłoszenie. A potem pożyć swoje.
I jeszcze:
Otwarte opakowania kawy trzymać w lodówce.
Obcinać końcówki bananów.
Nie żałować czosnku do sałaty.
Od czasu do czasu mówić prawdę prosto w oczy. Nie zawsze, ale na tyle często, żeby się nas obawiali.
Tyle.
Przez ludzi. Tak. Ludzie ludziom. Znaczy. Czasami. W grupie. Ludzie. Czasami.
Kapitalizm zapewniał sens. Byliśmy współodpowiedzialni za wszystkie nieszczęścia, jakie bogaczom przynosiły pieniądze.
Matka pisała długopisem. Ojciec wiecznym piórem. Absurdalne nazwy - myślę, porządkując papiery. Nic nie trwa wiecznie. Ani nawet długo.
- Dzisiaj się nie odzywała - opowiada jedna z nich - ale kiedy czytałam jej książkę, to się śmiała.
- W odpowiednich momentach - odzywa się nagle moja matka. - Śmiałam się w odpowiednich momentach.
Potem się okaże, że to było jej ostatnie zdanie.
I jeszcze karp w błotnistej galarecie. Koncesjonowany przedstawiciel wymarłej tradycji (w domyśle żydowskiej). Smutny ślepiec przywalony plastrami marchewki. Dlaczego właśnie on? Nie było lepszych?
Cokolwiek by się działo, zostawiają tłustą, połyskującą nitkę. Ślad ślimaka. Piszą do usranej śmierci, jak powiedziałaby moja matka. A potem przychodzi zapaść. Jeszcze próba pierwszej pomocy. Może się uda rozpisać. Kilka pętelek. Na chwilę wraca nikowaty puls. Nie. Nic z tego. Stwierdzenie zgonu. Kosz.
(...) ludzi pamiętamy, dopóki możemy ich opisać. Teraz myślę, że jest odwrotnie: są z nami dopóki nie możemy tego zrobić.