Joanna Petry-Mroczkowska - doktor filologii romańskiej, tłumaczka, eseistka, krytyk literacki. Autorka książek Amerykańska wojna kultur (Biblioteka „Więzi”, 1999) oraz Siedem grzechów głównych dzisiaj (Znak, 2004). W ostatnich latach mieszka głównie w Stanach Zjednoczonych i pisze przeważnie na temat kultury amerykańskiej oraz chrześcijańskiego feminizmu. Publikuje także w „Znaku”, „Więzi”, „Etosie”, „W drodze” i „Tygodniku Powszechnym”.
Stanisław Jerzy Lec napisał kiedyś, że „mężczyźni wolą ładne kobiety niż mądre, ponieważ łatwiej przychodzi im patrzenie niż myślenie”. Cóż, z pewnością coś w tym jest. A może nawet i więcej niż zwykłe „coś”, choć warto zaznaczyć, że zasada ta działa czasem także wśród płci przeciwnej… Sorry, ale musiałem. Nie zabijajcie, wybaczcie proszę, wszak wybaczać jest rzeczą boską. A kobiety są przecież boskie, nieprawdaż?
Dość tych grubiańskich uwag, pora przejść do meritum. Książka Joanny Petry Mroczkowskiej „Feminizm-antyfeminizm. Kobieta w Kościele” intryguje już samym tytułem. Na polskim rynku niewiele jest publikacji na temat znaczenia i roli kobiet w przestrzeni Kościoła. Tym bardziej cieszy, że wydawnictwo WAM postanowiło uraczyć czytelników tą oto propozycją, napisaną przez kobietę, co samo w sobie nie należy przecież do zjawisk powszechnych w kręgach katolickich badaczy. A jednak można. Autorka, doktor filologii romańskiej, ceniona eseistka, tłumaczka i krytyk literacki, postanowiła zmierzyć się z tematem, który nie od dziś budzi kontrowersje i dzieli komentatorów. Tymczasem omawiana tu pozycja wcale dzielić nie zamierza.
Pełna recenzja na:
http://moznaprzeczytac.pl/feminizm-antyfeminizm-kobieta-w-kosciele-joanna-petry-mroczkowska/
Z jednej strony szanuję autorkę - chciałaby ona wprowadzić trochę świeżości do kościoła katolickiego i chyba celem jej książki była edukacja wierzących w sprawach kobiet, ale... no właśnie - ALE. Wielkie ale. Sama wciąż jest ofiarą systemu patriarchalnego, chociaż tak mocno próbuje temu zaprzeczyć. W wielu fragmentach jej słowa malowały ją na hipokrytkę. Z jednej strony korzysta z osiągnięć ruchów feministycznych (sama temu nie zaprzecza),ale później szybko krytykuje ten ruch, żeby przypodobać się wierzącym i hierarchom kościelnym. Zawłaszcza sobie pewne pojęcia i zdobycze feminizmu, a równocześnie odcina się od wszystkich kobiet, które nie chcą być służącymi kościoła. No i jeszcze ta nowomowa - „nowy feminizm.” „Teologia feministyczna.” „Feminizm Jana Pawła II” - „to on postanowił wprowadzić słowo feminizm do nauki kościoła.” Tak prawi autorka. Zaraz jeszcze się okaże, ze to karol Wojtyła wymyślił feminizm. Zapoczątkował ten ruch. Wywalczył kobiece prawa na całym świecie. Trochę śmiechu warte. I frustrujace, że feminizm jest tak wypaczony w tej książce i tak wykorzystany przez autorkę - zero szacunku do „prawdziwych, świeckich” feministek, zero wzmianki o nich, tylko jakieś bzdury o zakonnicach