cytaty z książek autora "Eugeniusz Zamiatin"
...Człowiek jest jak powieść - do ostatniej stroniczki nie wiesz, jak się skończy.Inaczej nie warto byłoby czytać...
W ogóle ta miła O... jakby to powiedzieć... ma niewłaściwie skalkulowaną prędkość języka: w przeliczeniu na sekundę prędkość języka zawsze powinna być nieco mniejsza niż prędkość myśli, w żadnym razie na odwrót.
Jedyny sposób,by uwolnić człowieka od zbrodni, to uwolnić go od wolności.
- Tak, tak, właśnie! Wszyscy właśnie muszą oszaleć, koniecznie muszą oszaleć - jak najprędzej! Ja wiem - to
konieczność.
- Dzieci - to jedyni śmiali filozofowie. A śmiali filozofowie - to zawsze dzieci.
A czy spróbowaliście kiedy zedrzeć z niego skorupę i popatrzeć, co
tam tkwi w środku? Zaraz wam pokażę. Przypomnijcie sobie: mroczne wzgórze, krzyż, tłum. Jedni - w górze, zalani krwią,
przybijają ciało do krzyża; inni - w dole, zalani łzami, patrzą. Czy nie wydaje się wam, że rola tamtych na górze jest
najtrudniejsza, najważniejsza? Gdyby ich nie było, jak zainscenizowano by tę majestatyczną tragedię? Ciemny motłoch ich
wygwizdał: ale za to przecież autor tragedii - Bóg - powinien ich jeszcze szczodrzej wynagrodzić. A sam chrześcijański,
arcymiłosierny Bóg, który pomału w ogniu piekielnym spala wszystkich nieposłusznych - czyż nie jest oprawcą? Czy może
tych, których chrześcijanie spalili na stosie, było mniej niż spalonych chrześcijan? A przecież - zrozumcie, przecież tego
właśnie Boga wysławiano przez wieki jako Boga miłości. Absurd? Nie, przeciwnie: krwią wypisany patent na
niezniszczalny rozsądek człowieka. Nawet wtedy - dziki, włochaty - rozumiał: prawdziwa, algebraiczna miłość ludzkości -
jest nieodzownie nieludzka, a nieodzowną cechą prawdy - jest jej okrucieństwo. Jak nieodzowną cechą ognia jest to, że
spala. Możecie mi pokazać ogień, który nie pali? No, przekonujcie mnie, spierajcie się!
Jakże się miałem spierać? Jakże mogłem się spierać, skoro były to (dawniej) moje własne myśli - tyle, że nigdy nie
umiałem oblec ich w taką kutą, błyszczącą zbroję. Milczałem....
Któż nie pojmie, że składniki bólowe są ujemne, pomniejszają sumę, którą nazywamy szczęściem.
Czy wierzycie, że umrzecie? Tak, człowiek jest śmiertelny, ja jestem człowiekiem - a zatem... Nie, to nie tak; wiem, że o tym wiecie. Ale pytam: czy zdarzyło wam się uwierzyć w to, uwierzyć do ostateczności, uwierzyć nie umysłem, ale ciałem, poczuć, że kiedyś palce, które trzymają teraz tę właśnie stronicę - będą żółte, lodowate...
(...) śmiech to najstraszniejsza broń: śmiechem można zabić wszystko- nawet samo zabójstwo.
Wszystko to jest tylko śmieszne jak starożytna historyjka o Abrahamie i Izaaku. Abraham - zlany zimnym potem - już się zamierzył nożem na własnego syna - na siebie - nagle z góry głos: "Nie warto! Żartowałem...".
Homo sapiens - tylko wówczas jest człowiekiem w pełnym sensie tego słowa, kiedy jego gramatyka w ogóle nie zna znaków zapytania, a same tylko wykrzykniki, przecinki i kropki.
Do mojego roboczego gabinetu w Leningradzie wchodzi mój przyjaciel Oleg, mężczyzna lat ośmiu, wraz ze swoim ojcem. Drzwi są niskie, ojciec wchodząc pochyla głowę. Oleg ma nie więcej niż metr wzrostu, ale on też się pochyla: czuje się człowiekiem całkowicie dorosłym. Ubrany jest w marynarską bluzę z gołą szyją. Przyglądam się i zauważam, że nie ma już na szyi złotego krzyżyka, który widziałem jeszcze rok temu. Następuje taki dialog pomiędzy mną a Olegiem:
Ja: Hej, Oleg! Zdjąłeś krzyżyk? To znaczy, że Boga już nie ma?
Oleg (po namyśle): Nie, Bóg jest, tylko ja w niego już nie wierzę.
