cytaty z książek autora "Maja Gulka"
Do wielu rzeczy trzeba mnie było długo namawiać, ale do jedzenia - nigdy.
Skołowaciałam.
Byłam jak Andrzej Gołota u progu nowego milenium, powalony prawym sierpowym Tysona, nim jeszcze ich starcie na dobre się zaczęło.
Bursztynowy blask zachodzącego słońca ślizgał się po żebrach żaluzji i kładł na parkiet drżące, świetliste pręgi.
Grunt, że Krzysiek nie próbował podsycać we mnie złudnych nadziei, jakoby dochodzeniówka nie miała powodów, by w nadchodzących dniach zechcieć zaangażować się w bliższą ze mną znajomość.
A może był to syk powietrza, uchodzący z ciała nieboszczyka, którego duch, wydostawszy się z sieci martwych tkanek, unosił się ponad bibliotecznymi regałami w postaci niedostrzegalnej gołym okiem mgiełki?
Doprawdy, chciałam mu wierzyć. Niestety Adama nie było przy tym, jak Zaremba opiekała mnie na ruszcie własnej wersji zdarzeń.
Urządzenia emitowały charakterystyczny, wątły szum, a powietrze przenikał dobroduszny zapach papieru z recyklingu.
Po chwili auta znów ruszyły, a wśród nich wóz policyjny, którego falujące odbicie ślizgało się teraz po przyciemnianych szybach baru.
Z powodu bijącej w nozdrza stęchlizny odruchowo odcięłam dopływ powietrza do nosa i ruszyłam schodami w górę obskurnej klatki schodowej.
Osobiście żywiłam głębokie przywiązanie do swojego auta, choć trudno było ukryć, że był niego stary rzęch. Ktokolwiek połasił się na moją toyotę, musiał być kompletnym amatorem. Wyglądało na to, że złodzieje dopiero w środku zorientowali się, z czym mają do czynienia. Dlatego ostatecznie się wycofali.
W powietrze wzbiła się pachnąca chmurka perfum komisarz Zaremby. Wyglądało na to, że ich ognista woń zadomowiła się w tapicerce mojej kanapy, by ustawicznie przypominać mi, że jestem na muszce. I to czyjej?!
Oblana pąsem dziewczyna, raz po raz nerwowo zerkała na zegarek.
Ocucona przyjemnym chłodem murów starej willi, zupełnie nieświadoma tego, co czeka mnie tuż za rogiem, zeszłam po schodach klatki schodowej na półpiętro.
By wyrazić swój sceptycyzm, dziennikarz lekko wykrzywił usta, a dłonie wsunął do kieszeni spodni.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Powinnam była leżeć w chłodnej pościeli, skąpana we wdzierającym się przez okno blasku księżyca i, z głową pełną romantycznych marzeń, wodzić spojrzeniem po konturze malowidła wiszącego na ścianie tuż obok. Zamiast tego przyklejałam się do prześcieradła z powodu ogarniającej poddasze duchoty, która i tak była niczym wobec palącej świadomości: obraz zniknął!
Kto mógł przypuszczać, że ta, w gruncie rzeczy drobna robótka położy faceta trupem, i to w rozumieniu ścisłym, to znaczy - nieodwracalnym!
Przeczuwałam, że cały ten audyt jeszcze odbije mi się czkawką, ale żeby aż tak!?
Również w ocenie Krzyśka transporter policyjny miał podjechać pod mój dom raczej prędzej niż później.