Starożytni wiedzieli, że tam w całym majestacie zasiada ich znudzony sceptyk Bóg. My wiemy, że jest tam kryształowo niebieska, naga, nieprzyzwoita nicość. A ja sam teraz nie wiem co tam jest: nazbyt wiele się dowiedziałem. Wiedza, absolutnie pewna swej nieomylności - to wiara. Żywiłem niezłomną wiarę w siebie, wierzyłem, że znam się na wylot. A tu masz. Stoję przed lustrem. Pierwszy raz w życiu - właśnie tak: pierwszy raz w życiu - widzę siebie jasno, wyraźnie, świadomie - z osłupieniem patrzę na siebie jak na jakiegoś „niego”. Oto ja-on: czarne brwi wykreślone na prostej; między nimi - jak blizna - wertykalna zmarszczka (nie wiem, czy wcześniej też była). Stalowoszare oczy, otoczone cieniem bezsennej nocy; a pod tą stalą... jak się okazuje, nigdy nie wiedziałem, co tam jest pod spodem. „Stamtąd” (to „tam” jest jednocześnie tutaj i gdzieś nieskończenie daleko) „stamtąd” patrzę na siebie - na niego i wiem: on - z brwiami wykreślonymi na prostej - to obcy, nieznajomy, spotkałem się z nim pierwszy raz w życiu.
Dzikie to, spazmatyczne, pstrokate jak całe ich życie - ani cienia rozumnej mechaniczności.
Ale skąd nagle dusza? Nie było, nie było - a tu masz... Dlaczego nikt nie ma, tylko ja...
Czuję sam siebie. A przecież to poczucie własnej odrębności, indywidualności ma tylko oko, w którym tkwi jakiś paproch, palec, który się obiera, ząb, który boli: zdrowego oka, palca, zęba - jakby nie było.
Opowiada się dzieciom wszystko do końca - a one i tak pytają: a dalej, a potem?
Nie wasza to jednak wina – jesteście chorzy. Imię tej choroby: wyobraźnia.
Człowiek jest jak powieść - do ostatniej stroniczki nie wiesz, jak się skończy. Inaczej nie warto byłoby czytać...
...śmiech może przybierać różne barwy. To tylko dalekie echa eksplozji wewnątrz was.
Czy wierzycie, że umrzecie? Tak, człowiek jest śmiertelny, ja jestem człowiekiem - a zatem... Nie, to nie tak; wiem, że o tym wiecie. Ale pytam: czy zdarzyło wam się uwierzyć w to, uwierzyć do ostateczności, uwierzyć nie umysłem, ale ciałem, poczuć, że kiedyś palce, które trzymają teraz tę właśnie stronicę - będą żółte, lodowate...
Nie: oczywiście nie wierzycie - i dlatego jak dotąd nie wyskoczyliście z dziesiątego piętra na bruk, dlatego jak dotąd jecie, odwracacie stronnicę, golicie się, uśmiechacie, piszecie...
Jedyny sposób, by uwolnić człowieka od zbrodni, to uwolnić go od wolności.
Dlaczego? A dlaczego nie macie piór ani skrzydeł - zaledwie kości łopatek - fundament pod skrzydła? Dlatego, że
skrzydła są już niepotrzebne - jest aero, skrzydła by tylko przeszkadzały. Skrzydła są - żeby latać, a my już nie mamy
gdzie: dolecieliśmy, znaleźliśmy. Czyż nie?
Nasi bogowie są tu, na ziemi, wśród nas - w Urzędzie, w kuchni, w pracowni, w klozecie; bogowie stali się jak my: ergo - my staliśmy się jak bogowie. I do was, moi nieznani planetarni czytelnicy, i do was dotrzemy, aby uczynić wasze życie równie precyzyjnym i bosko rozumnym jak nasze...
Wewnątrz - zwalone na stos ławki: pośrodku - stoły, nakryte
prześcieradłami ze śnieżnobiałego szkła, na bieli - plama słonecznej różowej krwi. I w tym wszystkim ukryte jakieś
niewiadome - dlatego straszne jutro. To wbrew naturze: żeby myśląca, widząca istota żyła wśród nieprawidłowości,
niewiadomych, iksów. Jakby wam zawiązano oczy i zmuszono do chodzenia, macania, potykania się, a wiecie - gdzieś tu
całkiem blisko jest krawędź, jeden tylko krok - i zostanie z was tylko rozpłaszczony, poszarpany kawał mięsa. Czyż to nie
to samo?
A gdyby tak nie czekając - samemu głową w dół? Czy to nie będzie jedyne słuszne wyjście, co od razu wszystko
rozstrzygnie?